— Windy pracują… cimy żołnierzy. Nieprzyjaciel trrrrrszzz liczebnie, powtarzam, czterdziestu do pięćdziesięciu. Tszszszsz przeważająca liczba… szszsz. Pokonują nas… Szszsz monta, ale nawet… nie mogą… przywiązani.
— Widzę dwie czarne masy na zachód ode mnie.
— Zostaw… bez tego mamy kłopoty. Wysyłamy więcej ludzi do Cytadeli.
Term rozpoznał Debby, długonogą i długoręką kobietę, po prostych, długich włosach. Dwaj mężczyźni obok niej byli obcy. Nie martwił się wycelowanymi w siebie kuszami, ale ich lękiem przed montem. Nie podobał im się ten pojazd.
Rozłożył otwarte dłonie.
— Jestem Uczonym Plemienia Quinna. Tylko ja potrafię kierować tym pojazdem. Miło cię widzieć, Debby.
Lawri wtrąciła wściekle:
— Nakarm tym drzewo, buntowniku! Zgubisz nas w niebie albo rozsmarujesz po całym pniu!
— A to Lawri, łowca manusów.
Jeden z mężczyzn ocknął się.
— Jestem Anthon, a to Prez. Debby mówiła nam o tobie, Term. Czy możemy ruszać od razu? Umieścić wszystkich naszych wojowników na sieciach i ruszać? Nadchodzi srebrny człowiek.
— Jesteśmy przywiązani do drzewa — odparł Term. — Odetnijcie liny i możemy odlecieć. Nie zostawcie tylko Clave’a i Merril. Chyba nadszedł czas, aby zabrać coś jeszcze.
Pokazał na ekran tylnego okna. Anthon i Debby ochoczo przesunęli się i spojrzeli mu przez ramię. Wszystkie te naukowe drobiazgi muszą być bardzo kuszące.
— Ta chata to Lab. Debby, znajdziesz tam czytnik i kasety. Pamiętasz, jak wyglądają?
Debby skinęła głową.
— Idź, weź je. Anthon, zabierz kilku wojowników i odetnijcie monta. Spojrzał na ekrany. Clave zbliżał się skokami, ciągnąc za sobą Merril. Jego nogi służyły teraz obydwojgu. Merril strzelała do prześladowców. Jeden z goniących ich ludzi Floty upadł, trafiony strzałą. Srebrny człowiek wciąż biegł.
— Spróbuj ich trochę osłaniać — mruknął Term.
— Ty tu nie dowodzisz, Uczony — spokojnie odparł Anthon.
— Dowodzę. Mam już dość roli manusa!
— Debby, leć po to drzewne żarcie dla Uczonego. Weź paru ludzi. Prez, przetnij te kable! — Anthon odczekał, dopóki nie znaj da się za drzwiami, po czym przemówił znowu. Chyba nie chciał świadków tej dyskusji.
— Term, walczyłeś już kiedyś?
— Zdobyłem monta.
— Ty? To ja… — urwał. — No, nieważne.
— Ilu was jest?
— Czterdziestu, teraz może mniej. Nie wejdziemy do środka, ale możemy wisieć na sieciach.
— Chcę uwolnić resztę Plemienia Quinna. Są w kępie, mogę ich odnaleźć. Mont ma dużo tego, co go porusza. Małymi silnikami możemy rozpylać płomienie. Pójdzie łatwo.
Anthon nie spieszył się z podjęciem decyzji. Lawri przerwała milczenie.
— On nie potrafi kierować montem. Ja potrafię. Jestem Asystentem Uczonego.
— Dlaczego jej nie zabiłeś? — zapytał Anthon.
— Zostaw! Jest tym, co mówi… musiałem sam zabić Uczonego. Lawri może nas nauczyć wielu rzeczy, jeśli się ją do tego namówi. Jest nieszkodliwa, dopóki pozostaje związana.
Anthon skinął głową.
— Dobrze, niech sobie żyje. Ale to ja dowodzę Stanami Carthera.
— A ja jestem kapitanem monta.
Anthon wyszedł z pojazdu i zaczął wykrzykiwać rozkazy. Przekaże informację dalej. Kapitan! Ten, kto pogwałci rozkazy Terma na pokładzie monta, będzie buntownikiem!
Cartherowie przecięli liny mocujące monta. Strzały z kusz skutecznie powstrzymywały ludzi goniących Clave’a i Merril. Musieli ukryć się za płatami kory. Srebrny człowiek zbliżył się sam. Nie korzystał ze strąków. Musiał mieć coś wbudowane w samym kombinezonie.
