Выбрать главу

— Monta? — Dloris wydawała się szczerze zdumiona.

Związały ją liną. Ilsa chciała zrobić coś więcej, ale Minya znała Dloris zbyt dobrze, żeby na to pozwolić. Haryet też by nie zabiła, gdyby… gdyby…

Gavving obserwował ognisty lot monta. Patry wciąż rozmawiał ze swoją skrzynką, zbyt daleko, żeby Gavving mógł coś usłyszeć, ale oficer Floty wydawał się wściekły i przerażony.

Zauważył, że Gavving go obserwuje.

— Ty! Wy wszyscy! Zostać tam, gdzie jesteście! Ruszcie się tylko i strzelam. Rozumiecie? Amy, ukryj się.

Dwaj ludzie z Floty ukryli się w listowiu.

— Jesteśmy przynętą — ponuro mruknął Alfin.

— Ich jest tylko dwóch.

— Naprawdę myślicie, że wasi towarzysze zajęli monta? — zainteresował się Koń. — Co z nim zrobią?

— Uratują nas — odparł Gavving z większą pewnością, niż rzeczywiście czuł. — Alfin, kiedy mont zejdzie w dół, skacz do drzwi i miej nadzieję, że się otworzą.

— Chyba całkiem ci odbiło — prychnął Alfin. — Naprawdę chcesz tym lecieć?

— Polecę wszystkim, byle się stąd wydostać, jeśli tylko uda mi się zabrać Minyę.

— Ale gdzie jest Minya? Słuchaj, Gavving… Pamiętam, jak miałeś czerwone, zapuchnięte oczy i wylewałeś rzeki łez. Tutaj mają własną pogodę. Nikt nie jest głodny, nikt nie czuje pragnienia. Dobre, zdrowe drzewo z dobrymi zbiorami ziemskich roślin. Mam odpowiedzialną funkcję…

— Tobie się tu podoba?

— Och… drzewne żarcie. Może nie podoba mi się nigdzie. U Daltonów-Quinnów też słuchałem rozkazów. Spotykam się ze strażniczką, to miła kobieta, choć trochę dla mnie za duża. Tego nie miałem w Kępie Quinna. Kor jest rok czy dwa za stara dla obywateli, ale poradzimy sobie… a ta skrzynia mi się nie podoba.

— A mnie tak — przemówił Koń. — Gavving, daj mi miejsce Alfina.

Mont spadał wprost na nich. Lepiej, żeby na jego pokładzie byli przyjaciele! Jeśli tak nie jest, umrze w walce.

— To nie moja decyzja — powiedział do Konia. — Rób to samo co ja. Zobaczymy, co powie Clave.

— Zrobione.

— Alfin, masz ostatnią szansę.

— Nie.

— Dlaczego?

Alfin spojrzał mu w oczy.

— Tu jest wiatr.

Wrzask przerażenia Gwen sprawił, że i dziecko zaczęło krzyczeć. Teraz uspokajało się powoli. Gwen włożyła całą duszę w dłonie, które gładziły i poklepywały maleństwo. W oczach miała pustkę.

Konspiratorki ignorowały Gwen, zresztą z wzajemnością. Raz tylko Ilsa zatrzymała ją, gdy kobieta próbowała wrócić do chat. Nie chciały, żeby opowiedziała o wszystkim pozostałym kobietom.

— Ilsa, jesteś pewna, że tego chcesz? — zapytała Jayan.

Jinny nie była brzemienna, Jayan i Minyi ich stan jeszcze nie przeszkadzał. Ilsa była w gorszej sytuacji.

— Ja też nie chcę, żeby moje dziecko urodziło się manusem.

Konar zadygotał pod potężnym ciosem.

— Druga winda — domyśliła się Ilsa. — Karal mówił o dwóch.

— Minya, ty rozmawiałaś z Termem — zagadnęła Jayan. — Co powiedział?

— Kazał nam iść w górę. Będzie próbował przejąć monta. Jeśli mu się to nie uda…

— Wtedy już nie żyje — podsumowała Ilsa. — Wszyscy wojownicy Stanów Carthera zginą także, a my nigdy się stąd nie wydostaniemy. Z tego wynika, że musi mu się udać. Na pewno ma teraz monta i tylu wojowników Stanów Carthera na pokładzie, ilu udało mu się zebrać, a teraz próbuje się do nas dostać. Kto idzie z nami?

Nikt nie podsunął żadnego imienia.

— Jesteśmy jedynymi nowymi manusami — odparła Jayan. — Pozostali niech sobie wojują sami.

— Nie wejdziesz na górę.

