Выбрать главу

– A kłopoty osobiste? Słyszałem, że był homoseksualistą. W swoim czasie krążyły takie plotki. Czy pańska klientka o tym wiedziała?

– Nie mam na ten temat żadnych informacji. Wydaje mi się mało prawdopodobne, aby nie wiedziała, skoro byli tak blisko, że się zaręczyła. Mogła, naturalnie, być na tyle optymistyczna lub niemądra, by sądzić, że pomoże mu się wyleczyć.

Odradzałbym jej to małżeństwo, gdyby się ze mną skonsultowała, ale jak już mówiłem, nie zrobiła tego.

A wkrótce potem, pomyślał Dalgliesh, zaledwie po paru miesiącach, zaczęła się szkolić w Szpitalu im. Johna Carpendara i sypiać z bratem Petera Courtneya. Dlaczego? Samotność? Nuda? Rozpaczliwa chęć zapomnienia? Zapłata za wyświadczone usługi? Jakie usługi? Zwykły pociąg seksualny do mężczyzny, który był brzydszą kopią straconego narzeczonego? Potrzeba upewnienia się, że może budzić pożądanie? Courtney-Briggs sam zasugerował, że romans wynikł z jej inicjatywy. I z pewnością z jej inicjatywy się skończył. Świadczyła o tym uraza, jaką żywił do kobiety, która miała czelność go rzucić, zanim on był gotów rzucić ją.

Podnosząc się do wyjścia, powiedział:

– Brat Petera Courtneya jest chirurgiem w szpitalu im. Johna Carpendara. Ale może pan o tym wie?

Henry Urquhart uśmiechnął się swoim spiętym, zdawkowym uśmiechem.

– Owszem, wiem. Stephen Courtney-Briggs jest moim klientem. W przeciwieństwie do brata dodał łącznik do nazwiska i zadbał o trwalszy sukces – dodał bez wyraźnego związku. – Kiedy jego brat zginął, spędzał wakacje na jachcie przyjaciela na Morzu Śródziemnym. Natychmiast przyjechał do domu. Był to dla niego, oczywiście, wielki szok i dość kłopotliwa sytuacja.

Niewątpliwie, pomyślał Dalgliesh. Ale Peter martwy był zdecydowanie mniej kłopotliwy niż Peter żywy. Stephen Courtney-Briggs z pewnością chętnie widziałby w rodzinie znanego aktora, młodszego brata, który nie stanowiąc konkurencji na jego własnym polu, dodałby mu blasku i wprowadził na artystyczne salony. Ale wschodząca gwiazda stała się ciężarem i obiektem drwin albo, w najlepszym razie, współczucia. Takie niepowodzenie trudno było przebaczyć.

Pięć minut później Dalgliesh wymienił uścisk dłoni z Urquhartem i wyszedł. Kiedy przechodził przez hol, telefonistka przy centralce, słysząc jego kroki, obejrzała się, zarumieniła i zastygła zmieszana z wtyczką w ręce. Była dobrze wyszkolona, ale nie do końca. Nie chcąc jej wprawiać w większe zakłopotanie, uśmiechnął się i szybko wyszedł z budynku. Nie miał wątpliwości, że na polecenie Urquharta łączyła go ze Stephenem Courtney-Briggsem.

IV

Saville Mansions okazał się późnowiktoriańskim blokiem mieszkalnym, położonym blisko Marylebone Road, dostojnym i zamożnym, ale bez ostentacji. Masterson, jak się należało spodziewać, miał trudności ze znalezieniem wolnego miejsca do zaparkowania i było już po siódmej trzydzieści, kiedy wszedł do budynku. Hol wejściowy był zdominowany windą za ozdobną kratą i ladą recepcyjną, za którą rezydował portier w uniformie. Masterson, który nie miał najmniejszego zamiaru zdradzać, z czym przyszedł, kiwnął mu nonszalancko głową i wbiegł po schodach. Numer 23 znajdował się na drugim piętrze. Nacisnął dzwonek i przygotował się na krótkie oczekiwanie.

Ale drzwi otworzyły się natychmiast i wpadł w ramiona dziwacznej postaci, umalowanej jak karykatura scenicznej dziwki i ubranej w krótką, wieczorową sukienkę z czerwonego szyfonu, która wyglądałaby groteskowo na kobiecie o połowę młodszej. Głęboko wycięty dekolt ukazywał obwisłe piersi, podniesione wysoko do góry stanikiem, i grubą warstwę pudru na pomarszczonej, żółtej skórze. Rzęsy kobiety ociekały tuszem, rzadkie włosy, ufarbowane na jasny blond, otaczały sztywnymi od lakieru lokami wypacykowaną twarz, karminowe usta były otwarte jak do krzyku. Zdumienie okazało się obopólne. Patrzyli na siebie, jakby nie wierzyli własnym oczom. Zmiana wyrazu jej twarzy, od ulgi do rozczarowania, była niemal komiczna.

