Выбрать главу

– Wszystko jedno. Tylko niech się stawią. Gearing najprędzej nam pomoże. Ona tu opiekuje się kwiatami.

Siostra Gearing przyszła pierwsza. Wkroczyła raźnym krokiem, na jej twarzy malowała się ciekawość i zadowolenie z niedawno odniesionych sukcesów gospodyni. Wtem jej oczy padły na pojemnik. Jej transformacja była tak nagła i zdumiewająca, że niemal komiczna. Krzyknęła:

– O, nie! – podniosła rękę do ust i opadła na krzesło naprzeciwko Dalgliesha, blada jak papier. – Gdzie pan… O mój Boże! Nie chce pan powiedzieć, że Fallon wzięła nikotynę?

– Wzięła albo ktoś jej dał. Poznaje pani ten pojemnik?

Jej głos był ledwo słyszalny.

– Oczywiście. To mój… czy to nie płyn do oprysku róż? Gdzie go pan znalazł?

– Tu na miejscu. Gdzie i kiedy widziała go pani ostatnio?

– Stoi w tej białej szafce pod półką w oranżerii, na lewo od drzwi. Trzymam tam moje wszystkie preparaty ogrodowe. Nie pamiętam, kiedy go ostatni raz widziałam.

Była na granicy łez, jej dobry nastrój znikł bez śladu.

– Doprawdy, to jakiś koszmar! Coś strasznego! Czuję się okropnie, naprawdę. Ale skąd mogłam wiedzieć, że Fallon wie, gdzie to stoi i tego użyje? Sama nawet o tym nie pamiętałam. Inaczej poszłabym sprawdzić, czy ten pojemnik dalej jest na miejscu. Jak przypuszczam, nie ma już żadnych wątpliwości, że otruła się nikotyną? s Zawsze pozostają wątpliwości, dopóki nie dostaniemy wyniku badań toksykologicznych. Ale na zdrowy rozum zabił ją ten środek. Kiedy go pani kupiła?

– Naprawdę nie pamiętam. To musiało być jakoś wczesnym latem, w porze kwitnienia róż. Któraś z innych sióstr może pamiętać. Ja tu jestem odpowiedzialna za większość roślin w oranżerii. To znaczy, nie jestem oficjalnie odpowiedzialna, to nie należy do moich służbowych obowiązków. Ale lubię kwiaty, a nikt inny się nimi nie zajmuje, więc robię, co mogę. Próbowałam też założyć mały klomb różany przed jadalnią i potrzebowałam środka na szkodniki. Kupiłam go w Bloxham’s Nurseries na Winchester Road. O, tu jest pieczątka z adresem. I trzymałam go tam gdzie inne przyrządy ogrodnicze, rękawiczki, sznurki, konewki, szpadelki i tak dalej, w rogu szafki w oranżerii.

– Nie przypomina pani sobie, kiedy go ostatni raz widziała?

– Nie za bardzo. Ale poszłam do szafki po rękawiczki w sobotę rano. Mieliśmy w niedzielę specjalne nabożeństwo w kaplicy i przygotowywałam kwiaty. Szukałam w ogrodzie jakichś interesujących gałązek, jesiennych liści czy szyszek do dekoracji. Nie pamiętam, czy wtedy widziałam ten pojemnik, ale chyba zauważyłabym jego brak. Choć nie jestem pewna. Nie używałam go od miesięcy.

. – Kto jeszcze wiedział, że tam jest?

– Każdy mógł wiedzieć. Szafka nie jest zamykana i kto chciał, mógł zajrzeć do środka. Może powinnam ją była zamykać, ale skąd… Zresztą, jeśli ktoś chce się zabić, to znajdzie sposób. Czuję się okropnie, ale nie pozwolę obarczać się winą.

Nie pozwolę! To niesprawiedliwe! Mogła użyć czegokolwiek. Czegokolwiek!

– Kto mógł?

– No, Fallon. Jeśli rzeczywiście się zabiła. Och, sama już nie wiem, co mówię.

– Czy panna Fallon wiedziała o tej nikotynie?

– Pod warunkiem że zajrzała do szafki i ją znalazła. Jedyne osoby, o których mogę stwierdzić z całą pewnością, że o niej wiedziały, to Brumfett i Rolfe. Pamiętam, że siedziały w oranżerii, kiedy wkładałam ten pojemnik do szarki. Podniosłam go do góry i rzuciłam jakąś głupią uwagę, że mam tu dość trucizny, by wytruć cały dom, a Brumfett powiedziała, że powinnam to gdzieś zamknąć.

– Ale nie posłuchała pani?

– Cóż, odłożyłam pojemnik prosto do szafki. Nie ma na niej żadnego zamka, więc i tak niewiele mogłam zrobić. Ale pojemnik jest bardzo wyraźnie oznaczony. Każdy widzi, że to trucizna. Poza tym człowiek się nie spodziewa, że ktoś go weźmie, aby się otruć. I dlaczego właśnie nikotyną? Pielęgniarki mają mnóstwo okazji, żeby zaopatrzyć się w dowolny środek. To niesprawiedliwe zwalać winę na mnie. W końcu żrący środek do czyszczenia, który zabił Pearce, też był śmiertelną trucizną. Nikt nie ma do nikogo pretensji, że stał w łazience. Nie można traktować szkoły dla pielęgniarek jak szpitala psychiatrycznego. Nie pozwolę się oskarżać. Ludzie, którzy tu mieszkają, są uważani za zdrowych na umyśle, a nie za wariatów ogarniętych manią samobójczą. Nie zamierzam czuć się winna. Co to, to nie!

