– Może mi pan coś o niej powiedzieć? W śledztwie dotyczącym morderstwa wszystko, czego dowiemy się o życiu i osobowości ofiary, jest pomocne.
– A więc jest pan przekonany, że to było morderstwo?
– Została otruta nikotyną, którą dolano do wieczornego drinka. O ile nam wiadomo, nie wiedziała o spryskiwaczu na róże stojącym w szafce w oranżerii, a gdyby wiedziała i postanowiła raptem go użyć, to wątpię, by chciało jej się potem chować pojemnik.
– Rozumiem. Jak sądzę, istnieje też możliwość, że trucizna podana pierwszej ofierze – Heather Pearce, tak? – była przeznaczona dla mojej klientki?
Urquhart siedział przez chwilę z zaciśniętymi czubkami palców i pochyloną głową, jakby konsultując się z własnym sumieniem albo jakąś wyższą siłą czy duchem zmarłej przed podzieleniem się swoją wiedzą. Dalgliesh pomyślał, że mógłby to sobie darować. Urquhart był człowiekiem, który doskonale wiedział, jak daleko jest gotów się posunąć, w sensie zawodowym czy każdym innym. To przedstawienie było mało przekonujące. A to co miał do powiedzenia, kiedy już się odezwał, nie wnosiło nic nowego do sprawy. Same suche fakty. Otworzył teczkę i podał je w sposób uporządkowany, beznamiętny, klarowny. Data i miejsce jej urodzenia, okoliczności śmierci rodziców, przejęcie opieki przez starszą ciotkę, która wraz z nim zarządzała majątkiem wychowanicy do czasu jej pełnoletności, data i przyczyna śmierci ciotki, zmarłej na raka macicy, suma odziedziczonych przez pannę Fallon pieniędzy i dokładny sposób ich inwestowania, poczynania dziewczyny po ukończeniu dwudziestu jeden lat, w takim zakresie, zauważył sucho, w jakim była uprzejma o nich informować.
Dalgliesh rzekł:
– Była w ciąży. Wiedział pan?
Nie można powiedzieć, żeby ta nowina wstrząsnęła prawnikiem, choć jego twarz przybrała lekko zbolały wyraz człowieka, który nigdy do końca się nie pogodził z zawirowaniami tego świata.
– Nie. Nie poinformowała mnie. Ale też trudno się było tego spodziewać, chyba że, naturalnie, zamierzała wystąpić o alimenty. Jak rozumiem, to nie był ten przypadek.
– Powiedziała swojej przyjaciółce, Madeleine Goodale, że myśli o aborcji.
– Ach, tak. Kosztowne i moim zdaniem, mimo ostatnich regulacji prawnych, dyskusyjne przedsięwzięcie. Mówię z moralnego, nie prawnego punktu widzenia, oczywiście. Zgodnie z obowiązującym obecnie ustawodawstwem…
– Znam obowiązujące obecnie ustawodawstwo – przerwał Dalgliesh. – Nie ma pan już nic więcej do powiedzenia?
W tonie prawnika zabrzmiała nuta wyrzutu.
– Powiedziałem już panu wszystko, co mi wiadomo, o jej rodzinie i finansach. Obawiam się, że nie mogę dostarczyć panu żadnych świeższych ani bardziej osobistych informacji. Panna Fallon rzadko się ze mną kontaktowała. I nie miała ku temu powodów. Ostatnim razem była tu w celu sporządzenia testamentu. Jak rozumiem, zna już pan jego treść. Wyłączną spadkobierczynią została panna Madeleine Goodale. Odziedziczy majątek wart z grubsza dwadzieścia tysięcy funtów.
– Był jakiś poprzedni testament?
Czy tylko mu się zdawało, czy ujrzał lekkie stężenie mięśni twarzy, niemal niedostrzegalny grymas, z jakim adwokat powitał niewygodne pytanie?
– Były dwa, ale ten drugi nie został nigdy podpisany. Pierwszy, spisany wkrótce po jej dojściu do pełnoletności, zostawiał wszystko fundacjom medycznym, łącznie z towarzystwem walki z rakiem. Drugiemu chciała nadać moc prawną po ślubie. Mam tu jej list.
Podał go Dalglieshowi.
Był wysłany z mieszkania w Westminster i napisany pewną, stanowczą ręką.
Szanowny Panie Urquhart, pragnę Pana zawiadomić, że 14 marca w Urzędzie Stanu Cywilnego w St Marylebone wychodzę za mąż za Petera Courtneya. Mój narzeczony jest aktorem, może Pan o nim słyszał. Proszę sporządzić testament, który podpiszę w dniu ślubu. Chcę zostawić wszystko mojemu mężowi. Jego pełne imię i nazwisko brzmi Peter Albert Courtney Briggs. Bez łącznika. Rozumiem, że te dane będą Panu potrzebne do spisania testamentu. Będziemy mieszkać pod powyższym adresem.
Będę również potrzebowała trochę gotówki. Czy byłby pan uprzejmy złożyć zlecenie u Warrandersa, żeby przygotowano mi dwa tysiące funtów na koniec miesiąca? Dziękuję. Mam nadzieję, że zdrowie Panu dopisuje, proszę pozdrowić pana Surteesa.
Z poważaniem, Josephine Fallon Chłodny list, pomyślał Dalgliesh. Żadnych wyjaśnień. Żadnych uzasadnień. Żadnych wyrazów szczęścia i radości. Żadnej grzecznościowej formułki zapraszającej na ślub.
Henry Urquhart wyjaśnił:
– Warranders to biuro maklerskie. Zawsze załatwiała z nimi interesy poprzez nas i my przechowywaliśmy wszystkie jej papiery. Tak sobie życzyła. Powiedziała, że woli się nimi nie obciążać.
Powtórzył ostatnie zdanie, uśmiechając się pod nosem z wyraźnym rozbawieniem, i zerknął na Dalgliesha, jakby spodziewał się komentarza. Po chwili ciągnął dalej:
– Surtees to mój sekretarz. Zawsze przesyłała pozdrowienia dla Surteesa. – Ten fakt zdawał się go zdumiewać bardziej niż sama zawartość listu.
Dalgliesh powiedział:
– Z tego, co wiem, Peter Courtney wkrótce potem się powiesił.
– Tak, trzy dni przed ślubem. Zostawił list do koronera. Na szczęście, nie upubliczniono go podczas dochodzenia. Nie pozostawiał wątpliwości co do przyczyny samobójstwa. Courtney napisał, że zamierzał się ożenić, aby wyplątać się z pewnych finansowych i osobistych kłopotów, ale w ostatniej chwili uznał, że to przekracza jego siły. Zdaje się, że był nałogowym hazardzistą. Podobno nieopanowana skłonność do hazardu jest chorobą taką jak alkoholizm i, jak rozumiem, może być tragiczna w skutkach, zwłaszcza dla aktora, którego zarobki, choć duże, bywają sporadyczne. Peter Courtney był ciężko zadłużony i zupełnie – niezdolny wyzwolić się z nałogu, który codziennie pogłębiał ten dług.