Выбрать главу

— Miałem. Jeffer.

— Jeffer, inne manusy nie powinny cię teraz obchodzić. Wsiadaj do monta i postaraj się nie wchodzić w drogę pilotowi.

— Monta? — spojrzał na nią tępym wzrokiem.

Klepnęła metalową burtę pojazdu i wyrecytowała tak, jak ją tego nauczono:

— Moduł Naprawczo-Transportowy. MONT. Właź!

Przeszedł przez dwoje drzwi i jeszcze kilka kroków dalej, po czym stanął z rozdziawionymi ustami, usiłując ogarnąć wzrokiem wszystko naraz. Pozwoliła mu tak stać przez chwilę. Nie miała mu tego za złe. Niewiele manusów widziało kiedykolwiek wnętrze monta.

Stało tu dziesięć foteli skierowanych w stronę ogromnego, wygiętego okna z grubego szkła. Widać było przez nie obrazy, które nie miały nic wspólnego z tym, co działo się na zewnątrz, nie mogły też być odbiciem. Musiały znajdować się w samym szkle: litery, cyfry, rysunki wykonane niebieską, żółtą i zieloną kreską.

Za fotelami znajdowała się spora pusta przestrzeń. Ze ścian, sufitu i podłogi wystawały ukośne belki i pętle wykonane z drutu — zakotwiczenie dla zmagazynowanych towarów, aby nie przesuwały się pod wpływem lotu. Jednak ta przestrzeń zajmowała najwyżej jedną piątą… monta. Co było w pozostałej części?

Kiedy mont się poruszał, z nozdrzy na jego tylnej ścianie buchał płomień. Wydawało się, że aby poruszyć monta, coś trzeba spalić… i to dużo, skoro zajmowało to większość kubatury pojazdu… i jeszcze pompy, żeby pompować paliwo, i inne dziwne rzeczy, które przelotnie pamiętał z kasety: silniki manewrowe, system podtrzymania życia, komputer, czujnik masy, laser echosondy…

Spokój, jaki dał mu narkotyk, prawie go już opuścił. Term zaczął się bać. Czy mógłby nauczyć się czytać te cyfry w szkle? Czy będzie miał na to czas?

Naprzeciw okna siedział mężczyzna odziany na niebiesko. Był to grubokościsty człowiek średniego wzrostu, ale i tak za wysoki w stosunku do krzesła. Łagodnie zakrzywiony podgłówek wbijał mu się między łopatki.

— Proszę nas zabrać do Cytadeli — poleciła rzeczowo Asystent Uczonego.

— Nie mam takich rozkazów.

— A właściwie jakie masz rozkazy? — zapytała swobodnym, opanowanym głosem.

— Nie mam jeszcze żadnych. Flota może być zainteresowana tymi… naukowymi znaleziskami.

— Skonfiskuj je, jeśli jesteś taki pewien. A ja opowiem Uczonemu, co się z nimi stało, gdy tylko pozwolą mi się z nim skontaktować. A może skonfiskujesz też manusa? Mówi, że wie, jak je obsługiwać. To może od razu skonfiskujesz i mnie, żebym mogła go wypytać?

Pilot zrobił się nerwowy. Jadowitym wzrokiem zmierzył Terma. Taki świadek jego zakłopotania…

— Dobrze. A więc do Cytadeli — rzekł wreszcie. Poruszył dłońmi.

Dziewczyna, wiedząc, co się stanie, chwyciła oparcie krzesła. Term nie zdążył. Start wytrącił go z równowagi. Złapał się czegoś, żeby nie upaść — był to uchwyt w tylnej ścianie. Obrócił mu się w dłoni i z dyszy trysnęła brudna woda. Szybko zamknął zawór i pochwycił pełne wyrzutu spojrzenie dziewczyny.

Po jakichś dwudziestu uderzeniach serca pilot podniósł palce. Znajomy świst, zaledwie słyszalny przez grube metalowe ściany, lecz wciąż przerażająco obcy, ucichł nagle. Term natychmiast skierował się ku jednemu z krzeseł.

Mont unosił się z kępy na wschód i na zewnątrz. Czyżby opuszczali Drzewo Londyn? Dlaczego? Nie pytał. Uznał, że jest niezwykle sprytny, ponieważ udawał głupca. Obserwował dłonie pilota. Symbole i liczby wciąż jarzyły się w oknie dziobowym i na pulpicie poniżej, ale pilot dotykał tylko pulpitu i wyłącznie niebieskiej jego części. Reakcję można było wyczuć w zmianie natężenia dźwięku. Niebieskie porusza montem?

— Jeffer, jak odniosłeś te rany? — spytała jasnowłosa dziewczyna takim tonem, jakby ją to niewiele obchodziło.

Rany? Aha, na twarzy.

