Выбрать главу

Siostra Brumfett, czerwona i trzęsąca się z gniewu, z trudem odzyskała głos.

– Nic się nie zdarzyło na moim oddziale. Nic! To wszystko głupie, złośliwe plotki. Jeśli pielęgniarka należycie wykonuje swoją pracę i słucha poleceń, nie ma żadnych powodów, żeby się denerwować. Komisarz jest tu po to, by prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa, a nie mieszać się w sprawy mojego oddziału.

Doktor Courtney-Briggs wtrącił beznamiętnie:

– A nawet gdyby była zdenerwowana, jak pan to ujął, sierżancie, to nie widzę, jaki to ma związek z jej śmiercią.

Sierżant Masterson uśmiechnął się do niego, jakby chciał uspokoić krnąbrne, nieposłuszne dziecko.

– Wszystko, co przydarzyło się pannie Pearce w tygodniu poprzedzającym morderstwo, może mieć związek z jej śmiercią. Dlatego właśnie proszę o książkę oddziałową.

Kiedy ani siostra Brumfett, ani chirurg nie ruszyli się, żeby spełnić jego prośbę, dodał:

– To tylko kwestia potwierdzenia informacji, które już mamy. Wiem, co robiła podczas tego tygodnia na oddziale. Słyszałem, że poświęcała cały czas jednemu pacjentowi. Niejakiemu Martinowi Dettingerowi. „Specjalizowała się” w nim, jak to nazywacie. Zgodnie z moimi informacjami prawie nie wychodziła z jego pokoju, kiedy pełniła tu dyżury podczas ostatniego tygodnia swojego życia.

A więc, pomyślała siostra Brumfett, plotkował ze studentkami. Ależ naturalnie! Policja właśnie tak pracuje. Niczego nie da się przed nimi ukryć. Wszystko, nawet medyczne sekrety jej oddziału, opieka pielęgniarska nad jej własnymi pacjentami, zostanie wywęszone przez tego impertynenckiego, młodego człowieka i powtórzone przełożonemu. W książce oddziałowej nie ma nic, czego by nie wykrył bardziej pokrętnymi metodami. Wynajdzie to, wyolbrzymi, błędnie zinterpretuje i użyje przeciwko niej. Oniemiała z gniewu i bliska paniki, usłyszała beznamiętny i spokojny głos doktora Courtney-Briggsa.

– Wobec tego niech mu siostra lepiej da tę książkę. Jeśli policja upiera się tracić swój cenny czas, nie ma powodu, żebyśmy tracili nasz.

Siostra Brumfett bez słowa podeszła do biurka, otworzyła dolną szufladę po prawej stronie i wyjęła dużą książkę w twardej oprawie. W milczeniu i nie patrząc na niego, podała ją sierżantowi. Masterson podziękował wylewnie i zwrócił się do Courtney-Briggsa:

– A teraz, jeśli pacjent nadal tu jest, chciałbym porozmawiać z panem Dettingerem.

Chirurg nie zadał sobie nawet trudu, żeby ukryć satysfakcję w głosie.

– Myślę, że to będzie trudne, sierżancie. Martin Dettinger umarł w dniu, kiedy panna Pearce opuściła oddział. Jeśli dobrze pamiętam, była z nim w chwili śmierci. A więc oboje są poza zasięgiem pańskich pytań. A teraz, jeśli pan pozwoli, wrócimy z siostrą do pracy.

Otworzył drzwi i przepuścił siostrę Brumfett przodem. Sierżant Masterson został sam, trzymając w ręku książkę oddziałową.

– Cholerny sukinsyn – powiedział na głos.

Stał przez chwilę, pogrążony w myślach. Potem poszedł poszukać archiwum, w którym przechowywano dokumenty szpitalne.

VI

Dziesięć minut później był z powrotem w ich zaimprowizowanym biurze. Pod pachą trzymał książkę oddziałową, a w ręku tekturową teczkę z czarnym stemplem, ostrzegającym, że nie jest do wglądu pacjenta, nazwą szpitala i numerem ewidencyjnym Martina Dettingera. Położył książkę na stole i podał teczkę Dalglieshowi.

– Dziękuję. Dostał pan to bez kłopotu?

– Tak, panie komisarzu.