Mont unosił się swobodnie. Był już wolny.
Lawri szepnęła wściekła:
— Zabiją mnie, prawda?
— Nie mają żadnego powodu, żeby cię lubić — odparł Term, nie siląc się nawet na sarkazm. — Zachowuj swoje zdanie dla siebie przez jakiś czas, oczywiście jeśli potrafisz. Naprawdę myślisz, że wojownik z dżungli pozwoli ci podejść do sterów?
Clave, Merril i Debby wpadli do pojazdu jak burza. Debby krwawiła z rany na boku. Merril podfrunęła do Terma i uścisnęła go serdecznie.
— Term! To znaczy, Uczony! Dobra robota! To znaczy, wspaniała! Umiesz tym kierować?
Term poczuł ogromną ulgę. Niech Clave gra sobie w dominację z Anthonem. Term będzie dowodził montem i może tylko mieć nadzieję, że Lawri się myli.
— Umiem.
— Możesz znaleźć resztę naszych? — zapytał Clave.
— Wszyscy są w kępie. Gavving na górze. Tam go znajdziemy. Jayan i Minya są z ciężarnymi kobietami w chacie pod konarem. Jinny i Alfin powinny być na Rynku, może będziemy musieli opuścić monta, żeby ich znaleźć.
— W takim razie wszystko powinno się udać. Nie mogę w to uwierzyć!
Term wyszczerzył zęby.
— No to po co wróciłeś?
— Nieważne.
— Debby…
— Mam je. Musieliśmy o nie walczyć. — Siedem kaset.
— Wspaniale!
— Nie znaleźliśmy czytnika.
— Może Klance go miał… nieważne. Siadajcie w fotelach. Ty też. Clave, Merril, przywiążcie się! — Spojrzał na wyświetlacze. — Za kilka oddechów będziemy mogli…
— Co? — Clave spojrzał na obrazy pływające w oknie dziobowym. — To miejsce jest jakieś dziwne. Od tych obrazów dostaję zeza! Term, masz coś, żeby pozbyć się srebrnego?
— Nie, jeśli nie nawinie się pod silnik. To kombinezon gwiezdnego człowieka.
— Ale on zabija naszych sprzymierzeńców.
— Ten karabinek tylko ich usypia i sprawia, że czują się cudownie. Dla nas to nie ma znaczenia. I tak trzeba ich wyłączyć. Anthon, doskonale to wyliczyłeś. Siadaj w fotelu.
Anthon dyszał ciężko. Kuszę wycelował wprost w oczy Terma.
— Za długo czekałeś! Ten przeklęty srebrny…
— Siadaj w fotelu i przypnij się! Powiedz mi, ilu nas zostało.
Term próbował obserwować wszystkie obrazy naraz. Cartherowie skryli się prawie za horyzontem pnia. Zbyt wielu unosiło się bezwładnie. Innych holowali towarzysze, którzy nie zostali trafieni. Człowiek w kombinezonie ciśnieniowym unosił się nad montem, strzelając usypiającymi strzałkami.
Oczy Anthona straciły szklany wyraz. Usadowił się w fotelu.
— Nie możemy go zranić. Tylko mnie udało się dotrzeć do pojazdu. Pozostali i tak tu nie przyjdą, bo się go boją.
— Nie możemy ich zostawić.
Srebrny człowiek rzucił się w kierunku drzwi. Term zacisnął palce. Srebrny cofnął się, kiedy drzwi zamknęły mu się przed nosem, ale już po chwili pojawił się na górnym ekranie. Trzymał się sieci na kadłubie.
— Jest na górze monta — mruknął Term.
— Ruszaj — polecił Anthon.
— Ruszać?
— Możemy zostawić moich obywateli, jeśli zabierzemy srebrnego człowieka. Zaraz dostanę nowe strzałostrąki.
— No to w porządku. — Palce Terma lekko stuknęły w pulpit. Srebrny człowiek wciąż wisiał na sieci, gdy mont wycofał się z pozycji przy pniu i ruszył w dół.
ROZDZIAŁ XIX
Srebrny Człowiek
Zbiornik pralniczy był dużym, szklanym cylindrem. Zwisał z dolnej części konara na linach wbitych w czarną korę nad głową Minyi. Wokół niego znajdowała się szeroka platforma pleciona z żywych gałązek. Krąg kamieni pod zbiornikiem podtrzymywał palenisko z węgli. Woda doprowadzana była rurą z dziupli aż tutaj. Imponująca konstrukcja, ale Minya była zbyt zmęczona, aby ją docenić.