Выбрать главу

Term szedł szybko, ale ciężko dyszał. Chyba zbyt wiele czasu spędzał na nauce. Ale jego plecak był większy od innych. Czyżby niósł coś jeszcze oprócz normalnego ekwipunku?

Merril nie miała plecaka, tylko linę. Dotrzymywała im kroku, używając samych ramion. Jiovan, z dwojgiem ramion i jedną nogą, szedł szybciej niż sam Clave, choć zaciskał szczęki z bólu.

Jayan i Jinny, uczepione grubej kory nad głową Gavvinga, zatrzymały się obie jak na komendę. Spojrzały w dół, potem po sobie. Wydawało się, że zaraz się rozpłaczą. Nagła, daremna, fala tęsknoty za domem ścisnęła Gavvinga za gardło. Marzył o tym, żeby znaleźć się z powrotem w chacie kawalerów, wciśnięty w koję, z twarzą wtuloną w ścianę listowia…

Bliźniaczki podjęły na nowo wspinaczkę. Gavving ruszył za nimi.

Idziemy w dobrym tempie, pomyślał Clave. Wciąż martwił się o Merril. Spowalnia marsz, ale przynajmniej się stara. Będzie jej łatwiej wędrować przy użyciu samych ramion, kiedy znajdą się bliżej środka pnia. Tam w ogóle nie ma wiatru: przedmioty się unoszą, nie opadając… oczywiście, jeśli wierzyć bajaniu Uczonego.

Alfin wyłaniał się właśnie samotnie z ostatnich gałęzi kępy. Clave spodziewał się z jego strony kłopotów, ale nie takich. Alfin był najstarszy z grupy, po czterdziestce, ale muskularny i zdrowy.

Atak na jego dumę? Zawołał w dół:

— Chcesz sandały do wspinania, Alfinie?

Alfin rozważał przez chwilę różne odpowiedzi, ale wreszcie krzyknął:

— Może.

— Zaczekam. Jiovan, ruszaj przodem.

Clave otworzył plecak, podczas gdy Alfin powoli go doganiał. Wspinał się z przymkniętymi oczami. Coś tu się działo dziwnego, coś było nie tak.

Miałem nadzieję, że dasz radę dogonić przynajmniej Merril — mruknął Clave, podając Alfinowi sandały.

Alfin nic nie powiedział. Zapiął jeden sandał i nagle rzucił:

— A co to za różnica? I tak wszyscy jesteśmy martwi. Ale to i tak nic temu manusowi nie pomoże! Pozbył się kalek…

— Kto?

— Przywódca, nasz drogocenny Przywódca! Kiedy ludzie głodują, rzucają się najpierw na tego, kto wydaje rozkazy. Wyrzucił kaleki, takich, którzy i tak nic by mu nie zrobili. Zobaczymy, co zrobi, kiedy pozostali kopną go tak, że wyleci w niebo.

— Jeśli uważasz, że jestem kaleką, spróbuj mnie przegonić — beztrosko rzucił Clave.

— Wszyscy wiedzą, dlaczego tu jesteście, ty i twoje kobiety.

— O, na pewno — odparł Clave. — Ale jeśli myślisz, że chciałbyś żyć z Mayrin, możesz spróbować, kiedy wrócimy. Ja nie umiałem. A jej się to nie podobało, jej ojcu zresztą także nie. Ale wiesz, ona naprawdę była zbudowana tak, żeby produkować dzieci, tymczasem ja miałem zaledwie dość lat, żeby to dostrzec.

Alfin prychnął.

Wiem, co mówię — upierał się Clave. — Jeśli zostało cokolwiek, co może uratować plemię, jest tam, nad naszymi głowami. Jeśli to coś znajdziemy, być może sam zostanę Przywódcą. Co o tym sądzisz?

Alfin, zaskoczony, spojrzał w twarz Clave’a.

— Może. Żądny władzy, co?

— Jeszcze nie zdecydowałem. Powiedzmy, że jestem dość wściekły, żeby ruszyć na Gold. Cały ten szalony… no, Jayan i Jinny umieją o siebie zadbać, a jeśli nie, ja to zrobię. Musiałem zabrać Merril, zanim Przywódca da mi strzałostrąki, a potem w ostatniej chwili wsadził mi na głowę Gavvinga i to była ostatnia kropla…

— Gavving nie był gorszy od innych dzieci, które musiałem uczyć. Ciągle zadawał pytania… jego wścibstwa wystarczyłyby na obdzielenie dwóch innych.

— To nieważne. Właśnie zaczęła mu rosnąć broda. Nigdy nie zrobił nic złego, poza tym jednym razem, kiedy ten cholerny idiota Laython dał się połknąć… Daruj sobie, Alfinie. Ktoś z naszej grupy stanowi dla innych duże zagrożenie.

