Выбрать главу

Moment był ze wszech miar najwłaściwszy. Politycy i wojskowi, a nawet zwykli obywatele odczuwali frustrację wywołaną poczuciem bezradności w obliczu terroryzmu i moralnego rozkładu. Z pewnością wykorzystają więc nadarzającą się okazję, by to zmienić. Początek stanowić będzie autorytet moralny. Potem stopniowo Braun przystąpi do umacniania własnej władzy, jako jedynego autorytetu. Gdy to się stanie, przystąpi do rozmów z tymi przedstawicielami wojska i władz cywilnych, którzy będą potrzebowali dalszego wsparcia moralnego autorytetu.

Od tego momentu do pracy przystąpi budząca grozę machina kształtowania opinii publicznej: potężna armia propagandzistów dysponujących wyrafinowanym instrumentarium służącym do manipulowania faktami, a poprzez to do manipulowania opinią publiczną. Fakty, których zmanipulować się nie da, uznane zostaną za poufne i obejmie je ścisła tajemnica. Ci ludzie dobrze wiedzą, na czym polega ich zadanie. Wiedzą, jak posługiwać się Bogiem i patriotyzmem, by przewodzić narodom. Znajdą właściwą strunę, w którą należy uderzyć; w rezultacie obudzą w narodach pożądane resentymenty. Na tej bazie zrodzą się przemoc, rozlew krwi oraz religijna nietolerancja. Mój kraj stoi po dobrej lub złej stronie. Mój Bóg zawsze stoi po dobrej stronie, nigdy po złej.

Początki już zostały zrobione. Chrześcijańska prawica już przyjęła te poglądy, podobnie jak ajatollahowie oraz ortodoksyjni rabini w Ameryce i Izraelu. Siłę czerpali z rwących nurtów podziemnych rzek, on zaś zamierzał okiełznać wszystkie te siły.

Rozdział 20

Ulica Banhfostrasse w Zurychu ciągnie się przez blisko półtora kilometra od dworca kolejowego do jeziora. Podążając tym traktem, przybysz ma okazję zobaczyć niemal wszystko, co sprawiło, że to niezbyt wielkie szwajcarskie miasto zyskało miano miejsca, w którym chodniki układane są na złocie.

Przy Bahnhofstrasse wprost roi się od banków i sklepów jubilerskich. W bankach gromadzone są pieniądze, drogie kamienie, złoto oraz przedmioty o wartości większej niż złoto, a sklepy z biżuterią sprzedają złoto oraz drogie kamienie w zamian za pieniądze, złoto i niekiedy przedmioty o wartości większej niż złoto. Bankierzy oraz jubilerzy od wieków już są sojusznikami, a więzi te nigdzie nie są równie silne jak właśnie tu, gdzie można znaleźć wszystkich wielkich: Swiss Credit, Union Bank, J. Vontobel &Co., A. Sarasin &Cie i wielu innych.

Pomiędzy imponującymi gmachami banków o śmiałych fasadach, zdobnych szyldach oraz błyszczących mahoniowych drzwiach wyłożonych pancernymi płytami, rozlokowały się banki prywatne: małe, ekskluzywne, najbardziej tajemne w gronie okrytej tajemniczością bankierskiej branży. Na mosiężnych tabliczkach zamontowanych na drzwiach widnieją jedynie pojedyncze, niewiele mówiące nazwiska, jak Bertoldier et Fils albo ciąg kilku nazwisk, jak w firmach prawniczych. I nie ma żadnej informacji, że za drzwiami kryje się bank. Jeśli przybysz nie wie, że trafił do banku, widać nie ma tu nic do załatwienia.

Sklepy z biżuterią funkcjonują w taki sam sposób. Te duże mają szyldy, które ściągają bogatą klientelę, wejście do środka możliwe jest jedynie prywatną windą i w eskorcie ochroniarzy. Salony te są przeznaczone dla tych, którzy wedle wszelkiego prawdopodobieństwa weszli tu bezpośrednio po opuszczeniu malej instytucji bankowej, tej z mahoniowymi drzwiami wzmocnionymi pancerną płytą.

Seth dojechał do końca Bahnhofstrasse tuż przy jeziorze i zapłacił taksówkarzowi. Dzień był urokliwy, w chłodnej, przejrzystej oddali dostrzegł samotną żaglówkę pływającą odważnie po zimnych wodach. Z oddali żagiel wyglądał jak wyblakła czarodziejska czapka sunąca po wodnej tafli. Seth zatrzymał się na moment i pobiegł myślami do pewnego letniego dnia sprzed ponad sześciu miesięcy, kiedy wynajął niedużą żaglówkę i wypłynął na jezioro aż do Zollikonu, gdzie czekał na powrót Zoe.

