Выбрать главу

Chwilami zapominał, że to nie Kępa Quinna, że idzie za wrogiem, który zna gęstwinę tak samo, jak Gavving znał swoją kępę.

Minya chyba nie miała takich problemów. Również garściami zjadała liście, ale w jednej ręce trzymała strzałę, a w drugiej łuk. Poruszali się szybciej niż lina, która sunęła przed nimi. Merril zwijała ją, w miarę jak się zbliżali. Zwój zwisał jej z kciuka, bo musiała używać obu rąk, żeby się poruszać. Gavving zauważył to i powiedział:

— Daj mi to na chwilę, a ty coś zjedz.

— Lepiej, żebyś miał wolne ręce — prychnęła, ale po chwili dodała, jakby żałując ostrego tonu: — Potrzebuję rąk, żeby iść. Ty swoimi możesz walczyć. Gdzie masz harpun?

— Na plecach. Wszystko jest w porządku, dopóki Jayan wciąż ciągnie linę — odparł i zaraz zauważył, że lina zwisła luzem. Zanim ruszył dalej, sięgnął po harpun.

Ze ściany tunelu wychynęło nagle bezcielesne, białe ramię i skinęło na niego.

Jayan wyjrzała spoza zasłony gałązek. Odezwała się chrapliwym, przerażonym szeptem:

— Są przed nami.

— Gdzie?

— Niedaleko. Nie wchodźcie do tunelu. Ciągnie się przez jakiś czas prosto, ale później się rozszerza i tam na pewno was zobaczą. Idźcie tam gdzie ja, bo inaczej usłyszą trzask łamanych gałązek.

Poszli za nią w gąszcz.

Jayan wyłamała sobie ścieżkę. Dwa razy musiała przecinać grubsze gałęzie. Wreszcie znaleźli się za cienką zasłoną z gałązek. Obserwowali stamtąd, jak Term rozmawia z dziwnymi kobietami.

Były smukłe i wydłużone, jak przesadzone wyobrażenia idealnej kobiety… lub dalszy etap ewolucji rodzaju ludzkiego. Wydawały się spokojne. Term również. Stopy i jedną dłoń miał związane, ale spokojnie podjadał liście i rozmawiał. Z ptasich szczątków pozostały głównie kości.

Gavving czuł na ramieniu ciepły oddech Minyi.

— Chyba Term się z nimi dogadał — szepnęła. — Nic nie słyszę, a ty?

— Ja też nie. — Ptaki śpiewały za głośno. Co jakiś czas, kiedy ktoś się poruszył, rozlegał się cichy trzask, co sprawiało, że Gavving cieszył się z ptasiego jazgotu. Ale i tak ktoś zdecydowanie za bardzo hałasował…

Minya wyskoczyła z gałęzi z okropnym trzaskiem, dokładnie w środek dziwnych kobiet, i wrzasnęła:

— Gwiezdny potwór! Tam!

Gavving ruszył za nią, gotów do walki. Wolałby wprawdzie, żeby go ostrzegła…

Dziwne kobiety nie wahały się ani przez moment. Pięć z nich skoczyło w stronę innych tuneli i znikły w trzech kierunkach. Szósta nie była tak zwinna. Stuknęła głową o brzeg tunelu i upadła, nieprzytomna. Czy mogła uderzyć się aż tak mocno?

Term usiłował uwolnić dłonie. Gavving poczuł nagle, że coś ukłuło go w nogę. Odwrócił się, żeby walczyć.

Walczyć z czym? Ze stworzeniem ze szkła i metalu! Za nim widać było normalnych ludzi, którzy celowali, posługując się palcami stóp, dłońmi odciągali cięciwy olbrzymich łuków… ale nie strzelali. Dziwna istota wycelowała metalową tubę najpierw w Minyę, a potem w Terma. Harpun Gavvinga odskoczył od twarzy istoty z lustrzanego szkła. Skierowała w niego rurę i ukłuła go jeszcze raz.

Nie można walczyć z nauką, pomyślał Gavving. Wyciągnął długi nóż i skoczył na potwora. A potem wszystko zmieniło sięw sen…

— Jesteście za głęboko — powiedział pilot. — Nie mogę uzyskać pojedynczych odczytów. Mam jakąś ciepłą plamę, skupisko tuzina czy coś koło tego. Czy to wy i manusy razem?

— Wygląda na to, że tak. Mamy tu sześć manusów, jeden już nawet związany. Pozostawiamy tego bez nóg. W ten sposób razem jest nas siedmiu. Część uciekła przez tunele. Możesz ich zlokalizować?

