Jezu Chryste! Stawał się paranoikiem!
Potem na moment znów znalazł się w wozie patrolowym, było ciemno, tchnęło grozą, a noc przesycona była atmosferą śmierci. Stary policyjny wyga, który siedział za kierownicą, uśmiechnął się półgębkiem.
– Posłuchaj, dzieciaku – powiedział. – Kiedy wszyscy dookoła dybią na twoje życie, pamiętaj jedynie o tym, że musisz zachowywać się jak paranoik.
Seth przypomniał sobie te słowa, lecz po raz pierwszy nie zareagował na nie uśmiechem.
Nagle pociąg szarpnął, potem jęknął i w końcu zatrzymał się na peronie.
Rozdział 19
Zoe wpatrywała się w noc spod wpół przymkniętych powiek, a George Stratton z wprawą prowadził wynajęte volvo zaśnieżonymi ulicami Zurychu. Z tyłu siedział mężczyzna, który przedstawił się jako Gordon Highgate.
Chociaż powieki ciężkie ze zmęczenia, bólu i sześciomiesięcznej udręki, opadały, była zbyt podekscytowana, by zasnąć. Wydarzenia ostatnich dwóch godzin dosłownie buzowały w jej głowie, tworząc dziwaczny kolaż kolorów i uczuć: trwogi i ekscytacji, zwycięstwa i bólu, podniecenia i nagłej paniki, gdy pojmały ją jakieś nieznane ręce. A potem były już ciemność nocy, wolność i ulga.
Zawieźli ją furgonetką do czegoś, co przypominało biuro. Tam pozwolili jej zadzwonić do Setha. Nie odbierał jednak telefonu komórkowego. Wybierała numer trzy razy i trzy razy zgłaszała się tylko poczta głosowa. Gdzie mógł się podziewać, zastanawiała się, potem uświadomiła sobie różnicę czasu – dziesięć godzin. W Los Angeles dochodziła dopiero jedenasta rano. Zadzwoniła więc do jego gabinetu na Uniwersytecie Kalifornijskim UCLA, lecz tam również nikt nie odbierał.
– Jaki dzień dzisiaj mamy? – zapytała w końcu.
– Sobota.
To oczywiste. Musiała uwolnić umysł od nawyków z okresu uwięzienia i powrócić do trybu myślenia normalnej osoby. Zapewne jest teraz na łodzi.
Lecz tam również nikt nie odebrał telefonu. Cholera! Cholera! Tak bardzo pragnęła usłyszeć jego głos. Raz jeszcze wybrała numer domowy i nagrała się na automatyczną sekretarkę.
– Kocham cię – powtórzyła chyba ze sto razy.
Na koniec zostawiła jeszcze informację, żeby po odebraniu wiadomości zadzwonił do niej do hotelu Eden au Lac.
Przez cały ten czas narastała w niej złość, jakiej nie potrafiła pohamować: sześć miesięcy! Ta banda zbirów ukradła jej sześć miesięcy. Pół roku jej życia!
Stratton i Highgate chcieli, żeby spędziła noc w bezpiecznym domu na przedmieściach Zurychu, ona jednak była stanowcza. Chciała nocować w hotelu Eden au Lac, a jeśli jej na to nie pozwolą, nie będą w niczym lepsi od bandziorów, którzy ją uprowadzili. Doszło do sporu, z którego Zoe naturalnie wyszła zwycięsko.
Teraz, kiedy volvo przejeżdżało przez plac naprzeciwko dworca kolejowego, pochyliła się do Strattona.
– Czy może pan zatrzymać się na kilka chwil? – Wskazała na Bahnhoffstrasse, główną ulicę handlową miasta. – Przez sześć miesięcy trzymano mnie w więzieniu i nie mam co na siebie włożyć.
Spojrzała na podarte spodnie.
– Nie mogę wejść do hotelu Eden au Lac w tych szmatach.
– Oczywiście. – W mroku dostrzegła jego uśmiech.
Stratton przecisnął się wąską uliczką między pieszymi. Highgate poszedł razem z nią, a Stratton krążył w pobliżu. Zakupy zajęły więcej czasu, niż planował. Po upływie niemal całej godziny, z której połowa minęła na przekonywaniu placówki American Express, że Zoe żyje i ma się nie najgorzej, wyszli wreszcie na zewnątrz. Zoe miała na sobie jaskrawo czerwoną sukienkę z dzianiny oraz nowe włoskie czółenka, a także elegancki i ciepły, wełniany płaszcz. W obu rękach dźwigała paczki zawinięte w świąteczny papier. Highgate, który niczego nie niósł na wypadek konieczności użycia broni i unieszkodliwienia potencjalnego napastnika, obserwował chodnik.