Masterson nie widział powodu, aby wyjaśniać, że nie zastał kierownika archiwum i na wpół prośbą, na wpół groźbą wydobył tę teczkę od młodej urzędniczki, używając argumentu, w który sam nie wierzył, że tajemnica lekarska nie dotyczy zmarłych, a komisarzowi Scotland Yardu należy zawsze bezzwłocznie wydać to, czego żąda. Przestudiowali teczkę razem. Dalgliesh zreasumował:

– Martin Dettinger. Wiek czterdzieści sześć lat. Podał adres pocztowy na swój londyński klub. Członek Kościoła Anglikańskiego. Rozwiedziony. Najbliższa krewna Louise Dettinger, zamieszkała 23 Saville Mansions, Marylebone. Matka. Musi pan odwiedzić tę kobietę, Masterson. Niech pan się umówi na jutro wieczór. W ciągu dnia będzie pan tu potrzebny, kiedy ja będę w Londynie. I niech pan się postara jak najwięcej z niej wydobyć. Musiała odwiedzać syna, kiedy był w szpitalu. Panna Pearce go nie odstępowała. Obie kobiety zapewne często się widywały. Coś zaniepokoiło Pearce, kiedy pracowała na prywatnym oddziale podczas ostatniego tygodnia swojego życia, i chcę wiedzieć, co to było.

Wrócił do teczki.

– Jest tu mnóstwo papierów. Biedak miał burzliwą historię choroby. Cierpiał na zapalenie okrężnicy przez ostatnie dziesięć lat, a przedtem miał długie okresy niezdiagnozowanych dolegliwości, mogących stanowić zapowiedź choroby, która go zabiła. Był hospitalizowany trzy razy w czasie służby wojskowej, łącznie z dwumiesięcznym pobytem w szpitalu wojskowym w Kairze w 1947 roku. Zwolniono go ze służby z przyczyn zdrowotnych i wyemigrował do Afryki Południowej. To mu wyraźnie nie posłużyło. Mamy tu raport ze szpitala w Johannesburgu, o który prosił Courtney-Briggs; trzeba przyznać, że jako lekarz niczego nie zaniedbuje. Jego własne zapiski są bardzo obszerne. Przejął ten przypadek parę lat temu i wygląda na to, że opiekował się Dettingerem jako lekarz pierwszego kontaktu i zarazem chirurg. Zapalenie okrężnicy przeszło w stan ostry jakiś miesiąc temu i Courtney-Briggs usunął mu dużą część jelit w piątek, drugiego stycznia. Dettinger przeżył operację, chociaż jego stan był ciężki, potem nieco się polepszył i znów pogorszył rano w poniedziałek, piątego stycznia. Potem tylko z rzadka odzyskiwał przytomność i zmarł o piątej trzydzieści po południu, w piątek dziewiątego stycznia.

– Panna Pearce była przy nim, kiedy umierał – powiedział Masterson.

– I wygląda na to, że opiekowała się nim niemal samodzielnie przez ostatni tydzień jego życia. Ciekawe, co nam powiedzą jej zapiski w książce oddziałowej.

Ale w książce było znacznie mniej informacji niż w teczce. Panna Pearce starannym pismem uczennicy odnotowywała temperaturę, częstość oddechów i tętno, stany niepokoju i krótkie godziny snu, podane lekarstwa i pożywienie. Temu skrupulatnemu zapisowi sprawowanej opieki nie można było nic zarzucić. Poza tym, że nie wnosił nic nowego.

Dalgliesh zamknął książkę.

– Niech pan odniesie te materiały tam, gdzie należy. Nic więcej się z nich nie dowiemy. Ale czuję w kościach, że śmierć Martina Dettingera ma coś wspólnego z tą sprawą.

Masterson nie odpowiedział. Jak wszyscy oficerowie śledczy, którzy współpracowali z Dalglieshem, wiedział, że nie należy lekceważyć jego przeczuć. Na pozór mogły się wydawać mało prawdopodobne, pokrętne i za daleko idące, ale zbyt często okazywały się prawdziwe, by je ignorować. I nie miał nic przeciwko wieczornej wyprawie do Londynu. Nazajutrz był piątek.

Plan lekcji na tablicy ogłoszeń w holu pokazywał, że studentki kończyły zajęcia wcześniej. Będą wolne już od piątej. Zastanawiał się, czy Julia Pardoe nie miałaby ochoty na przejażdżkę do miasta. W końcu czemu nie? Dalgliesh do tej pory nie wróci. Może dałoby się to jakoś zaaranżować. Niektóre z podejrzanych osób miło będzie przesłuchać na osobności.