Выбрать главу

– Mogłybyśmy dodać rozpuszczalne białko, jajka, preparaty witaminowe i cukier.

– Dobrze. Jeśli karmienie przez rurkę ma trwać dłużej niż czterdzieści osiem godzin, musimy zadbać, żeby w diecie była wystarczająca ilość kalorii, białka i witamin. W jakiej temperaturze podajemy pożywienie?

– W temperaturze ciała. Trzydzieści siedem stopni Celsjusza.

Tak jest. Jeśli nasza pacjentka jest przytomna i może połykać, podajemy jej pożywienie przez usta. Proszę nie zapominać, żeby ją najpierw uspokoić. Wytłumaczyć prostymi słowami, co będziemy robić i dlaczego. Pamiętajcie o tym, dziewczęta, nigdy nie należy zaczynać żadnych zabiegów, nie wyjaśniając pacjentowi, co go czeka.

Na trzecim roku powinny już to wiedzieć, pomyślała panna Beale. Ale bliźniaczka, która z pewnością łatwo poradziłaby sobie z prawdziwą pacjentką, czuła się wyraźnie skrępowana wobec koleżanki. Tłumiąc chichot, mruknęła parę słów do nieruchomej postaci na łóżku i niemal rzuciła jej rurkę. Panna Pearce, nadal patrząc nieruchomo przed siebie, wymacała rurkę lewą ręką i przyłożyła do ust. Potem zamknęła oczy i przełknęła. Mięśnie jej gardła zacisnęły się konwulsyjnie. Odczekała chwilę, wzięła oddech i znów przełknęła. Rurka skróciła się. W sali ćwiczeń panowała martwa cisza. Panna Beale czuła się nieszczęśliwa i spięta, choć nie wiedziała dlaczego. Była to może niecodzienna sytuacja, aby ćwiczyć sztuczne odżywianie na studentce. Nieczęste, ale spotykane. W szpitalu rurkę zwykle podawał lekarz, jednak równie dobrze można było to powierzyć pielęgniarce. Lepiej uczyć się na sobie nawzajem niż na ciężko chorych ludziach, a lalka nie mogła zadowalająco zastąpić żywego człowieka. Sama kiedyś w szkole grała rolę pacjentki przy tym zabiegu i połknięcie rurki poszło jej zadziwiająco łatwo. Patrząc teraz na konwulsyjne ruchy gardła panny Pearce i przełykając wraz z nią z podświadomą solidarnością, przypomniała sobie, po trzydziestu latach, nagły chłód, gdy rurka prześliznęła się przez podniebienie miękkie i uczucie zdumienia, że to takie proste. Ale było coś żałosnego i przykrego w tej zastygłej, pobladłej postaci, leżącej nieruchomo na łóżku z mocno zaciśniętymi oczami, śliniaczkiem pod brodą i cienką rurką wystającą z kącika ust, zwijającą się jak robak. Panna Beale miała wrażenie, że obserwuje niepotrzebne cierpienie, że cały ten pokaz to akt przemocy. Przez chwilę musiała walczyć z sobą, by nie wstać i nie zaprotestować.

Jedna z bliźniaczek przytwierdzała teraz dwudziestomilimetrową. strzykawkę do końca rurki, żeby wciągnąć trochę soków żołądkowych i sprawdzić, czy drugi koniec sięgnął żołądka. Jej ruchy były spokojne i pewne. Może to wina bujnej wyobraźni, ale panna Beale miała wrażenie, że w sali panuje nienaturalna cisza. Zerknęła na Mary Taylor. Siostra przełożona zmarszczyła brwi ze wzrokiem wbitym w pannę Pearce, poruszyła się niespokojnie i otworzyła usta, jakby chciała wyrazić sprzeciw, jednak nie wydała żadnego dźwięku. Doktor Courtney-Briggs wychylił się w krześle, wsparty dłońmi na kolanach. Wpatrywał się skupiony nie w wyimaginowaną pacjentkę, lecz w rurkę, jakby zahipnotyzowany jej delikatnym drganiem. Słyszała jego ciężki oddech. Panna Rolfe siedziała sztywno wyprostowana, jej ciemne oczy były bez wyrazu. Lecz panna Beale zobaczyła, że patrzy nie na dziewczynę na łóżku, a na ładną blond studentkę. Ta w ułamku sekundy odpowiedziała jej również bezbarwnym spojrzeniem.