Potem Stratton ruszył do hotelu.
Zoe oparła głowę, zamknęła oczy i wyobraziła sobie twarz Setha, kiedy wróci do domu i odsłucha wiadomość. Miała nadzieję, że nie zadzwoni wcześniej, niż ona zamelduje się w hotelu. Cóż za idealne miejsce. Rozpoczną tam, gdzie los rozdzielił ich sześć miesięcy temu.
Z pewnością przyleci tu pierwszym samolotem, żeby spotkać się z nią, lecz zanim dotrze, ona dokupi jeszcze kilka nowych ciuchów i znów zrobi się na piękność, a przynajmniej dołoży wszelkich starań.
Volvo zatrzymało się na parkingu przed hotelem. Otworzyła oczy i usiadła prosto.
Portier w uniformie, na którym błyszczało więcej złotych galonów niż na mundurze rosyjskiego generała, wyciągał drogie, skórzane torby z bagażnika jakiegoś mercedesa. Podobnie ubrany szwajcar otwierał drzwi przed dżentelmenem o siwych włosach i kobietą w sobolach. Przez drzwi Zoe dostrzegła ciepłe światła oraz poruszających się niespiesznie gości, którzy nie musieli pamiętać o żadnych umówionych spotkaniach.
Do ich samochodu podszedł jakiś potężny mężczyzna. Stratton kiwnął mu na powitanie ręką.
– To jest pani główny ochroniarz, Richard Cartiere – wyjaśnił. – Jeśli cokolwiek się wydarzy, Rich zatroszczy się o ciebie. Jego sto trzydzieści kilo żywej wagi oraz doświadczenie komandosa SAS sprawią kłopoty każdemu, kto zechciałby panią skrzywdzić.
Zoe pomyślała, że człowiek ten wygląda jak ruchoma góra.
– Dobry wieczór – przywitała olbrzyma. Odpowiedział uśmiechem i nisko się ukłonił. A więc był człowiekiem czynu, a nie górnolotnego języka, pomyślała.
Wysiadła i ruszyła za Cartierem do holu, a portier ruszył pędem, by zaopiekować się jej nowo zakupioną garderobą.
Seth Ridgeway klął w duchu, kiedy taksówka zatrzymała się przed frontem hotelu Eden au Lac. Był to jedyny przyzwoity hotel w Zurychu, w którym zdołał zarezerwować noclegi. Niech to szlag.
– Przykro nam, mein Herr – słyszał w każdym kolejnym hotelu, do którego dzwonił. – Nadchodzi Boże Narodzenie. Przyjęcia, wizyty, goście przyjeżdżający z prowincji na zakupy i świętowanie. Obawiam się, że wszystkie miejsca mamy zarezerwowane na kilka następnych tygodni. Być może…
Seth za każdym razem dziękował uprzejmie, odwieszał słuchawkę i wybierał kolejny numer. Potem osobiście zaglądał do różnych hoteli. Z takim samym rezultatem. Dopiero w Schweizerhof recepcjonista okazał się najbardziej pomocny spośród wszystkich, dzwonił do kilku swoich znajomków w innych hotelach i w końcu znalazł mu pokój.
– To hotel Eden au Lac – oznajmił z dumą. – Bardzo wytworny hotel, chociaż jest nieco oddalony od centrum handlowego. Z tego właśnie powodu udało mi się znaleźć tam wolny pokój dla pana.
Seth usiłował przywołać na twarz wyraz entuzjazmu, nie chcąc sprawić przykrości uprzejmemu recepcjoniście, wsunął mu do ręki sowity napiwek, po czym wyszedł do czekającej na niego taksówki.
Chcąc odsunąć w czasie nieunikniony moment wejścia do hotelu, w którym nie chciał przecież nocować, Seth zaprosił taksówkarza na kolację. Licznik w taksówce nie przestawał bić, a Seth zapłacił za wszystko. Mężczyzna był tureckim imigrantem, który słabo mówił po niemiecku i ani trochę po angielsku. Rodzinę pozostawił w Turcji, dokąd przesyłał prawie wszystkie zarobione pieniądze. Miał żonę i siedmioro dzieci; najstarszy chłopiec liczył sobie dopiero dwanaście lat. Bardzo za nimi tęsknił. Bariera językowa sprawiła, że na tym właśnie zakończyła się ich konwersacja.
Grzebali więc sztućcami w serwowanych daniach, komunikując się gestami rąk i mimiką twarzy, wznosili nawzajem toasty, racząc się butelką Chateau Latour. Żaden z nich nie rozumiał toastów wznoszonych przez drugiego, ale obaj czuli się zaszczyceni. Posługiwali się uniwersalnym językiem samotnych przybyszy w obcym kraju, oddzielonych od tych, których kochali.