Выбрать главу

Stał na krawędzi chodnika i spoglądał na frontową ścianę zakładu. Spodziewał się zobaczyć zagracony i słabo oświetlony warsztat rzemieślniczy, z witryną wypełnioną wzorcowymi narożnikami ramek, wyblakłymi od słońca, a tymczasem miał przed sobą przybytek, który prezentował się niemal jak jeden ze sklepów jubilerskich przy Bahnhofstrasse. Jacob Yost i Synowie, Sztuki Piękne” – taki napis widniał na wypolerowanej, mosiężnej tabliczce umocowanej do kamiennego muru budowli pochodzącej z epoki renesansu. Tak więc mieściła się tu teraz także galeria, a nie tylko zakład ramiarski. W kamiennej fasadzie na wysokości okien zamontowano pół tuzina szklanych gablot, w których znajdowały się pomalowane płótna oprawione w ramy. Nie było na nich etykiet z cenami, widać nie były na sprzedaż albo przeznaczono je dla ludzi, którzy wiedzieli, jak targować się o dzieła sztuki.

Starając się za wszelką cenę opanować nerwy, Seth przeszedł dziarskim krokiem przez chodnik w kierunku galerii Yosta i wszedł przez podwójne szklane drzwi.

Znalazł się w eleganckim, ciepłym pomieszczeniu. Wysokie ściany obwieszone były od sufitu po podłogę najróżniejszymi dziełami sztuki. Jedyną ich wspólną cechą było to, że wszystkie sprawiały wrażenie horrendalnie drogich. Wyposażenie sali było skromne, tylko meble z ciemnego mahoniu: pół tuzina krzeseł obitych aksamitem w kolorze czerwonego wina, kilka stolików oraz duży stół z marmurowym blatem. Na oparcia dwóch z krzeseł zarzucone były futrzane płaszcze, które wyglądały zupełnie jak martwe zwierzęta.

Pośrodku marmurowego blatu, na srebrnej tacy stała kryształowa karafka otoczona szeregiem kieliszków do sherry. Seth omiótł wzrokiem pomieszczenie i zauważył dwie leciwe damy o białych włosach, z kieliszkami w rękach. Panie stały obok niskiego, korpulentnego mężczyzny w wieku trzydziestu paru lat, który najpierw wskazał na jeden z obrazów, a po chwili na drugi, perorując przy tym przyciszonym, pełnym szacunku głosem. Kobiety przytakiwały, wsłuchując się w jego słowa.

– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytał męski głos po angielsku.

Zaskoczony Seth odwrócił się. Młodszy, równie korpulentny mężczyzna, zmaterializował się znienacka po jego prawej stronie. Elegancki garnitur oraz stonowany krawat sprawiały, że wyglądał jak przedsiębiorca. Seth przez dłuższą chwilę spoglądał na mężczyznę, usiłując pozbierać myśli. Nie spodziewał się, że Jacob Yost i Synowie będą się prezentować tak elegancko.

– Przepraszam najmocniej, jeśli pana zaskoczyłem – ode zwał się mężczyzna. – Jest pan Amerykaninem, nieprawdaż?

Obrzucił spojrzeniem sportowy strój Setha: szare wełniane spodnie, czarne skórzane buty turystyczne, granatowy sweter z wycięciem pod szyją i czerwoną narciarską kurtkę. W oczach mężczyzny można było wyczytać, że nie aprobował wprawdzie takiego stroju w swoim przybytku, ale szanował ekscentryczność Amerykanów, którzy mogli przecież dysponować bardzo pokaźnymi pieniędzmi.

– Tak – zdołał w końcu wydusić Seth. – To znaczy, tak… Jestem Amerykaninem, ale doskonale rozumiem niemiecki.

Mężczyzna pokiwał głową i wyciągnął dłoń.

– Jestem Felix Yost – przedstawił się. – Przez dwa lata studiowałem w Stanach Zjednoczonych w Getty Museum w Kalifornii.

Dłoń Yosta była miękka, ciepła, chociaż silna.

– Chętnie korzystam z każdej sposobności, żeby utrzymać biegłość w waszej mowie.

Seth skinął głową.

– Nazywam się Seth Ridgeway. Kilka dni temu dzwoniłem do państwa i rozmawiałem z pańskim ojcem o… pewnym obrazie.

Na twarzy Yosta pojawiła się marsowa mina, ale szybko ustąpiła zawodowej uprzejmości. Seth wyjął portfel i wyciągnął z niego fotografię obrazu, jaką otrzymał od Weinstock.

– Chciałbym porozmawiać z pańskim ojcem na temat te go obrazu.

