— Myślałem, że zostanę wybrany do obsługi — ciągnął Koń. Powinienem był zostać. Jestem z drugiej generacji. A kiedy mi odmówili, omal nie oblałem pozostałych testów za uderzenie nadzorcy. Ten tam, Jorg — Koń wskazał mężczyznę pedałującego przed nim — właśnie tak przepadł. Biedny manus. Nie wiem, co robią ci ucywilizowani, kiedy przychodzą Święta.
Gavving jeszcze nie zdążył się nauczyć golić bez zacinania. Ale nie miał wyboru. Wszystkie manusy musiały się golić. Na Drzewie Londyn nie widział ani jednego mężczyzny z brodą, z wyjątkiem Patry’ego, ale on był oficerem Floty.
— Koniu, czy to dlatego każą nam się golić? Żeby ci ucywilizowani nie byli tak widoczni?
— Nigdy o tym nie myślałem. Może.
— Koniu… ty na pewno widziałeś, jak drzewo się porusza.
Głośny śmiech Konia zwrócił uwagę nadzorcy. Zniżył głos.
— Myślałeś, że to tylko bajki? Poruszamy drzewo mniej więcej raz na rok. Pracowałem także przy wodzie, to znaczy przy zasilaniu monta.
— Jak to jest?
— Po prostu wiatr wieje na ukos. Podejście do dziupli to jak wspinanie się na górę. Kiedy to się dzieje, grupy łowców nie wychodzą na wyprawy, musisz też przechylać kociołek. Cały pień drzewa zgina się lekko…
— Lawri — szepnął Term. — Mamy kłopoty.
Lawri obejrzała się. Staw przylgnął do kory jak spłaszczona półkula. Term wprowadził wąż do wody, a teraz woda płynęła na zewnątrz węża, tworząc coś w rodzaju kołnierza.
— Nie martw się tym. Wsiadaj na bicykl i pedałuj — poleciła mu Lawri. — I nie mów do mnie po imieniu.
Term przywiązał się do siodełka i zaczął kręcić pedałami. Przekładnia napędzała pompę. Pompa była normalny gwiezdnym gratem — cała z metalu, odbarwiona z wiekiem. Kołnierz wodny skurczył się, gdy ciecz została zassana do węża.
Dziwna była to praca dla Uczonego Kępy Quinna, podobnie jak dla Asystenta Uczonego Drzewa Londyn. Czy Klance nie wspominał, że tu będzie mu lepiej niż w normalnej grupie manusów? Zaczął się zastanawiać, co teraz robi Gavving. Pewnie martwi się o swoją nową, obcą żonę… i ma rację.
Lawri zaniosła tryskający wodą wąż do monta. Term nie widział, co dzieje się wewnątrz pojazdu. Pedałował.
W obecności Klance’a wydawało się, że jest równy Lawri. Za plecami Uczonego dziewczyna traktowała go jak szpiega albo jak manusa, albo jak jedno i drugie. Był czysty, najedzony, odziany. O pozostałych członkach Plemienia Quinna nie słyszał nawet plotek. Wraz z Lawri i Uczonym badali kasety, poszukując dawnej wiedzy. To było dość fascynujące zajęcie. Na razie jednak nie dowiedział się niczego, co mogłoby uratować Plemię Quinna.
Nadeszła noc. Voy i słońce skryły się za kępą. W przedziwnym, słabym świetle z kępy wypływały dwa strumienie błękitnego blasku. Jeśli patrzyło się wprost na nie, znikały. Term mógł je pochwycić wzrokiem, tylko kiedy spoglądał obok. Niemal wyobrażał sobie ludzkie istoty wylewające się jak dym z gurdy. Po prawej burcie Błękitny Duch, po lewej — Dziecko Ducha.
Uczony (ten Uczony) powiedział mu, że są to wyładowania energii pochodzącej z biegunów samego Voy. Uczony widywał je, kiedy był dzieckiem, ale Termowi nigdy nie udało się ich zobaczyć, nawet z punktu centralnego Drzewa Daltona-Quinna.
Zalewał go pot. Widział, jak winda wspina się po drzewie do swojej klatki. Wyszedł z niej mężczyzna z Floty i dwa manusy. Żaden z nich nie był gigantem z dżungli. Nie widział jeszcze manusa pierwszej generacji w Cytadeli, jeśli nie liczyć jego samego. Trójka weszła do kompleksu laboratoryjnego Uczonego i opuściła go szybko, niosąc naczynia po południowym posiłku.