Bliźniaczka, która podawała pokarm, upewniwszy się, że koniec rurki jest w żołądku, podniosła lejek nad głowę panny Pearce i zaczęła wolno wlewać mleko. Cała klasa wstrzymała oddech. I wtedy to się stało. Rozległ się pisk, wysoki, przeraźliwy, niemal nieludzki i panna Pearce zerwała się z łóżka, jakby wprawiona w ruch przemożną siłą. Po chwili, gdy leżała nieruchomo, wsparta o stos poduszek, w drugiej wyskoczyła jak sprężyna i zakręciła się na czubkach palców w groteskowej parodii baletu, bezskutecznie szarpiąc rękami powietrze, żeby chwycić rurkę. I cały czas wrzeszcząc, wydając ostry, ciągły, przenikliwy pisk, jak zepsuta syrena. Panna Beale, przerażona, ledwo zdążyła zauważyć jej ściągniętą twarz i pianę na ustach, kiedy dziewczyna runęła na podłogę i skuliła w kłębek, zwijając się w agonii.

Któraś ze studentek krzyknęła. Przez sekundę nikt się nie poruszył. A potem wszyscy naraz rzucili się naprzód. Siostra Gearing chwyciła rurkę i wyciągnęła ją dziewczynie z ust. Courtney-Briggs wszedł zdecydowanie w środek zgiełku z szeroko rozpostartymi ramionami. Siostra przełożona i siostra Rolfe przyklękły nad skręcającą się postacią, zasłaniając ją przed oczami reszty. Potem Mary Taylor wstała i obejrzała się na pannę Beale.

– Studentki… mogłaby pani chwilę się nimi zająć? Obok jest pusty pokój. Lepiej, żeby się nie rozchodziły. – Starała się mówić spokojnie, ale ze zdenerwowania podniosła głos. – Proszę się pospieszyć.

Panna Beale kiwnęła głową. Siostra przełożona znów się pochyliła nad wstrząsaną drgawkami dziewczyną. Jej wrzask ucichł, zastąpiony żałosnym cichym jękiem. Doktor Courtney-Briggs zdjął płaszcz, odrzucił na bok i zaczął podwijać rękawy.

IV

Mrucząc pod nosem jakieś uspokajające słowa, panna Beale zagarnęła grupkę studentek, wychodząc z nimi do holu. Jedna z nich, nie wiedziała która, odezwała się nienaturalnie wysokim głosem:

– Co się jej stało? Co to było? Dlaczego?

Nikt nie odpowiedział. W grobowym milczeniu przeszły do sąsiedniej sali. Był to niewielki pokój o dziwnym kształcie, najwyraźniej wydzielony z dawnego salonu i służący teraz jako gabinet dyrektorki. Panna Beale ogarnęła szybkim spojrzeniem duże biurko, rząd zielonych, stalowych segregatorów, zawieszoną kartkami tablicę ogłoszeń, wieszaczek z szeregiem haczyków z kluczami i ogromny diagram z programem nauczania i indywidualnymi ocenami wszystkich studentek. Przepierzenie przecinało wielodzielne okno na pół, tak że gabinet, nie dość, że niezdarny w proporcjach, był ponadto źle oświetlony. Jedna ze studentek nacisnęła włącznik i świetlówka na suficie zaczęła mrugać jarzeniowym światłem. Doprawdy, pomyślała panna Beale, to pomieszczenie zupełnie nie nadaje się na gabinet dyrektorki ani na żaden inny pokój szkolny. Jeśli już o to chodzi.

To krótkie przypomnienie celu wizyty na moment przyniosło jej ulgę, ale zaraz wróciła straszna świadomość rzeczywistości. Studentki zbiły się żałośnie w małą grupkę na środku pokoju, całkiem zdezorientowane. Rozejrzała się szybko i zobaczyła, że są tu tylko trzy fotele. Przez chwilę poczuła się zakłopotana i zmieszana, jak gospodyni, która nie wie, gdzie usadzić ‹gości. Było to całkiem zrozumiałe. Musi jakoś zapewnić dziewczętom minimum wygody, jeśli ma odsunąć ich myśli od tego, co się dzieje obok, a mogą być tu uwięzione przez dłuższy czas.

– Chodźcie – powiedziała dziarsko – przesuniemy biurko pod ścianę i cztery z was będą mogły na nim usiąść. Ja wezmę ten fotel, a pozostała dwójka dwa inne.

Przynajmniej mogły się czymś zająć. Zobaczyła, że chuda, blada studentka się trzęsie, więc podprowadziła ją do jednego z foteli. Nadęta brunetka natychmiast zajęła drugi. Ta to się umie urządzić, pomyślała panna Beale. Pomogła pozostałym studentkom sprzątnąć biurko i podepchnąć je pod ścianę. Gdyby tylko mogła wysłać którąś z nich po herbatę! Mimo całej wiedzy o bardziej nowoczesnych metodach zwalczania stresu nadal wierzyła, że nic nie robi tak dobrze, jak gorąca, mocna, słodka herbata. Ale nie było sensu wywoływać paniki wśród personelu kuchennego.

– Proponuję, żebyśmy się sobie przedstawiły – powiedziała zachęcająco. – Ja się nazywam Muriel Beale i nie muszę wam mówić, że jestem inspektorem Naczelnej Rady Pielęgniarskiej. Znam kilka waszych nazwisk, ale nie wiem, kto jest kim.