Выбрать главу

– Oboje mamy określone obowiązki. Należy mieć nadzieję, że nie będą ze sobą kolidować. A tymczasem proszę zrozumieć, że staram się wywiązywać ze swoich powinności, podobnie jak pan ze swoich. Co mi przypomina, że muszę przekazać panu pewną informację. Dotyczy Christine Dakers, studentki, która znalazła ciało panny Fallon.

Streściła mu krótko i zwięźle swoją wizytę na oddziale. Dalgliesh odnotował z zainteresowaniem, że nie uczyniła żadnego komentarza, nie wyraziła opinii, nie starała się usprawiedliwiać dziewczyny. Nie zapytał, czy wierzy w tę historię. Była bardzo inteligentną kobietą. Musiała wiedzieć, że podsuwa mu pierwszy motyw. Spytał, kiedy będzie mógł przesłuchać pannę Dakers.

– Śpi teraz. Doktor Snelling, który dba o zdrowie pielęgniarek, ma ją odwiedzić koło południa. Później zda mi sprawozdanie. Jeśli się zgodzi, będzie się pan mógł zobaczyć z nią dziś po południu. A teraz wezwę pannę Goodale. To znaczy, jeśli nie ma pan do mnie dalszych pytań?

– Będę potrzebował sporo informacji o wieku poszczególnych osób, wykształceniu, przebiegu pracy w szpitalu. Jak sądzę, znajdę te wszystkie dane w teczkach personalnych? Byłoby dobrze, gdybym mógł je dostać.

Siostra przełożona zamyśliła się. Dalgliesh zauważył, że w takich razach jej twarz nieruchomieje. Po chwili powiedziała:

– Wszyscy tutejsi pracownicy mają, oczywiście, teczki personalne. Formalnie rzecz biorąc, są w dyspozycji zarządu szpitala. Prezes wróci z Izraela dopiero jutro wieczorem, ale porozmawiam z wiceprezesem. Zapewne poprosi mnie, żebym najpierw je przejrzała i jeśli nie będą zawierać niczego zbyt osobistego, nieistotnego dla śledztwa, dała je panu do wglądu.

Dalgliesh uznał, że roztropniej będzie nie kwestionować w tej chwili tego, kto powinien decydować, co jest istotne lub nie dla jego śledztwa. Powiedział:

– Jest parę osobistych pytań, które będę musiał zadać, oczywiście. Ale byłoby wygodniej i szybciej, gdybym miał wcześniej podstawowe informacje.

Dziwne, jak ton jej głosu potrafił być jednocześnie ugodowy i uparty.

– Rozumiem, że tak byłoby wygodniej i byłby to zarazem sprawdzian, czy ktoś mówi prawdę. Ale mogę dać panu te teczki tylko pod pewnymi warunkami.

A więc była pewna, że wiceprezes zaakceptuje i poprze jej punkt widzenia. Dalgliesh nie miał co do tego wątpliwości. Przełożona budziła respekt. Postawiona przed delikatnym problemem, rozważyła go, podjęła decyzję i oznajmiła ją stanowczo, bez wahania i przeprosin. Niezwykła kobieta. Łatwo się z nią będzie współpracować, oczywiście dopóki wszystkie jej decyzje będą równie niekontrowersyjne.

Zapytał, czy może skorzystać z telefonu, odwołał sierżanta Mastersona od prac nad szykowaniem im biura, przygotował się na długie i żmudne indywidualne przesłuchania.

II

Panna Goodale została wezwana przez telefon i zjawiła się po dwóch minutach, spokojna i opanowana. Przełożona wyraźnie uznała, że ta zrównoważona młoda kobieta nie potrzebuje dodatkowych wyjaśnień ani słów wsparcia, bo powiedziała tylko:

– Siadaj, dziecko. Komisarz Dalgliesh chce z tobą porozmawiać.

Wzięła z krzesła swoją pelerynę, zarzuciła na ramiona i wyszła, nie oglądając się za siebie. Sierżant Masterson otworzył notes. Panna Goodale usiadła na krześle przy stole, ale kiedy Dalgliesh zaprosił ją gestem na fotel przy kominku, przeniosła się bez protestu. Siedziała sztywno na samym brzeżku, wyprostowana jak struna, skromnie złożywszy nadspodziewanie zgrabne nogi. Jej ręce spoczywały nieruchomo na kolanach, a oczy patrzyły na niego z przenikliwą inteligencją, która go zaskoczyła.

– Była pani zapewne bliżej z panną Fallon niż ktokolwiek inny w szpitalu – zaczął. – Niech mi pani o niej opowie.

