Выбрать главу

Lawri całe życie spędziła w moncie. Musiała być w tym lepsza niż Term. Uparła się i miała rację. Term chwycił poręcze fotela i czekał, aż zostanie rozgnieciony niczym pluskwa.

Mont leciał na wschód i ku wnętrzu. Całkowe drzewa widoczne były w perspektywie, skrócone do trzech… nie, czterech zielonych kropek, trudnych do zauważenia… ale Lawri już je spostrzegła. Odpaliła silniki manewrowe. Na wprost widniał kawałek zielonego puchu. Lawri odpaliła silniki z lewej burty… mont leniwie okręcił się w kółko, dygocząc, kiedy rozpędzone powietrze omiotło dziób z boku. Przednie manewrowe: mont cofnął się lekko, zbyt wolno. Puszek nadął się i przemienił w nadlatującą dżunglę.

Na rufie rozległ się jęk bólu. To Clave’owi nie udało się utrzymać przy kolejnym wstrząsie. Srebrny człowiek podtrzymywał go w pozycji stojącej, przyciskając mu dłoń do piersi.

Zanim dżungla zdążyła ich minąć, Term dostrzegł ptaki i szkarłatne kwiaty. Lawri wyprostowała kurs. Staw musnął ich o włos; kropelki, które ciągnął za sobą, zabębniły o powłokę jak miliardy dzwoneczków. W powietrzu unosiło się coraz więcej śmieci…

… które mijały ich coraz wolniej.

Coś zagrodziło im drogę, niczym zielona pajęczyna. Mogła to być połówka całkowego drzewa ze zdziczałą kępą, gdzie liście rozpościerały się jak gaza, a pień kończył wzdętą naroślą. W drobnych gałązkach igrały ptaszki. Mieczoptaki wisiały na skraju.

Term nigdy nie widział takiej rośliny… a Lawri właśnie od niej odlatywała.

— Lawri… — zaczepił ją.

— Po wszystkim — szepnęła. — Cholera, jaka jestem zmęczona. Jeffer, weź stery.

— Już trzymam. Odpocznij.

Lawri z całych sił potarła oczy. Term dotknął niebieskich tarczek, by jeszcze bardziej zwolnić pojazd. Końcem palca ustawił w kabinie normalną temperaturę. I tak było już dość ciepło. Gdyby nie to, że tak bardzo wyziębili ją wcześniej, zanim weszli w atmosferę, teraz pewnie już by padli z gorąca.

Obejrzał się na pasażerów. Z Plemienia Quinnów pozostało sześcioro. W sumie dwanaście osób, aby dać początek nowemu plemieniu…

— Wróciliśmy — powiedział. — Tylko jeszcze nie wiem, dokąd. Wszyscy żyją? Czy ktoś potrzebuje pomocy medycznej?

— Lawri! Udało ci się! — zaskrzeczała Merril. — Przeżyliśmy na tyle długo, żeby zachciało nam się pić!

— Mamy mało paliwa i brakuje nam wody — burknął Term. — Znajdźmy jakiś staw. A potem wybierzemy sobie dom.

— Otwórz drzwi — poprosiła Jayan. Poluzowała pasy i przeszła na rufą. Jinny deptała jej po piętach.

— Dlaczego?

— Koń.

— Racja. — Otworzył śluzę. Do monta wpadł świeży wietrzyk. Pachniał słodko, czysto, cudownie. Dopiero teraz zauważyli, że powietrze w moncie śmierdziało. Był to zastały smród drzewnego pożywienia, strachu i gnijącego mięsa, i wielu ludzi chuchających sobie w twarze. Jak mogli tego wcześniej nie zauważyć?

Bliźniaczki odwiązały ciało, krzywiąc się niemiłosiernie, i wypchnęły je za drzwi. Term odczekał, aż w ślad za trupem podążą kości łososioptaka.

A potem odpalił silniki rufowe. Jeśli spotkam jego ducha, nawet mnie nie rozpozna, pomyślał. Jak mogę powiedzieć, że mi przykro? Nigdy nie używaj głównego silnika, jeśli nie…

Koń zniknął w niebie.

Staw był ogromny i obracał się tak szybko, że przybrał kształt soczewki. Tak szybko, że rozsiewał wokół mniejsze stawy. Term wybrał jeden z mniejszych zbiorników, nie większy niż sam mont. Pozwolił pojazdowi dryfować, aż znalazł się tak blisko, że dziób dotykał srebrzystej kuli.

