W końcu jednak Seth musiał zameldować się w hotelu, zanim personel w recepcji wynajmie wolny pokój komuś innemu.
Taksówkarz wyskoczył z auta i otworzył przed Sethem drzwi. Potem dał znak portierowi i posługując się jednym z kilku niemieckich zwrotów, które znał, poinformował odźwiernego, żeby potraktował bagaże z odpowiednią estymą. Na koniec Seth wyciągnął z portfela plik banknotów otrzymanych od Weinstock, spojrzał na licznik, pomnożył to przez dwa i wręczył zapłatę taksówkarzowi.
– Wesołych świąt.
Turek chwycił go w ramiona, ucałował w oba policzki, potem wsiadł do taksówki i odjechał.
Seth nawet nie zauważył zdziwionych spojrzeń bagażowych i portierów, odwrócił się i ruszył w stronę wejścia. Chłopiec hotelowy zaniósł bagaże do pokoju, ustawił termostat, zdjął narzutę z łóżka, potem zaprezentował barek wypełniony buteleczkami whisky i likierów oraz lodówkę, w której chłodziły się szampan, białe wino, soki owocowe oraz woda mineralna w butelkach. Boy miał na imię Klaus i mówił nienaganną angielszczyzną.
Seth wręczył mu napiwek na tyle duży, żeby młodzieniec zapamiętał go na wypadek, gdyby kiedyś zechciał poprosić go o przysługę. Przez chwilę zastanawiał się nad otwarciem butelki z sokiem pomarańczowym, potem jednak położył się na łóżku, chcąc puścić swobodne wodze myślom. Zasnął, zanim pomyślał o tym, by się rozebrać.
Daleko na południu Austrii wiatr gnał, gwiżdżąc doliną rzeki Inn i owiewał lodowatymi porywami górską rezydencję. Bale, z których zbudowano dom, grube i stare, trzeszczały i skomlały, skarżąc się przy każdym silniejszym podmuchu. Minęła godzina druga nad ranem. Światła świeciły się tylko w rzędzie okien najwyższego piętra kardynalskiej rezydencji zwanej Gniazdem. Kardynał arcybiskup Neils Braun przemierzał sypialnię miarowym krokiem, słuchając jednocześnie relacji człowieka na drugim końcu linii telefonicznej.
– Bardzo dobrze – uśmiechnął się do słuchawki. – Wiedziałem, że czynię właściwie, pokładając w tobie zaufanie.
Braun słuchał raportu, chodząc po chłodnym i ciemnym gabinecie. Po chwili włączył światło, rozejrzał się, popatrzył na regały wypełnione książkami, na wydania własnych dzieł, w sumie siedem tytułów. Filozofia, teologia, historia. Prace w znaczącym stopniu przyczyniły się do poszerzenia jego wpływów poza ważne, ale jednak zaściankowe środowisko duchownych hierarchów w Watykanie.
Nie przestając słuchać gorączkowej relacji tamtego, Braun podszedł do regału i wyciągnął książkę, dzięki której jego nazwisko stało się powszechnie znane i przestał już być szeregowym duchownym Kurii, a stał się poważnym pretendentem do tronu Świętego Piotra.
Spojrzał na okładkę – „Komunizm jako Antychryst”. Praca oparta na latach solidnych badań oraz na własnych, sekretnych doświadczeniach szefa Sekretariatu ds. Niewierzących; książka adresowana była zarówno do ludzi świeckich, jak i księży. W dniach zimnej wojny był to tekst niezwykle ceniony przez poważnych naukowców, zajmujących się konfliktem między Kościołem i państwem. Dzieło stało się również bestsellerem w każdym kraju wolnego świata, w efekcie awansował do roli głównego celu zamachowców.
Zaczęto go zapraszać do telewizji, został popularnym komentatorem wydarzeń zarówno religijnych, jak i świeckich. O dziwo, sytuacja ta wcale nie zaszkodziła mu we wspinaniu się po szczeblach kariery w strukturach Watykanu.
Dzięki sukcesowi nie miał trudności z powołaniem najbardziej wpływowych ludzi do Rady Ekumenicznej; którzy zastąpili tych o mniejszych możliwościach. Znaczenie Rady Ekumenicznej wzrastało proporcjonalnie do wzrostu jego osobistej rangi. Ale też coraz bardziej koncentrowała się na nim wroga i zjadliwa propaganda oraz kampania oszczerstw organizowana przez Sowietów. Z każdym tego rodzaju atakiem, po których nastąpiły także próby zamachów, wzrastało też poparcie dla niego ze strony Kościoła. Wielokrotnie słyszał z usta odwiedzających go kardynałów: Neils Braun zostanie kolejnym papieżem. To jedynie kwestia czasu.
