Выбрать главу

Zobaczyłam przestrzeń. Jakąś przeraźliwą, nieograniczoną przestrzeń, która swoim ogromem obudziła we mnie w pierwszej chwili niepokój, czy przypadkiem nie znajduję się w Kosmosie, ale zaraz potem przypomniałam sobie, że w Kosmosie powinno być ciemno i natychmiast się uspokoiłam. Przestrzeń była pełna światła i po chwili udało mi się nawet odróżnić jej poszczególne elementy. Nade mną było bezgraniczne niebo, pode mną równie bezgraniczna woda, między nimi zaś dawał się zauważyć horyzont. Gdzie, u diabła, mogłam się znajdować razem z tym idiotycznym samolotem?!

Powoli zaczęłam przychodzić do siebie tak fizycznie, jak umysłowo. Rozejrzałam się nieco przytomniej po wnętrzu i stwierdziłam, że na kanapie leży moje własne, rodzone palto, obok kanapy spoczywa kapelusz, torba i siatka, perukę zaś nadal mam na głowie. Nogi miałam bose, to znaczy tylko w pończochach, a kozaczki leżały z drugiej strony kanapy. Innymi słowy było wszystko. Strat materialnych na razie nie poniosłam.

Myśl o stratach materialnych skłoniła mnie do obejrzenia z kolei torby i siatki. Obie te rzeczy nadal były wypchane pieniędzmi. 7

„Cholernie uczciwi bandyci” - pomyślałam z niejakim zdziwieniem. Nie wiadomo dlaczego, w ogóle się nad tym nie zastanawiając, od pierwszej chwili nabrałam przekonania, że musieli mnie porwać bandyci. Z jakiej przyczyny mieliby to uczynić i w jakim celu, tego na razie nie rozstrzygałam. Możliwe, że było to po prostu moje pobożne życzenie, bo zawsze miałam upodobanie do sensacyjnych urozmaiceń. Zamiast się zacząć bać, zaciekawiłam się wysokością wygranej i przeliczyłam fundusze. Pewno musiałam trochę dziwnie wyglądać siedząc na tej kanapie bez butów, w angorskim swetrze, ze straszliwą kupą zgruchmonionych banknotów na kolanach i dookoła, i z otępiałym wyrazem twarzy.

Doliczyłam się piętnastu tysięcy ośmiuset dwudziestu koron, z pewnym trudem uświadomiłam sobie, że wynosi to przeszło dwa tysiące dolarów, uznałam, że jest nieźle i pod pieniędzmi znalazłam papierosy. Zapaliłam jednego i natychmiast stwierdziłam, że kategorycznie muszę teraz zrobić dwie rzeczy: umyć się i napić wody mineralnej. Dopiero potem zacznę się zastanawiać.

W tak wytwornie wyposażonym aeroplanie musiały się znajdować niewątpliwie także urządzenia sanitarne. Postanowiłam je znaleźć. Z jakichś nie sprecyzowanych powodów wydawało mi się, że lepiej będzie zachowywać się cicho, nie robić zamieszania, nie wzywać pomocy i w ogóle udawać, że nadal trwam w narkotycznym śnie. Co do tego, że oprócz mnie muszą się tam znajdować jeszcze jacyś ludzie, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Chociażby pilot...! Nie byłam pewna natomiast, co to za ludzie, i w mojej duszy kołatała się przezorna nieufność.

Na podstawie znajomości wnętrz normalnych samolotów ruszyłam najpierw ku tyłowi. Rozeznanie, gdzie tył, a gdzie przód, przyszło mi jakoś samo. Drzwi wyglądały zwyczajnie i nawet miały klamkę, i już ujęłam tę klamkę, kiedy coś usłyszałam. Głosy. Ludzkie głosy, dobiegające nikło właśnie zza tych drzwi.

Puściłam klamkę i przyłożyłam do nich ucho. Przykładałam to ucho do rozmaitych miej sc, aż wreszcie znalazłam takie, w którym dało się coś usłyszeć.