— Drzewo pękło — wyjaśnił. — Tak się dzieje, jeśli drzewo odleci za daleko od Dymnego Pierścienia. Kilka lat temu mieliśmy bliskie spotkanie z Goldem.

Wyraźnie obudził jej ciekawość.

— Co się stało z ludźmi?

— Kępa Quinna nie istnieje, z wyjątkiem nas. Jest nas teraz pięcioro. — Przyjął za pewnik, że Clave i Merril nie żyją.

— Musisz mi kiedyś o tym opowiedzieć. — Poklepała dłonią swój ładunek. — A co to jest?

— Kasety i czytnik. Zapisy.

Zamyśliła się nad tym trochę dłużej, niż to się wydawało konieczne. Wreszcie wyciągnęła dłoń, żeby włożyć jedną z kaset Terma do szczeliny przed pilotem.

— Hej… — zaprotestował mężczyzna.

— Nauka. To moja działka — odparła. Przycisnęła dwa przyciski. Było ich wiele, po pięć w rzędzie: żółty, niebieski, zielony, biały, czerwony. Poza tym panel był pusty, jeśli nie liczyć przelotnych światełek w jego wnętrzu. Przyciśnięcie żółtego przycisku spowodowało wygaszenie wszystkich światełek w tym kolorze; biały przycisk przywołał inne symbole.

— Prikazywat menu — ukazało się.

W szkle pojawił się znajomy spis treści, biały druk płynął w górę. Wybrała kasetę z kosmologią. Term poczuł, jak dłonie zaciskają mu się w pięści. Miał ochotę ją udusić. To poufne, poufne! To moje!

— Prikazywat Gold. — Druk przesunął się. Pilot, ogarnięty niezdrową fascynacją, nie miał siły odwrócić wzroku.

— Umiesz czytać? — zapytała pani Asystent Terma.

— Oczywiście.

— Czytaj.

— Świat Goldblatta prawdopodobnie powstał z ciała podobnego do Neptuna, giganta gazowego w kometarnej otoczce, który otaczał Gwiazdę Levoy i T3 w promieniu setek bilionów kilometrów… klomterów. Supernowa może rozsiać swoją zewnętrzną powłokę dzięki uwięzionemu polu magnetycznemu, powodując zmianę szybkości gwiazdy neutronowej. Orbity planet idą w diabły. W s-scenariuszu Levoy Świat Glodblatta znalazł się bardzo blisko Gwiazdy Levoy, z per… peryhelium przypadającym wewnątrz Granicy Roche’a gwiazdy neutronowej. Silne wiatry Roche’a szybko odkształciły jej orbitę w okrąg. Planeta będzie stale tracić atmosferę, zastępując gazy stracone przez Dymny Pierścień i torus gazowy w przestrzeni międzygwiezdnej. Goldblatt szacuje, że Gwiazda Levoy stała się supernową około biliona lat temu. Planeta przez cały ten czas traciła atmosferę. W obecnym stanie Świat Goldblatta urąga wszelkim określeniom: to kamienno-metalowe jądro wielkości planety…

— Dość. Doskonale, umiesz czytać. Potrafisz zrozumieć to, co przeczytałeś?

— To akurat nie. Podejrzewam, że Gwiazda Levoy to Voy, a Świat Goldblatta to Gold. Reszta…

— Term wzruszył ramionami. Pochwycił wzrok pilota, który gwałtownie drgnął. Wydawało się, że skurczył się w sobie.

Gra dominacji. Pani Asystent Uczonego zaatakowała umysł pilota dziwnymi przedmiotami i tajemniczymi naukowymi wyrażeniami. Teraz mówiła:

— To samo mamy na naszych własnych kasetach. Słowo w słowo, jeśli dobrze pamiętam. Mam nadzieję, że przywiozłeś też coś nowego.

W srebrzystej mgle wokół nich zaczął nagle materializować się jakiś kształt. Wracali w kierunku Drzewa Londyn.

Trajektoria swobodnego spadku monta doprowadziła go do środkowego punktu drzewa. Wschód wiedzie na zewnątrz. Zewnątrz wiedzie na zachód… trzeba się dużo nauczyć, żeby latać montem. A przecież musi to opanować. Musi się nauczyć obsługiwać tego potwora, inaczej dożyje swoich dni jako manus.

Teraz widać było jakieś konstrukcje. Ogromne drewniane belki tworzyły czworokąt. W jego wnętrzu stały cztery chaty, jedna obok drugiej, wykonane nie z plecionki, lecz z ciętego drewna. W obu kierunkach po pniu biegły kable i rury, dalej niż Term mógł je prześledzić. Do kory przywarła srebrzysta kula i to wydawało się dziwne. Pojedynczy staw w rejonie mgieł? Wokół stawu uwijali się mężczyźni w czerwonych ubraniach, wlewając wodę ze strąków. Staw też pewnie jest sztuczny.