Zaklął w duchu, wcisnął magnum do kieszeni płaszcza i wczołgał się na krótki nasyp w kierunku, z którego przyszedł.
Był już blisko końca drogi, kiedy dostrzegł mężczyznę wychodzącego spomiędzy drzew po drugiej stronie. Tamten przyłożył karabin do ramienia, a Seth odruchowo padł twarzą na ziemię i wyciągnął pistolet. Ułamek sekundy później zobaczył, jak kula rozbija żwir i kruszy asfaltową nawierzchnię tuż przed jego twarzą. Zupełnie nie zważając na strzelców, których miał za plecami, zerwał się na równe nogi i wycelował. Mężczyzna dostrzegł go i usiłował usunąć się z linii strzału, jednak karabin bywa czasami nieporęczny. Seth nacisnął spust i ułamek sekundy później patrzył z satysfakcją, jak kula uderza w pierś mężczyznę, zwalając go z nóg i obracając w powietrzu. Ostatnie, co zapamiętał, zanim padł na kolana, był widok czerwonej, ziejącej dziury w plecach mężczyzny. Znów wcisnął magnum do kieszeni płaszcza i przeturlał się w stronę przepustu. Była to jedyna droga ucieczki. Próba przejścia przez alejkę oznaczałaby wystawienie się na pewny strzał.
Za sobą słyszał ludzi biegnących w jego stronę przez las. Ruszył szybko. Był szeroki w ramionach, a kanał wydawał się bardzo wąski. Jeśli utknie w środku albo będzie się przeciskał zbyt długo, stanie się łatwym celem.
Lecz była to jego jedyna szansa.
Seth rzucił się w błoto, chcąc jak najbardziej zmniejszyć tarcie, potem wsunął się do środka kanału. Metalowe kręgi działały jak wzmacniacz; szybkie, rozpaczliwe oddechy brzmiały mu w uszach niczym przeraźliwe krzyki. Słyszał też wzmocnione odgłosy ludzi ścigających go. Centymetr po centymetrze przesuwał się wewnątrz, odpychając się palcami nóg i podciągając się ramionami.
– Nigdzie go nie widzę! – usłyszał jak jeden z nich woła.
– Na pewno nie przeszedł przez drogę – zawołał drugi, bardziej odległy głos. – Mam cały czas na oku ten teren.
– Musiał ukryć się gdzieś w krzakach przy drodze – zasugerował trzeci głos.
Seth poruszał się całkiem szybko, ale gdy dotarł mniej więcej do połowy przepustu, metalowe kręgi jakby stały się węższe. Zaklinował się! Za sobą słyszał odgłosy kroków poruszających się w zaroślach. Przesunął ramiona, ale wciąż nie mógł ruszyć do przodu. Widocznie ciężar jezdni skruszył przepust i lekko wgiął go do wnętrza.
– Tam jest przepust, który biegnie na drugą stronę ulicy. – Seth usłyszał to całkiem wyraźnie.
Czuł, jak ręce zaczynają mu drżeć, a oddech staje się przykrótki. Przełknął ślinę i spróbował zapanować nad sobą.
– Przynieś latarkę – zawołał jeden z prześladowców. Zdesperowany Seth zdołał wreszcie obrócić się, chociaż czuł, jak metal rozcina mu skórę dłoni i rozdziera odzież.
– Macie latarkę. Bądźcie jednak ostrożni. Jeśli jest w środku, zapewne ma pistolet gotowy do strzału.
– Może powinniśmy kilka razy strzelić do przepustu, tak na wszelki wypadek?
Naprężał mięśnie tak bardzo, że aż widział niebieskie błyski w oczach. Wreszcie poczuł, że ruszył do przodu, początkowo z trudem, później już łatwiej. Uwolnił się! Ale czy zdąży? Każdy strzał do wnętrza przepustu oznacza trafienie w niego.
Czołgał się, zupełnie nie zwracając uwagi na ostre krawędzie. Widoczny przed nim jaskrawy krąg dziennego światła robił się coraz większy, coraz jaśniejszy, aż w końcu jego głowa wyłoniła się z kanału, a chwilę później reszta ciała. Desperacko chwytając oddech, wytoczył się z przepustu i kilka sekund leżał na brzuchu.
– Niech się pan nie rusza, panie Ridgeway.
Seth zamarł w bezruchu. Czas zatrzymał się w miejscu.
– Teraz niech pan obróci się powoli i wstanie.