A wtedy wydarzyło się coś, od czego zabrakło mu tchu. Ujrzał wnętrze stawu. Były tam wodne stworzenia o kształcie długich łez z małymi skrzydełkami, tańczące w labiryncie zielonych nitek. Włączył światła i woda rozjarzyła się. Tam, wewnątrz, była dżungla, a pływające podwodne ptaki całymi chmarami przelatywały pośród roślin.

Lawri go obudziła.

— Chodź, Jeffer. Nikt inny nie wie, jak to się robi. Wybierz dwóch buntowników z dobrymi płucami.

Poszedł za nią na rufę. Nie zapytał, po co są potrzebne płuca, dopóki sam się nie domyślił.

— Clave, Anthon… potrzebujemy siły mięśni. Przynieście gurdy. Są lepsze od płuc, pani Uczony.

— Gurdy, jasne. Gdybyście lepiej zaplanowali ten bunt, rozmontowalibyście pompę i zabrali na pokład.

Roześmiał się i pomyślał: „A może w ogóle powinienem był spytać cię o radę?”. Jednak nic nie powiedział. Po tym, co Lawri przeszła, można się tylko było cieszyć, że żartuje, nawet jeśli był to humor rodem z dziupli.

Zanim zamontowała węża do tylnej ściany, Term wyniósł drugi jego koniec na zewnątrz. Po sieciach spowijających kadłub nie zostało ani śladu. Nawet zwęglenia odpadły. Przywiązał się, zanim skoczył w stronę odległej o parę metrów wody. Obok niego zaraz pojawił się Clave z gurdami, też dobrze przywiązany. W ślad za nim przybyły Jinny i Jayan.

Teraz wyszli wszyscy. Mark zdjął kombinezon i przywiązał się do Anthona. Merril, Ilsa, Debby… W plątaninie lin rzucili się do wody i pili do syta. Aż do tej chwili Term nie dopuszczał do siebie myśli o pragnieniu. Teraz jednak poddał się i zanurzył głowę i ramiona w stawie, jakby próbował go połknąć w całości. Światła monta oświetlały wodę wokół niego.

Nadszedł czas zabawy. A dlaczego nie? Pociągnął za linę i wyprysnął z wody, zanim zdążył się utopić. Pozostali obywatele pili, pluskali się, myli siebie i innych.

Czy Lawri została sama w moncie?

Sama — u sterów pojazdu, który mógł zawisnąć obok stawu i obryzgać ogniem mężczyzn i kobiety. Musieliby wybrać pomiędzy spłonięciem a utonięciem… Ujrzał, jak Lawri wychodzi z monta w towarzystwie Minyi i Gavvinga. Był nieostrożny, na szczęście oni nie. Od tej chwili Term cały czas miał ją na oku, pamiętając, aby nie zostawiać jej samej.

Z pluskiem skoczyła do wody. Myli się nawzajem z karłem i rozmawiali półgłosem, ale w zasięgu słuchu Anthona. Ruchy dziewczyny były szybkie i rozdygotane. Po operacji wejścia w atmosferę wydawała się napięta jak struna. Term nagle poczuł, że jego podejrzenia są idiotyczne: biedaczka nie byłaby w stanie nawet pomyśleć o zdławieniu buntu. Zastanawiał się tylko, czy nie będzie miała koszmarnych snów.

Pompowali po kolei. Technika była prosta: należało wcisnąć szyjkę gurdy do węża, ostrożnie, ponieważ w ruchu było ich aż trzy, ścisnąć, zanurzyć pod wodę, ścisnąć znowu, poczekać, aż się napełni, ścisnąć…

— Ramiona mi wysiadają — oznajmiła Minya i podała gurdę Merril. Dzięki mięśniom łuczniczki wytrzymała dłużej od innych. Gavving stał nieruchomo w wodzie, w pewnej odległości od nich. Nadział już na harpun cztery dziwaczne, zwinne, łuskowate wodne ptaki. Minya obserwowała go przez chwilę, zastanawiając się, co on naprawdę sądzi o rosnącym w niej gościu.

A co ona o tym myśli? Ciąża stanowiła część jej przeszłości. A przeszłość umarła dla wszystkich, zwłaszcza dla nich, dla obywateli oddalonych o setki tysięcy klomterów i burz samego Golda od swoich domów. Będzie miała dziecko. Był taki czas, kiedy straciła już nadzieję, iż to kiedykolwiek nastąpi… lecz co w tej chwili czuje Gavving?

— Nikt jakoś nie wspomina o Sharlsie Davisie Kendym — zauważyła Merril.

— A po co? — zdziwiła się Debby. — Nie obchodził nas przedtem, to i teraz nie będzie.