— Później.
Minya pochyliła się i wyszeptała wprost do ucha Jinny.
— Jinny, to ja, Minya. Rozmawiałam z Dloris. Spróbuje cię skontaktować z Jayan.
Jinny była nadal sztywna i ściśnięta jak węzeł.
— Jinny, Termowi się udało. Jest w Cytadeli, tam, gdzie mieszka Uczony.
Nic.
— Trzymaj się, dobrze? Tylko się trzymaj. Coś się na pewno stanie. Pogadaj z Jayan. Spytaj, czy się czegoś dowiedziała. — Drzewne żarcie, coś przecież musi do niej dotrzeć! — Dowiedz się, gdzie są trzymane ciężarne kobiety. Zobacz, czy Term przychodzi, żeby je badać. Może tak być. Powiedz, że się trzymamy i czekamy.
Jinny ani drgnęła. W końcu przemówiła stłumionym głosem:
— Dobrze, słucham. Ale nie wytrzymam. Po prostu nie wytrzymam.
— Jesteś silniejsza niż ci się zdaje.
— Jeśli jeszcze jakiś facet mnie wybierze, zabiję go.
Niektórzy lubią kobiety, które się bronią, pomyślała Minya.
— Czekaj — poleciła. — Czekaj, aż zabijemy ich wszystkich.
Po dłuższej chwili Jinny rozluźniła się i wstała.
ROZDZIAŁ XVI
Echa Rewolty
Gavving obudził się, czując na ramieniu czyjeś dotknięcie. Rozejrzał się, ale nie poruszył.
Hamaki wisiały w trzech poziomach. Jego własny znajdował się na samej górze. Na tle podświetlonego dziennym światłem wejścia ostro rysowała się ciemna sylwetka strażnika. Wydawało się, jakby zasnął na stojąco, co w łagodnym powiewie Drzewa Londyn było całkowicie realne. W półmroku baraków Alfin tulił się do słupa, na którym wisiał hamak Gavvinga. Szeptem, który brzmiał niemal jak okrzyk radości, oznajmił:
— Przydzielili mnie do pracy przy dziupli!
— Myślałem, że tym się zajmują tylko kobiety — zdziwił się Gavving, nie ruszając się z miejsca. Jorg spał dokładnie pod nim — był to „ucywilizowany” człowiek, pulchny i smutny, zbyt głupi, aby szpiegować kogokolwiek. Hamaki wisiały jednak bardzo blisko siebie.
— Widziałem farmę, kiedy nas zabierali na prysznic. Mnóstwo rzeczy robią źle. Rozmawiałem o tym ze strażnikiem. Pozwolił mi pogadać z kobietą prowadzącą farmę. Ma na imię Kor i umie słuchać. Jestem teraz jej konsultantem.
— To dobrze.
— Daj mi trochę czasu, a może uda mi się wciągnąć w to także ciebie. Chciałbym najpierw pokazać, co potrafię.
— Miałeś może okazję porozmawiać z Minyą? Albo z Jinny?
— Nawet o tym nie myśl. Wściekliby się, gdybyśmy spróbowali porozmawiać z kobietami.
Dobrze byłoby stać się opiekunem dziupli… ale widzieć Minyę i nie móc z nią porozmawiać? Na razie może uda się namówić Alfina, żeby podjął ryzyko. Gavving otrząsnął się z tych myśli.
— Dowiedziałem się dzisiaj czegoś. Drzewo naprawdę się porusza. Ciągnie je mont, to latające pudło. Zasiedlili też inne drzewa.
— A co nam to daje?
— Jeszcze nie wiem.
Alfin odszedł od hamaka.
Gavving nie był zbyt cierpliwy. Na początku myślał wyłącznie o ucieczce. Przez całą noc do szaleństwa dręczył się myślami o Minyi. A potem już tylko spał, pracował, czekał, uczył się.
Strażnicy nie odpowiadali na pytania. Czego więc się dowiedział, czego się nauczył? Kobiety pielęgnowały dziuplę i gotowały, ciężarne mieszkały gdzie indziej. Mężczyźni utrzymywali maszyny i obrabiali drewno w górnej części kępy. Manusy rozmawiały czasem o ratunku, ale nigdy o buncie.
Teraz zresztą i tak się nie zbuntują. Do Świąt zostało osiem snów. Potem, kto wie? Ale czy Flota nie zna tego z własnego doświadczenia? Będą gotowi. Nawet strażnicy nigdy nie rozstawali się ze swoimi półmetrowej długości pałkami z twardego drewna. Koń mówił, że strażniczki kobiet też je mają. W czasie powstania Flota może je dostać zamiast mieczy… albo i nie.
Co jeszcze? Praca na bicyklu była męcząca. Uszkodzenie bicykli albo czegokolwiek wykonanego z gwiezdnych materiałów dotknie Drzewo Londyn, ale nie zanadto. Windy można sabotować, ale Flota może uruchomić monta i w ten sposób zdławić rebelię.