Powoli obrócił się na plecy i zaczął się podnosić. Przed sobą zobaczył mężczyznę z krótkim wąsikiem i w filcowym kapeluszu na głowie, trzymającego krótki, powszechnie nielubiany pistolet maszynowy typu H &K MP5A, faworyzowany przez brytyjskie oddziały antyterrorystyczne SAS oraz niemieckich komandosów, którzy uwolnili izraelskich zakładników podczas Olimpiady w Monachium w 1972 roku. Była to broń szybka i śmiertelna z bliskiej odległości. Mężczyzna dostrzegł jego wzrok skierowany na karabin.
– Niech pan nie robi niczego głupiego – poradził. – To z pewnością skróci pana żywot.
– No to strzelaj.
W tej samej chwili ktoś zawołał po drugiej stronie przepustu, a chwilę później rozległ się strzał, a po nim trzy kolejne.
Mężczyzna w filcowym kapeluszu aż podskoczył i spojrzał w kierunku wylotu kanału. Był to moment nieuwagi, który Ridgeway natychmiast wykorzystał. Doskoczył do tamtego, walnął go łokciem w twarz, potem kolanem w krocze. Mężczyzna w filcowym kapeluszu dosłownie pofrunął w powietrze, a potem spadł i zwinął się w kłębek.
Seth wyrwał mu pistolet maszynowy i rzucił się przed siebie. Leżący wrzasnął:
– Tam! Jest po tamtej stronie.
A wtedy Seth opróżnił magazynek prosto w niego, potem rzucił broń na ziemię i popędził co sił przez kępy drzew w kierunku Amstelveen.
Rozdział 16
Przybysz z Moskwy, którego znali pod pseudonimem Patron z marsową miną spoglądał na ludzi, którzy stali, dojadając ostatnie kęsy. Poplamione tłuszczem torebki z McDonald’sa pokrywały niemal cały blat biurka.
Patron nie darzył sympatią ludzi takich jak ci tutaj. Wszyscy oni byli funkcjonariuszami KGB, wszyscy chodzili na pasku moskiewskiej mafii i wszyscy zachowywali się lojalnie wobec organizacji Żyrinowskiego. Byli przykładem tej samej mentalności i tego samego rodzaju, jak ci, którzy kiedyś utorowali drogę do władzy Hitlerowi. Przyjrzał się im: pułkownik Edward Mołotow, obok Siergiejew, następnie wyglądający zza niego kolos, największa ludzka istota, jaką widział w życiu. Należeli do najlepszych w swych kategoriach. Wszyscy byli ludźmi z rynsztoka, a on płacił im dobrze za osobiste walory, za przekonania polityczne oraz za szczególne umiejętności.
– Otrzymaliśmy informację, że jedna z licznych służb wywiadowczych, które poszukują Pasji Zofii, poczyniła krok naprzód – przemówił Patron. – Ale operacja ciągnie się już nazbyt długo i grozi pozostawieniem po sobie śladów.
Zrobił przerwę.
– Ile czasu zajmie… zwinięcie spraw tutaj?
Niezbyt wiele – odpowiedział Siergiejew. – Magazyn jest już niemal pusty. Skrzynia z tymi pieprzonymi grubymi babolami jest już niemal opisana i prawie gotowa do wysyłki do kupca. Obie damulki są teraz na dole i ślinią się nad dziwacznym kamiennym reliefem. Do jutra, do wieczora, będziemy w stanie spakować wszystko i wysłać. Jedynym balastem, którego będziemy musieli się pozbyć… – wskazał gestem na podłogę, pod którą znajdowała się cela Zoe.
– Tak – odparł Patron. – Rozumiem, że dziewczyna jest całkiem atrakcyjna.
Wszyscy mężczyźni zgodnie przytaknęli.
– Dobrze, dobrze. To bardzo dobrze. Chcę, żebyście zniknęli stąd do jutra do południa i żeby żaden ślad nie prowadził do któregokolwiek z nas. Zadzwonicie do konsulatu z prośbą o ciężarówkę, potem załadujecie na samochód wszystkie dokumenty związane z operacją i zaplombujecie skrzynię ciężarówki. Następnie pozbędziecie się dziewczyny, nie pozostawiając żadnego śladu. Nie obchodzi mnie to, co z nią wcześniej zrobicie. Zabawcie się z nią, jak chcecie. Potraktujcie ją jako premię za ten miesiąc.
– Jest pan niezwykle szczodry – odezwał się Zwalisty, uśmiechając się od ucha do ucha.
Thalia i Zoe chodziły na czworakach, z bliska przyglądając się ogromnej bryle alabastru, o średnicy blisko metra dwadzieścia, kształtem przypominającej kalendarz Majów, pokrytej eleganckimi reliefami oraz inskrypcjami. Fryz stał pośrodku urządzonej naprędce pracowni artystycznej, której odosobnienie przypominało scenę czekającą na końcowe podniesienie kurtyny.