Nie okazała zdziwienia formą pierwszego pytania, ale pomyślała chwilę nad odpowiedzią, jakby porządkując myśli. Potem powiedziała:

– Lubiłam ją. Ona wolała mnie od innych koleżanek, ale nie sądzę, żeby to była z jej strony jakaś głębsza przyjaźń. W końcu miała trzydzieści jeden lat i wszystkie byłyśmy pewno w jej oczach mocno niedojrzałe. Miała dość sarkstyczny sposób bycia, co jej nie pomagało, i wydaje mi się, że większość dziewcząt trochę się jej bała. Rzadko mówiła o swojej przeszłości, ale powiedziała mi, że jej rodzice zginęli w 1944 roku podczas bombardowania Londynu. Zajęła się nią jakaś starsza ciotka i oddała do jednej z tych szkół z internatem, gdzie trzyma się wychowanków od dziecka do matury. Pod warunkiem regularnego opłacania czesnego oczywiście, ale miałam wrażenie, że z tym nie było żadnych kłopotów. Zawsze chciała być pielęgniarką, ale po szkole zachorowała na gruźlicę i musiała spędzić dwa lata w sanatorium. Nie wiem gdzie. Potem dwa szpitale odrzuciły jej podania ze względu na stan zdrowia, więc brała różne tymczasowe zajęcia. Zwierzyła mi się na początku nauki, że była kiedyś zaręczona, jednak nic z tego nie wyszło.

– Nie pytała pani dlaczego?

– Nigdy jej o nic nie wypytywałam. Gdyby chciała mi powiedzieć, zrobiłaby to.

– A mówiła pani, że jest w ciąży?

– Tak, powiedziała mi dwa dni przed tym, jak zachorowała na grypę. Musiała podejrzewać to wcześniej, ale tego ranka test to potwierdził. Spytałam, co zamierza zrobić, i oświadczyła, że pozbędzie się dziecka.

– Zwróciła jej pani uwagę, że to prawdopodobnie nielegalne?

– Nie. Nie dbała o to, co jest legalne. Powiedziałam jej, że to grzech.

– Ale nadal zamierzała poddać się aborcji?

– Tak. Powiedziała, że zna lekarza, który to zrobi i że nie ma żadnego prawdziwego niebezpieczeństwa. Spytałam, czy potrzebuje pieniędzy; zaprzeczyła i dodała, że pieniądze to najmniejszy problem. Nie zdradziła, do kogo zamierza się zwrócić, a ja nie pytałam.

– Ale była pani gotowa pomóc jej finansowo, gdyby tego potrzebowała, mimo swojej dezaprobaty?

– Moja dezaprobata nie miała znaczenia. Ważne było, że to grzech. Lecz skoro już podjęła decyzję, musiałam zdecydować, czyjej pomóc. Bałam się, że zrobi to gdzieś pokątnie, narażając zdrowie i życie. Wiem, że prawo się zmieniło i łatwiej dostać skierowanie lekarskie, jednak chyba nie w tym przypadku. Musiałam rozważyć to w swoim sumieniu. Jeśli już zamierza się popełnić grzech, lepiej zrobić to mądrze. W przeciwnym wypadku nie tylko obrażamy Boga, ale rzucamy Mu wyzwanie, nie uważa pan?

Dalgliesh odparł z powagą:

– To interesujący problem teologiczny, którego nie podejmuję się rozstrzygać. Powiedziała pani, kto był ojcem dziecka?

– Nie wprost. Myślę, że mógł to być młody pisarz, z którym była zaprzyjaźniona. Nie znam jego nazwiska ani adresu, ale wiem, że Jo spędziła z nim tydzień na Isle of Wight w październiku zeszłego roku. Miała siedem dni zaległego urlopu i powiedziała mi, że zamierza pospacerować sobie po wyspie z kimś zaprzyjaźnionym. Sądzę, że to właśnie on był tym kimś. Z pewnością nikt stąd. Po powrocie powiedziała tylko, że zatrzymali się w małej gospodzie, jakieś pięć mil na południe od Ventnor. Nic więcej nie mówiła. Może właśnie wtedy zaszła w ciążę?

– Data by się zgadzała. Ale nigdy nie stwierdziła jasno, kto jest ojcem dziecka?

– Nie. Spytałam, czemu go nie poślubi, na co odparła, że nie ma prawa obarczać dziecka dwojgiem nieodpowiedzialnych rodziców. Pamiętam, że powiedziała: „Ta nowina wprawiłaby go w panikę, chyba że poczułby nagłą chęć, aby doświadczyć ojcostwa i zobaczyć, jak to jest. Mógłby też chcieć asystować przy porodzie, aby któregoś dnia opisać ten krwawy proces. Tak naprawdę jest zaabsorbowany wyłącznie sobą”.