Mont był wszystkim. Mieszkał na środkowej części drzewa, tam, gdzie Uczony miał swoje laboratorium. Czy Term tam jest? Czy coś planuje? Wydawał się zdecydowany na ucieczkę jeszcze przed dotarciem do Drzewa.
Czy to wszystko w ogóle ma jakieś znaczenie? Gdybyśmy byli razem! Moglibyśmy coś zaplanować…
Gavving pojął, że całą resztę życia może spędzić, napędzając windę lub pompując wodę w górę pnia. Od dnia pojmania nie miał ataku alergii. To życie nie było aż takie złe, czuł się niebezpiecznie gotów, aby się do niego przyzwyczaić. Za osiem snów będzie się mógł zobaczyć ze swoją żoną.
Stany Carthera rozpalały ogniska na połowie obwodu największego kwiatu we wszechświecie.
Clave kocem wachlował węgle. Ramiona miał wbite po łokcie w listowie, palce stóp zaciśnięte wokół koca. Falującymi ruchami nóg i torsu poruszał tkaniną, ale nie przemęczał się — tyle tylko, aby węgle pozostawały czerwone.
Osiemdziesiąt metrów dalej ogromny srebrny płatek powoli zmieniał pozycję, żeby pochwycić promienie słońca, padające pod coraz ostrzejszym kątem.
Ogień umierał bez wiatru, dusił go jego własny dym. Niestety, wiatr był w dżungli rzadkością. Dzień był jasny i spokojny, a Clave miał okazję poćwiczyć nogi.
Na kości udowej, w miejscu złamania, miał zgrubienie wielkości dziecięcej pięści. Palcami wyczuwał twardy węzeł pod warstwą mięśni; czuł go też całym ciałem, kiedy się poruszał. Merril zapewniała, że z zewnątrz nic nie widać. Czyżby kłamała, żeby go oszczędzić? Nie chciał pytać nikogo innego.
Był zniekształcony, ale kość wracała do zdrowia, ból zmniejszał się z każdym dniem. Blizna była długa, czerwona i robiła wrażenie.
Ćwiczył, czekając na wojnę.
Dziesiątki dni przeleżał w półśnie przeplatanym bólem. Widział pajęcze, niemożliwie wysokie sylwetki podobne do ludzkich, wirujące wokół niego pod wszystkimi możliwymi kątami, zielone kształty znikające jak duchy w ciemnej zieleni tła, ciche głosy, wtapiające się w odwieczny szept liści. Wydawało mu się, że ciągle śni.
Ale Merril była realna. Poczciwa, beznoga Merril była całkiem znajoma, całkiem rzeczywista i wściekła jak diabli. Łowcy manusów zabrali wszystkich.
— Wszystkich, oprócz nas. Zostawili nas. Ciężko tego pożałują!
Nie zwracał szczególnej uwagi na ból zrastającej się kości i jeszcze ostrzejszy ból porażki. Łowca, który zgubił swoją grupę. Przywódca, który stracił własne plemię. Plemię Quinna umarło. Powtarzał sobie, że po ciężkim zranieniu często przychodzi depresja. Pozostał tam, gdzie był, w przepastnej zieleni dżungli, w ciemności, żeby puch nie zainfekował rany — i spał. Spał i spał. Nie miał ochoty na nic więcej.
Merril próbowała z nim rozmawiać. Tłumaczyła, że sprawy nie miały się aż tak źle. Term wywarł na Cartherach dobre wrażenie. Merril i Clave zostali przyjęci do plemienia — choć tylko jako manusy.
Pewnego dnia obudził się i zobaczył jej rozradowaną twarz.
— Pozwolą mi walczyć — zawołała i Clave dowiedział się, że Cartherowie planują atak na Drzewo Londyn.
W ciągu następnych dni zapoznał się z ludźmi z dżungli. Było ich około dwustu — połowa to manusy. Tu jednak nie miało to wielkiego znaczenia. Tutejszym manusom nie brakowało niczego, z wyjątkiem głosu w radzie.
Widział dzieci, ciężarne kobiety i sytych ludzi. Mieszkańcy dżungli byli zdrowi i szczęśliwi… i lepiej uzbrojeni niż Plemię Quinna.
W czasie jednego z zebrań poddano go przesłuchaniu. Rynek Stanów Carthera stanowił tylko rozszerzenie tunelu, szerokości może dwunastu metrów i długości około dwudziestu pięciu. Ku jego zdumieniu, wszyscy się pomieścili. Mężczyźni, kobiety, dzieci, manusy i obywatele, przyklejeni do cylindrycznych ścian, pokryli je wewnętrzną warstwą, składająca się wyłącznie z głów. Komunikator albo Szarmanka przemawiali z jednego końca korytarza.