— I ty o tym wiesz.

— Jak ty byś to załatwił?

Uśmiech Alfina był doprawdy rzadkim widokiem. Długo obmyślał odpowiedź.

— Merril się zabije, wcześniej czy później. Ale Glory może zabić kogoś innego. Pośliźnie się w niewłaściwym momencie. Bez trudu można temu zaradzić. Poczekajmy, aż będziemy wyżej, gdzie powiew jest słabszy. Potrącić ją, kiedy straci równowagę. Niech wraca do domu na skróty.

— Właśnie, ja też tak myślałem. Ale to ty jesteś zagrożeniem dla naszej grupy. Chowasz urazy. Mamy dość problemów bez pilnowania własnych tyłków przed tobą. Jeśli będziesz spowalniał, jeśli będziesz sprawiał jakiekolwiek kłopoty, to ciebie wyślę do domu na skróty, Alfinie.

Alfin pobladł, ale odpowiedział:

— Masz inne kłopoty. Pozbądź się Glory, zanim strąci kogoś z pnia. Spytaj Jiovana.

— Nie mam zamiaru słuchać twoich rozkazów — prychnął Clave. — Jeszcze jedno. Tracisz za dużo energii na gniew. Oszczędź sobie. Prawdopodobnie będziesz potrzebował całej swojej złości potem. A teraz ruszaj przodem.

Alfin posłusznie zaczął się wspinać. Clave ruszył w ślad za nim.

ROZDZIAŁ III

Pień

Dzień pojaśniał, potem ściemniał i znów pojaśniał, a oni szli. Mężczyźni zdjęli tuniki i upchnęli je w plecakach, nieco później kobiety uczyniły to samo. Clave gapił się jednakowo obleśnie na Jayan i na Jinny. Gavving się wprawdzie nie gapił, ale ich widok przeszkadzał mu we wspinaczce.

Jayan i Jinny były dwudziestoletnimi, identycznymi bliźniaczkami o bladej skórze, ciemnych włosach, ładnych twarzach w kształcie serca i zgrabnych, stożkowatych piersiach. Niektórzy z obywateli mówili, że są głupie, bo nie miały daru prowadzenia konwersacji, ale Gavving nie był tego pewien. W innych sytuacjach wykazywały zdrowy rozsądek. Tak jak teraz: Jinny wspinała się równo z Clave’em, ale Merril pozostała daleko w tyle i Jayan dołączyła do niej, aby nadawać tempo.

Jiovan stracił oparcie, gdy Clave z powrotem wyszedł na prowadzenie. Piął się w górę, klnąc równo i monotonnie wszystko: wiatr, szczeliny w korze, brak nogi. Alfin, zdaniem Gavvinga, mógł być jednym z pierwszych, ale wciąż zatrzymywał się i spoglądał w dół.

Gavving także czuł palące zmęczenie w ramionach i nogach. Co gorsza, zaczął popełniać błędy: źle ustawiał sandały, tak że zbyt często się ślizgały.

Zmęczenie zawsze prowadzi do błędów. Gavving ujrzał, jak Glory traci równowagę i wymachując ramionami spada z hukiem dwa lub trzy metry w dół, by wreszcie uchwycić się krawędzi szczeliny. Rozpaczliwie tuliła się do pnia. Gavving przesunął się trochę, aż znalazł się u jej boku.

Była sztywna ze strachu.

— Idź dalej — szepnął Gavving. Będę za tobą. Złapię cię.

Spojrzała w dół, przytaknęła z drżeniem i podjęła wspinaczkę. Wydawało się, że pełznie w konwulsjach, wkładając w każdy krok zbyt wiele wysiłku. Gavving trzymał tempo.

Glory się pośliznęła. Gavving uchwycił się kory. Gdy tylko znalazła się dość blisko, podsunął jej rękę pod pośladki i mocno pchnął w górę. Jęknęła, przylgnęła do kory i ruszyła dalej.

— Czy komuś chce się pić? — rzucił w dół Clave.

Nie mieli tchu, żeby się odezwać, ale odpowiedź była oczywista. Jasne, wszystkim chciało się pić.

— Skręćcie na wschód. Napijemy się czegoś.

Spadająca woda wyżłobiła kanał wzdłuż wschodniej strony pnia. Kanał miał pięćdziesiąt metrów szerokości i był prawie suchy na całej wygładzonej przez wodę powierzchni. Ale drzewo wciąż jeszcze zahaczało o przypadkowe chmury, więc mgła przylegała do kory, a wiatr i siły Coriolisa sprawiały, że spadając, spływała na wschód. Woda ściekała w stronę Kępy Quinna w kilku żałosnych strumyczkach.