Obejrzały się, zaskoczone. Dloris odwróciła oczy od ich twardych spojrzeń. Powtórzyła z uporem:

— Nie wejdziecie na górę. Tunele prowadzą do grani i do dziupli. Nie ma tunelu łączącego nas ze szczytem kępy, bo tam mieszkają mężczyźni. Żadna z was nie jest w stanie wyciąć tunelu w liściach, a jeśli już wyjdziecie na górę, będzie was widać jak moby ‘ego w garnku.

— No to co?

— Czekajcie, aż przyjaciele po was przyjdą.

Ilsa potrząsnęła głową.

— Karal na pewno już ewakuował wyższe poziomy.

— Ilso, to wielki, skomplikowany labirynt, który nie łączy się z górą. Możesz się tylko zgubić.

— A co ty z tego będziesz miała, Dloris?

— Pozwolicie mi żyć. Nie powiecie nikomu, że pomogłam.

— Dlaczego?

— Sama kiedyś chciałam uciec. Teraz już zbyt długo byłam strażniczką. Ktoś na pewno będzie chciał mnie zabić. Ale naprawdę nie możecie iść w górę. Zostańcie tu i czekajcie.

Spojrzały po sobie.

— Ty to robiłaś przez trzydzieści lat? Nie, dzięki, chyba już wiem, co zrobimy.

Term postukał w kontrolkę silnika… trudna sprawa. Trzeba ich było używać parami i sektorami, żeby nie zaczęły obracać montem. Opadł w listowie z potwornym hukiem, o dobrych kilka metrów od platformy, i natychmiast otworzył drzwi.

W ich stronę rzuciło się trzech mężczyzn. Gavving chwycił najstarszego za ramię. Ostatni ubrany był w błękit i miał przy boku miecz. Debby wycelowała starannie i przeszyła go strzałą z kuszy.

Gavving i obcy wciągnęli się do środka. Starszy człowiek dyszał ciężko.

— Ruszaj — polecił Gavving. — To jest Koń. Chce przyłączyć się do Plemienia Quinna. Alfin nie idzie. Podoba mu się tutaj.

Od drzwi odbił się pierzasty harpun. Term zamknął je szybko.

— Pozostawiłem Minyę i Jayan w kompleksie dla ciężarnych — powiedział.

— Co? Minya?…

— Nosi gościa, Gavvingu. Twoje dziecko. A mężczyznom nie wolno tam wchodzić. — Później powie Termowi całą prawdę… a przynajmniej jej część… Na razie, dla świadków, Minya nosi w sobie dziecko jej męża. — Ilsa też tam jest, Anthonie. Powiedziałem Minyi, żeby je wszystkie zebrała i szła w górę. Będziemy musieli na nie zaczekać.

Clave skinął głową. Gavving gapił się z rozdziawionymi ustami.

— Term, nie wiedziałeś, że tunele mężczyzn nie łączą się z tunelami kobiet? — zapytał.

— Co takiego?

— Będą musiały przejść całą drogę do grani lub do dziupli i z powrotem! Albo wyłamać nową ścieżkę… Term, oni na pewno je złapią!

Clave położył dłoń na ramieniu Gavvinga.

— Uspokój się, mały. Term, dokąd mogłyby pójść?

Term na próżno próbował zebrać myśli.

— Na grań — podsunął Koń. — Tam jest Flota. Może nikt nie zauważy kilku kobiet na Rynku albo w szkołach. A może zostaną tam, gdzie są, i będą czekać?

— Jinny będzie przy dziupli tak czy owak. Dobrze, lecimy. — Term odpalił przednie silniki.

Mont uniósł się nad kępę rufą do przodu, znacząc drogę pożarami.

— Podpalisz drzewo, idioto! — wrzasnęła Lawri.

Udał, że nie słyszy.

— Byłem w wiosce ciężarnych — wyjaśnił. — Natomiast nie byłem na Rynku.

— Alfin był — podsunął Gavving. — Jest wielki, sięga do samej dziupli. Jeśli wprowadzimy monta do dziupli…

Lawri zaczęła wić się w więzach.

— Nie możecie! Nie możecie spalić dziupli! Kim wy jesteście? To już nie żaden bunt, to niszczenie dla przyjemności!

— A może Drzewo Londyn przeprowadzi negocjacje ze zbuntowanymi manusami? — łagodnie zapytał Anthon.

Lawri milczała.

— Kłamstwo nic nie pomoże. Przedtem byłaś bardziej przekonująca. Lecimy po naszych ludzi.

Mont ruszył bokiem wzdłuż kępy, przyspieszając leniwie. Nagle nad głowami zobaczyli jasne niebo, a Term obrócił pojazd.