— Zbiornik jest pełny — zawołała Lawri z monta.
Term ruszył z zapałem, którego nie czuł. Odpiął pas, wyrwał wąż ze stawu, W korze wokół Cytadeli zamontowano barierki z lin i drewniane pierścienie. Używał ich, wracając do monta.
— Mogę pomóc? — zawołał.
— Zwiń tylko wąż — poleciła Lawri.
W ciągu całej tej operacji nie pozwoliła mu wejść do monta. Wąż musiał sięgać do jakiegoś zbiornika wewnątrz pojazdu. Napełniali go ciągle; za parę dni będą to robić znowu.
Term zwinął wąż i ruszył w kierunku pudła. Z wnętrza dochodziły przekleństwa.
— Nie mogę poruszyć tego cholernego kołnierza — zawołała Lawri.
Term podszedł do wejścia.
— Pokaż — zawołał. Czyżby miało pójść tak łatwo?
Pokazała. Wąż był podłączony za pośrednictwem kołnierza do przedmiotu na tylnej ścianie.
— Trzeba go obrócić. W tę stronę — pokazała kierunek.
Term rozstawił szeroko stopy, uchwycił metalowy pierścień i pchnął z całej siły. Kołnierz drgnął. Jeszcze raz. I jeszcze raz, do chwili, aż luźno obracał mu się w rękach. Wąż wyskoczył z otworu, rozbryzgując kilka kropel wody. Lawri skinęła głową i odwróciła się.
— Asystencie Uczonego, gdzie płynie ta woda?
— Jest rozkładana na części — wyjaśniła. — Powłoka monta zbiera energię światła słonecznego i pompuje ją do wody. Woda rozkłada się. Tlen idzie do jednego zbiornika, a wodór do drugiego. Kiedy spotkają się w silnikach, energia wraca i uzyskujesz płomień.
Usiłował wyobrazić sobie rozkładającą się wodę, gdy Lawri spytała:
— Dlaczego chcesz wiedzieć?
— Byłem Uczonym. A dlaczego mi wyjaśniłaś?
Przesunęła się między fotelami i usiadła za pulpitem. Term przywiązał zwinięty wąż do haków w przestrzeni ładunkowej.
Zbiornik musi znajdować się za ścianą. Mont prawie nie miał już paliwa… które powinno być w dwóch częściach. Teraz pewnie jest dość paliwa. Sztuczny staw skurczył się w widoczny sposób.
Gdy znalazł się za jej plecami, Lawri uderzyła właśnie w błękitny przycisk. Obraz, który oglądała, zniknął, zanim Term zdążył go obejrzeć. Zapomniał już, o co właściwie pytał, kiedy Lawri obejrzała się na niego, mówiąc:
— Uczony właśnie tak mnie sprawdza. Odkąd miałam dziesięć lat. Jeśli nie potrafię odpowiedzieć, dostaję jakąś brudną robotę. Ale nie lubię, kiedy ktoś za mnie dotyka przycisków, Jeffer. Ta informacja jest poufna!
— Asystencie Uczonego, kto cię nazywa Lawri?
— Nie ty, manusie.
— Wiem o tym.
— Uczony. Moi rodzice.
— Nie wiem, jakie tu panują obyczaje w związku z małżeństwami.
— Manusy nie zawierają małżeństw.
— Ty nie jesteś manusem. Czy mąż będzie cię nazywał Lawri?
Śluza powietrzna zadudniła i Lawri odetchnęła z pewną ulgą.
— Klance?
— Tak. Włącz jeszcze raz ten obraz, dobrze, Lawri?
Spojrzała najpierw na Terma, potem na Klance’a.
— Zrób to — powtórzył Uczony. Lawri usłuchała. I tak postawiła na swoim. Pokaże sekrety wiedzy manusowi, ale tylko na żądanie i pod przymusem. Znowu gra dominacji. Gdyby naprawdę jej na tym zależało, sama wyjęłaby wąż.
Błękitne światełka i cyfry opisywały poruszanie się monta, zielone zarządzały czujnikami i przyrządami pojazdu, żółte poruszały drzwi, a białe czytały kasety… i tak dalej. Term był pewien, że robią znacznie więcej niż ogarnia jego wiedza. Czerwone? Nigdy nie widział czerwonych.
Za każdym razem, kiedy oglądał ten obraz, niektóre liczby stawały się większe. Teraz napisy głosiły — O2: l.664,H2:3.181,Klance z aprobatą skinął głową.