Porzucił jednak wspomnienia. Szedł szybkim krokiem, minął nieduży park i zanurzył się w narastającym tłumie świątecznych zakupowiczów. Był już dwudziesty drugi grudnia, do Bożego Narodzenia pozostały jedynie dwa handlowe dni.

Na chodnikach tłoczyli się ci, którzy robili zakupy, właściciele sklepów, a także roje turystów, gromadki szkolnych dzieci, które miały już ferie oraz trochę mniej liczni bogaci klienci okolicznych banków. Większość z tych kobiet miała na sobie drogie futra i majestatycznym krokiem pokonywała drogę między limuzynami a bankami i sklepami jubilerskimi.

Seth zwolnił, chcąc dostosować tempo do przechodniów zmierzając w stronę dworca kolejowego. Odpoczął przez chwilę na niewielkim trójkątnym placu w pobliżu przystanku tramwajowego, zerkając przy okazji na plan miasta, który otrzymał rano w recepcji. Rozejrzał się dookoła, ustawił mapę, uwzględniając kierunek, w którym zmierzał.

Po prawej stronie miał zuryskie stare miasto, z serpentynami brukowanych uliczek, wzdłuż których ulokowały się budowle pamiętające czasy średniowiecza i renesansu. Zakład ramiarski Yosta znajdował się przy jednej z nich, tej która przecinała Bahnofstrasse dwie przecznice dalej. Kiedy wsuwał plan miasta z powrotem do kieszeni płaszcza, poczuł śmiertelny chłód metalowej lufy magnum.

Chryste, pomyślał, znów mieszając się z tłumem. Śmierć podążała za nim niczym cień. Najpierw Rebeka Weinstock na jego łodzi, potem Tony Bradford. Później ksiądz w parku w Amsterdamie.

I Zoe.

Przestań! Powiedział do siebie. Ona żyje. Musi żyć. Śmierć. Śmierć podąża za tobą. Ona nie żyje. Nie żyje. Przyznaj to. Oszukujesz sam siebie.

Wcisnął ręce w kieszenie płaszcza i sunął do przodu z pochyloną głową. Spieszył się, jakby chciał wyprzedzić gnębiące go myśli. Jeśli nie żyła… starał się myśleć w kategoriach, jeśli”, ale nie był w stanie wyobrazić sobie życia bez niej.

Już miał zamiar skręcić w prawo, w uliczkę, która prowadziła na starówkę, kiedy nagle usłyszał niski, frapujący dźwięk, zapadające w pamięć nuty, które wypełniły powietrze wokół niego i przemawiały do każdej cząstki jego ciała; nie tylko do jego zmysłu słuchu. Zatrzymał się, obrócił dookoła, starając się zlokalizować źródło dźwięków. Inni ludzie tak przechodnie także się zatrzymali. Obok niego jakaś kobieta rozmawiała z córką.

– Tam. – Wskazała ręką, a dziewczynka natychmiast zaczęła się przepychać przez tłum. Seth ruszył za nimi.

Po drugiej stronie ulicy młody, brodaty mężczyzna w wieku około dwudziestu lat, ubrany w tradycyjny alpejski strój, dmuchał w ustnik alpejskiej trąbity. Na chodniku leżał jego kapelusz. Drewniany instrument, liczący dobre trzy metry długości, o kształcie rozciągniętej fajki z pianki morskiej, zdawał się rozżarzony dźwiękami; dźwięki odbijały się echem od pobliskich budynków.

Jakaś elegancko ubrana kobieta podeszła do grajka i wrzuciła banknot do kapelusza. Wkrótce kilka innych osób poszło za jej przykładem; młodzieniec zagrał parę prostych melodii oraz sygnałów, którymi mieszkańcy wysokich gór, oddzieleni od siebie skalnymi graniami, porozumiewali się między sobą, zanim Bell dał telefon.

Seth słuchał jakby całym ciałem. Pierwsza nuta sprawiła przyjemność uszom, następna zdawała się wibrować w jego piersiach, a kolejna w głowie. Na koniec rzucił do kapelusza pięciodolarowy banknot i ociągając się, poszedł w stronę uliczki, która miała zaprowadzić go do zakładu ramiarskiego Yosta oraz, na co liczył, do jakichś odpowiedzi.

Po kilku minutach Seth znalazł zakład Yosta. W ciągu minionych ponad czterdziestu lat firma była powiększana i wchłonęła kilka sąsiednich sklepików. Ridgeway odnalazł wejście, które teraz znajdowało się pod numerem 13 przy Augustinerstrasse, nieco w dół ulicy od pierwotnego.