— Tak. Wydaje mi się, że znowu są razem. Na wschód od ciebie jest bardziej skupiony, jaśniejszy punkt. Powiedziałbym, że powinieneś teraz dać spokój. Zabij parę ptaków.

— Jest tam coś… mam tu coś naukowego, coś, czego nie rozumiem. O wiele za bardzo naukowe.

Dowódca Szwadronu Patry podniósł prostokątne lustro, które nie dawało odbicia, lustro, które świeciło własnym światłem. Z pewną obawą przesunął coś, co na pewno było wyłącznikiem. Ku jego wielkiej uldze światło zgasło.

— Masz rację. Mamy dość. Wychodzimy.

ROZDZIAŁ XIII

Asystent Uczonego

Znużenie… dziwne, przyjemne uczucie, jakby musowanie krwi… skurcz i opór na kostkach i przegubach dłoni… wspomnienia przesuwające się na swoje miejsce, układające się powoli. Term czekał z otwarciem oczu, aż jego umysł powróci do równowagi.

Znów był związany. Napięcie w przegubach i kostkach utrzymywało jego ciało w wyprostowanej pozycji. Zaczynam wpadać w nawyk, pomyślał. Szarpnął i więzy ustąpiły. Był przywiązany do sieci, twarzą w dół. Przed oczami miał ścianę, która była twarda, zimna i gładka, przezroczysta na głębokość jednego milimetra na szarym podłożu. Nigdy wcześniej nie widział nic podobnego. Z pewnej odległości mogło się wydawać, że to metal.

Leżał na latającym pudle. Kiedy przekręcił głowę, ujrzał pozostałych: Minyę, Gavvinga, Jayan (już przebudzoną, ale usiłującą to ukryć), Jinny. Po prawej stronie zobaczył rząd martwych łososioptaków i wstęgolotów, Alfina, który uśmiechał się przez sen, i jedną z kobiet Stanów Carthera, ciężarną Ilsę. Oczy miała otwarte i puste, bez nadziei.

Nad ich głowami rozległ się jowialny głos:

— Niektórzy z was już się obudzili…

Term wygiął się w łuk, żeby zobaczyć mówiącego, który stał mu nad głową. Łowca manusów był wysokim, masywnym i dobrodusznym człowiekiem. Trzymał się sieci w pobliżu okna.

— Nie próbujcie się wymknąć. Zginiecie w niebie, a my po was nie wrócimy. Nie chcemy głupich manusów…

— Możemy porozmawiać między sobą? — zawołała Minya.

— Oczywiście, jeśli nie będziecie mi przerywać. Na pewno ciekawi jesteście, co się z wami stanie. Otóż zostaniecie odwiezieni na Drzewo Londyn. Na drzewie jest wiatr. Będziecie musieli przyzwyczaić się do podnoszenia różnych rzeczy i utrzymywania się na nogach tak, aby się nie przewrócić… i tak dalej. Polubicie to. Możecie tam zagotować wodę, nie rozlewając jej na wszystkie strony, a to pozwoli wam gotować różne potrawy, jakich nigdy nie próbowaliście. Zawsze wiecie, gdzie jesteście; wystarczy wypuścić przedmiot z dłoni i zobaczyć, co się z nim dzieje. Możecie wyrzucać śmieci… — Pod ich stopami rozległ się denerwujący, świszczący dźwięk. Łowca manusów podniósł głos: — … które na pewno do was nie wrócą.

Przestał mówić, bo niektórzy więźniowie zaczęli krzyczeć.

Term poczuł powiew na stopach. Nie był zdziwiony, kiedy stwierdził, że niebo wiruje wokół niego: zielony las, pas błękitu, puszysta biel. Wzorzysta zieleń u jego stóp zaczęła się kurczyć.

Wiał wilgotny wiatr. Otaczała ich coraz gęstsza mgła. Spanikowane wrzaski przeszły w łkanie. Nagle Term usłyszał głos Alfina:

— Drzewne żarcie! Wracamy w tę drzewnożarciową chmurę burzową. Kto miał tak genialny pomysł… — Wreszcie chyba sam się uciszył, bo nikt inny nie był w stanie go dosięgnąć.

Strażnik czekał na ciszę.

— To bardzo niegrzeczne, kiedy manus przerywa obywatelowi. Ja jestem obywatelem. Na czas tej podróży postaram się o tym zapomnieć, ale wy także musicie się czegoś nauczyć. Są pytania?

— Jakim prawem? — krzyknęła Minya.

— Nigdy tak nie mów — odparł łowca manusów. — Coś jeszcze? Minya na krótką chwilę opanowała gniew.

— A co z naszymi dziećmi? Czy one także będą manusami?