Podał zdjęcie mężczyźnie, który oglądał je badawczo spod opuszczonych powiek. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Z drugiego końca galerii dobiegały odgłosy sporu, jaki toczyły ze sobie dwie białowłose damy. Jedna zamierzała kupić obraz, traktując to jako dochodową inwestycję, druga nazywała malowidło szkaradnym bohomazem.

– Ależ kochanie, jakiż to nadzwyczaj cenny bohomaz – ripostowała przyjaciółka.

Tymczasem cisza, jaka zapadła między Sethem a Yostem, robiła się coraz bardziej kłopotliwa. Mężczyzna wyraźnie nie mógł oderwać wzroku od fotografii.

– Kiedy dzwoniłem wcześniej, powiedziano mi, że pański ojciec chętnie spotka się ze mną – odezwał się w końcu Seth.

To, co zrobił nagle Felix Yost, zaskoczyło Serfia kompletnie.

– Proszę bardzo! – syknął Yost, wciskając fotografię w ręce Ridgewaya. – Niech pan zabiera swoje brudy i zostawi nas w spokoju.

Seth spoglądał nic nierozumiejącym wzrokiem.

– Czy pan ogłuchł? Jesteśmy przyzwoitymi ludźmi i nie życzymy sobie, by gnębiono nas bez końca z powodu jednego błędu popełnionego przed czterdziestu laty. Niech się pan wynosi! Niech się pan stąd wynosi albo będę zmuszony za dzwonić po policję.

– Ależ…

Seth nic z tego nie rozumiał. Co poszło nie tak? Nazwisko na odwrocie obrazu było jedynym śladem, jaki mógł go prowadzić do Zoe, to była jedyna możliwość odkrycia prawdziwego znaczenia obrazu. Co wpłynęło na zmianę nastawienia Yosta? Czy ktoś z nim rozmawiał? Na jaki temat?

Yost chwycił Setha za ramię i usiłował prowadzić w kierunku drzwi wyjściowych.

– Proszę, panie Ridgeway, czy jak pan mówi, że pan się nazywa. Proszę wyjść. Nie chcemy tu żadnych kłopotów i dlatego nie chcemy mieć nic wspólnego z obrazem, o którym pan mówi.

– Ale dlaczego?

Seth uwolnił ramię z uchwytu Yosta i obrócił się do niego twarzą; Yost był niższy od niego o całą głowę.

– Nie wiem nic o tym obrazie poza tym, że w jakiś sposób wiąże się ze zniknięciem mojej żony oraz ze śmiercią co najmniej trojga ludzi.

Oczy Yosta zrobiły się okrągłe.

– Dokładnie z tego powodu nie chcemy mieć nic wspólnego z tym obrazem.

Yost ponownie chwycił Sedia za ramię i popychał go w stronę drzwi.

– Proszę mnie nie zmuszać do wezwania policji. Jeśli pan nie wyjdzie, wezwę stróżów prawa.

Seth po raz drugi uwolnił ramię z chwytu Yosta i stanął plecami do drzwi. Z wściekłości aż się trząsł.

Wreszcie popchnął Yosta tak silnie, że ten poleciał do tyłu, machając ramionami niczym skrzydłami wiatraka, i wpadł na marmurowy blat stołu, przewracając najpierw kryształowe kieliszki, a potem karafkę. Rozległ się przenikliwy brzęk tłuczonego kryształu. Ucichł dopiero w chwili, kiedy drzwi wejściowe zatrzasnęły się za Sethem.

– Zniknął!

Opat wzdrygnął się wyraźnie, słuchając słów młodego księdza. Na moment zapomniał o kiepskiej sytuacji finansowej opactwa. Powoli obrócił twarz w stronę młodego kleryka.

– Co ksiądz ma na myśli, mówiąc „zniknął”? – Jego słowa cięły jak ostrze brzytwy.

Twarz młodego duchownego wyglądała tak, jakby ktoś posypał ją mąką.

– Ja… – Ksiądz usiłował przełknąć ślinę, gdyż z wrażenia zasychało mu w gardle. – Zastukaliśmy do jego drzwi, bo przynieśliśmy obiad. Powiedział… że nie czuje się dobrze. Cały poranek spędził w łóżku. On jest… on jest bardzo…

– Chory, tak. Znam historię jego niedomagań – przerwał niecierpliwie opat. – Wiem więcej na temat jego zdrowia niż na temat moich własnych problemów zdrowotnych, zatem niech ksiądz kontynuuje!

– Rano poprosił, żeby zostawić go samego, więc… doszliśmy do przekonania, że ojciec Morgen śpi. Czynił już tak wcześniej w przeszłości, o czym opat wie.