A jednak nie było to kwestią czasu, pomyślał ze złością odkładając książkę. Niech szlag trafi Sowietów! Do diaska z ich nieudolnością i niekompetencją! Jego sekretne, zakulisowe działania, osłabiły reżimowe władze państw satelickich i przyspieszyły upadek komunizmu na świecie.
Unikał spoglądania na portret papieża wiszący na ścianie za biurkiem, bo zawsze rosła w nim złość. To powinna być jego podobizna. Kiedy jednak komunizm zawalił się, zassany przez czarną dziurę intelektualnej próżni, uwaga, jaką dotąd się cieszył, została skierowana gdzie indziej. Podobnie zresztą stało się z jednomyślną opinią, iż to on właśnie powinien zostać następnym zwierzchnikiem Kościoła, gdyż jako jedyny gwarantował właściwy odpór międzynarodowemu komunizmowi.
Braun obrócił się plecami do portretu i wyciągnął krzesło wsunięte pod biurko. Och nie, nigdy nie da poznać po sobie, że zawładnął nim gniew! Nawet jego najbliżsi współpracownicy w Kurii okazywali wielkoduszność w obliczu jego porażki. Był jeszcze młody, pocieszali go podwładni. Nadejdą inne czasy, inne dni, inne głosowanie.
Usiadł za biurkiem. Ilekroć myślał o porażce, zawsze przeklinał w duchu. Po prostu zabrakło mu wtedy czasu! Każdego dnia wierni na całym świecie cierpieli coraz większą udrękę. Każdego dnia bezbożnicy zdobywali nowe tereny, a Kościół je tracił. Kościół w obecnym stanie stracił swój kręgosłup, odrzucił dyscyplinę i bezwzględny charakter, które czyniły z niego najjaśniejsze światło w oczach wiernych. Duchowni zajmowali się bardziej przepraszaniem za błędy przeszłości niż wizją przyszłej wielkości.
Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Ani urzędujący papież, ani Święte Kolegium Kardynałów. Nikt z nich nie orientował się, jak mało czasu im zostało. Jedynie on, kardynał, arcybiskup Wiednia dysponował tą wiedzą. A ta odrobina czasu, jaką jeszcze mieli, mogła się okazać złudą, jeśli niewierzący przechwycą w swoje łapska Całun Zofii. Coś trzeba zrobić. Braun nie miał wątpliwości, że tylko on może temu zapobiec.
Z przemyśleń wyrwało go zakończenie relacji człowieka na drugim końcu linii.
– Oczywiście – odparł Braun, najbardziej kojącym tonem, na jaki było go stać. – Wciąż idzie ci bardzo dobrze, a nasza misja będzie się cieszyć błogosławieństwem tak długo, jak długo będziemy trwać mocno w wierze w Jezusa Chrystusa.
Rozłączyli się i Braun powrócił do swych rozważań. Wiedział, że wszystko się odmieni, kiedy Całun Zofii znajdzie się w jego posiadaniu. Kiedy dzięki tajemnicy Zofii zasiądzie na Tronie Piotrowym, zwoła serię spotkań z głowami największych światowych religii. Moc Pasji Zofii oraz groźba, jaką ze sobą niosła, wymusi ustępstwa nienotowane dotąd w historii. Być może nie dojdzie do zjednoczenia, ale z pewnością do głębokiego zbliżenia, które doprowadzi ostatecznie do zawarcia pod jego przywództwem sojuszu między światowymi religiami.
To powinno się udać, był tego niemal pewien. Braun liczył na instynkt przetrwania, tak głęboko zakorzeniony w biurokratach wszystkich systemów religijnych na świecie. Zofia zagrażała fundamentom zorganizowanych religii świata zachodniego. Braun wiedział też, że ludzie zasiadający na szczytach tych struktur, uczynią wszystko, by ich Kościoły przetrwały, oni zaś zachowali swe pozycje w hierarchii.
Naprzód, żołnierze Chrystusa! Wsparcie Brauna spotęguje ich moralny autorytet, tak im potrzebny, by stawić czoło wewnętrznym wrogom. Wrogom w kręgach rządowych oraz w łonie własnych Kościołów. Polityczna opozycja umrze wraz z opozycją religijną.
Zmiany, jakie przewidywał, miały być równe co najmniej powrotowi Świętego Cesarstwa Rzymskiego, kiedy to cesarze i papieże mianowali się nawzajem, kiedy każdy z nich rządził, bazując na autorytecie drugiego, zawsze w imię Boga. Braun miał na myśli jedność, pokój i harmonię, jaką przyniesie jedność wiary. Była to jego osobista krucjata. Bóg jest moim mieczem! Czuł, jak w sercu robi mu się ciepło.