Masterson pierwszy odzyskał głos i przedstawił się.

– Zapewne przypomina sobie pani – dodał – że dzwoniłem dziś rano i umówiłem się na spotkanie?

– Nie mogę pana teraz przyjąć. Właśnie wychodzę. Myślałam, że to mój partner do tańca. Mówił pan, że przyjdzie wczesnym wieczorem.

Pretensję w jej głosie wzmagał zawód, jakiego doznała. Wyglądała, jakby miała zamknąć mu drzwi przed nosem. Szybko przełożył nogę przez próg.

– Zatrzymały mnie nieprzewidziane okoliczności. Przepraszam. Nieprzewidziane okoliczności. Bez dwóch zdań, tak właśnie było. To szalone, ale nad wyraz przyjemne interludium na tylnych siedzeniach samochodu zajęło mu więcej czasu, niż się spodziewał. Nie mówiąc o znalezieniu odpowiednio wyludnionego miejsca nawet w ciemny, zimowy wieczór. The Guildford Road oferowała kilka obiecujących skrętów w wiejskie drogi z widokiem na trawiaste pobocza i nieuczęszczane szlaki. Ale Julia Pardoe była wybredna. Ilekroć zwalniał, widząc odpowiednie miejsce, spotykał się z jej spokojnym: „Nie tutaj”. Wypatrzył ją, kiedy schodziła z chodnika na przejście dla pieszych wiodące na stację Heatheringfield. Przystanął przy niej, ale miast zaprosić ją ruchem ręki, wychylił się i otworzył dla niej drzwi. Zawahała się tylko sekundę, po czym podeszła i bez słowa wślizgnęła się na siedzenie obok.

– Jedziesz do miasta? – zapytał.

Kiwnęła głową i uśmiechnęła się zagadkowo z oczami wbitymi w przednią szybę. I tyle. Przez całą drogę niemal się nie odzywała. Jego początkowo nieśmiałe, później bardziej jawne podchody, których ta gra zdaniem Mastersona wymagała, nie spotkały się z żadnym odzewem. Równie dobrze mógł być szoferem, z którym jechała z konieczności. W końcu, rozzłoszczony i upokorzony, zaczął się zastanawiać, czy się nie mylił. Ale jej napięta uwaga, oczy wbite w jego ręce na kierownicy albo na gałce biegów powiedziały mu, że ona też tego chce. Chce tego tak samo jak on. Chociaż trudno to było nazwać szybkim numerkiem. Jednak powiedziała mu coś, co go zdumiało. Jechała spotkać się z Hildą Rolfe; miały iść razem do teatru po wczesnej kolacji. Cóż, albo pójdą bez kolacji, albo opuszczą pierwszy akt – najwyraźniej niezbyt się tym przejmowała.

Rozbawiony i tylko nieco zaciekawiony, spytał:

– A jak wyjaśnisz spóźnienie siostrze Rolfe? Czy w tej sytuacji w ogóle nie pójdziesz na spotkanie?

Wzruszyła ramionami.

– Powiem jej prawdę. To jej dobrze zrobi. – Widząc jego nagłe przerażenie, dodała z pogardą: – Och, nie martw się! Nie powie nic komisarzowi. Hilda nie jest taka.

Masterson miał nadzieję, że ma rację. Dalgliesh by mu tego nie wybaczył.

– A co zrobi? – spytał.

– Jeśli jej powiem? Rzuci pracę i wyjedzie stąd, jak sądzę. I tak ma już dość. Zostaje tu tylko ze względu na mnie.

Odrywając się od wspomnienia tego wysokiego, bezlitosnego głosu, wrócił do teraźniejszości. Z wymuszonym uśmiechem spojrzał na zupełnie inną kobietę, jaką miał przed sobą, i powiedział przepraszająco:

– Wie pani, te korki… Jechałem aż z Hampshire. Ale nie zajmę pani dużo czasu.

Pokazując jej legitymację tym dyskretnym gestem, jaki towarzyszy podobnym sytuacjom, wszedł stanowczo do mieszkania. Nie starała się go powstrzymać. Lecz jej oczy były puste, a myśli krążyły gdzie indziej. Kiedy zamykała drzwi, zadzwonił telefon. Bez słowa zostawiła go w przedpokoju i niemal biegiem rzuciła się go odebrać. Usłyszał jej głos, najpierw wzniesiony w proteście, później jękliwie błagalny. Po chwili zapadła cisza. Podszedł na palcach do drzwi pokoju i wytężył słuch. Zdawało mu się, że słyszy dźwięk wykręcanej tarczy telefonicznej. Znów dobiegł go jej głos, ale nie uchwycił słów. Tym razem rozmowa nie trwała nawet paru sekund. Kolejne wykręcanie numeru. I kolejne skomlenie. Zadzwoniła w sumie pod cztery numery, zanim znów pojawiła się w przedpokoju.