– Jeśli nie podała pani tego środka pannie Fallon, to nie ma pani żadnego powodu czuć się winna. Czy siostra Rolfe powiedziała coś, kiedy go pani przyniosła?

– Chyba nie. Spojrzała tylko znad książki. Ale naprawdę nie pamiętam. Nie wiem nawet dokładnie, kiedy to było. Ale był ciepły, słoneczny dzień. Tyle sobie przypominam. To musiało być pod koniec maja albo na początku czerwca. Rolfe może pamiętać coś więcej, nie mówiąc o Brumfett.

– Zapytam je. A tymczasem chodźmy zobaczyć tę szafkę.

Polecił Mastersonowi, żeby wyekspediował pojemnik z nikotyną do laboratorium i przysłał siostry Brumfett i Rolfe do oranżerii, po czym wyszedł za siostrą Gearing z pokoju. Poprowadziła go na parter, nadal mrucząc pod nosem pełne oburzenia protesty. Minęli pustą jadalnię. Odkrycie, że drzwi do oranżerii są zamknięte, wytrąciło siostrę Gearing z jej nastroju spanikowanej urazy.

– Do licha! Całkiem zapomniałam! Siostra przełożona zarządziła, żeby ją zamykać po zmierzchu, bo może wylecieć jakaś szyba. Pamięta pan, że wichura wyłamała jedno z okien? Boi się, że ktoś może tędy wejść. Zwykle zamykałyśmy oranżerię dopiero razem z innymi drzwiami przed nocą. Klucz jest w gabinecie siostry Rolfe. Proszę poczekać. To nie potrwa ani minutki.

Wróciła niemal natychmiast i włożyła duży, staromodny klucz do zamka. Weszli do ciepłego, pachnącego próchnicą wnętrza oranżerii. Siostra Gearing pewną ręką sięgnęła do kontaktu, dwie długie świetlówki na suficie rozjarzyły się i zamrugały niepewnie, a potem rozbłysły pełnym światłem, ukazując bujną dżunglę roślin w całej okazałości. Był to niezwykły widok. Dalgliesh przyznał to już za pierwszym razem, kiedy robił obchód domu, ale teraz, oślepiony blaskiem na liściach i szkle, zmrużył oczy z zachwytem. Otaczał go las splątanej zieleni, która pięła się, płożyła i kwitła w groźnej obfitości, a jej blade odbicie wisiało na zewnątrz w wieczornym powietrzu, rozciągając się, nieruchome i bezcielesne, w zieloną nieskończoność.

Niektóre z roślin wyglądały, jakby stały tu od zawsze. Dojrzałe, choć miniaturowe palmy rosły w górę z ozdobnych donic, rozpościerając baldachim błyszczących liści pod szklanym dachem. Inne, bardziej egzotyczne okazy, wypuszczały pęki liści z sękatych, poskręcanych łodyg albo, jak wielkie kaktusy, podnosiły gąbczaste i obsceniczne usta, wciągając wilgotne powietrze. Między nimi zieleniły się paprocie, ich delikatne, pierzaste liście poruszały się lekko w przeciągu. Wokół ścian wielkiego pomieszczenia ciągnęły się białe półki z doniczkami różnokolorowych chryzantem i fiołków afrykańskich, którymi opiekowała się siostra Gearing. Oranżeria zwykle nasuwa na myśl romantyczny obrazek z czasów wiktoriańskich – trzepoczące wachlarze i ciche szepty pod palmami. Ale dla Dalgliesha żaden zakątek Nightingale House nie był wolny od ciężkiej atmosfery czającego się po kątach zła; nawet rośliny zdawały się czerpać korzyści ze skażonego powietrza.

Siostra Gearing podeszła prosto do niskiej, długiej szarki z pomalowanego na biało drewna, ustawionej pod półką na ścianie na lewo od drzwi i ledwo widocznej zza kurtyny falujących paproci. Miała liche drzwiczki z małą gałką i bez zamka. Oboje przykucnęli, żeby do niej zajrzeć. Chociaż fosforyzujące światło było nieprzyjemnie jaskrawe, wnętrze szafki skrywał półmrok i zasłaniał cień ich głów. Dalgliesh zapalił latarkę. W jej strumieniu ukazały się zwykłe akcesoria ogrodnicze. Sporządził w myśli ich spis. Kłębki zielonego sznurka, dwie konewki, mały spryskiwacz, torebki z nasionami, niektóre otwarte i na wpół zużyte, plastikowa torebka kompostu i druga z nawozem, jakieś dwa tuziny doniczek różnej wielkości, mały stosik kiełkowników, sekator, rydelek i grabki, sterta katalogów, trzy fachowe książki, oprawne w poplamione płótno, zbieranina różnych wazonów i kłębek splątanego drutu.