Ludzie za drzwiami rozmawiali po francusku, co mnie od razu ucieszyło. Niektóre fragmenty dobiegały mnie w charakterze szmeru, niektóre zaś wyraźniej, a to, co usłyszałam, od razu okazało się nad wyraz interesujące.

- Idiotyzm! - rozległo się najwyraźniej, wypowiedziane gniewnym, stanowczym tonem. - Nie przeszukasz całej Europy, centymetr po centymetrze. Nie możemy jej zabić, nic jej nie możemy zrobić, dopóki nie powie!

- Cóż za kretyńska pomyłka! - wykrzyknął ze zniecierpliwieniem drugi głos i przez chwilę słychać było tylko szmer. Po chwili dźwięki znów się wzmogły.

- Na pewno się zorientuje - usłyszałam. - A nawet jeśli nie, to wystarczy, że powie policji. Wystarczy to, co zobaczy!

- Po jakiego diabła ją było zabierać!.

- Nie było innej możliwości. Trudno, stało się.

Głosy przycichły, po czym znów się podniosły.

- . to nam przecież nie powie! - zawołał któryś. - Sam bym nie powiedział!

- Mam propozycję! - zawołał drugi. - Spróbujmy ją zaangażować.

- Szef się nie zgodzi!

- Idiota! Ale ona się zgodzi, powie, a potem nieszczęśliwy wypadek.

Znów przez chwilę szemrali.

- . udział - dobiegło mnie - a procent do omówienia. Możemy obiecać bardzo dużo..

- To jest myśl!

- . wypuścić w żadnym razie. Pilnować jak oka w głowie aż do przybycia szefa.

- Jedyna nasza szansa to wydusić z niej przedtem.

- Jeśli nie zapomniała.

Znów ciągły, nieartykułowany szmer.

- Oczywiście, że potem zlikwidować bez śladu! - wykrzyknął z gniewem głos, który wydawał się przewodzić rozmowie. - I to nie ordynarnie, nie na chama, jak to jest twoim zwyczajem, ale rzeczywiście bez śladu! Absolutnie nie możemy ryzykować!

- Czy ona jeszcze śpi? - zaniepokoił się nagle inny głos, co sprawiło, że kangurzym wręcz skokiem znalazłam się na powrót na kanapie. Nie położyłam się, uznawszy, że siedzieć mam prawo, a symulacja całkowitego otępienia przyjdzie mi bez trudu. Drzwi ciągle jeszcze pozostawały zamknięte, a tajemniczy osobnicy zwlekali ze sprawdzeniem mego stanu.

„Co się dzieje, do diabła? - pomyślałam z niebotycznym zdumieniem i w niejakim popłochu. - Co ja mam im powiedzieć? Pomyłka? Jaka pomyłka? Powiedzieć?. A, nieboszczyk! Rąbnął się widać. A to rzeczywiście pomyłka i faktycznie kretyńska.”

Z nadmiaru wrażeń oprzytomniałam do reszty i w skupieniu zaczęłam oceniać sytuację. Zostałam widocznie obarczona jakąś wstrząsająco ważną informacją. Zaraz, co to on mówił? Wszystko złożone sto czterdzieści osiem od siedem, tysiąc dwieście dwa od be jak

Bernard, dwa i pół metra od centrum... Zaraz, coś jeszcze... Aha, wejście zakryte wybuchem. Nie, jeszcze

coś. O jakimś rybaku. Nie, nie rybaku. Połączenie handlarz ryb, Diego, i coś tam. Co, u diabła? Aha, pa dri. I tego nie skończył. Ciekawe, co to może być.

„Nie przeszukasz Europy.” Chyba coś gdzieś schowali, a to był szyfr określający miejsce i ten świętej pamięci półgłówek akurat mnie o tym powiadomił. Rzeczywiście, nie miał kogo. Te jakieś tam swołocze za ścianą chcą, żebym im to powtórzyła, jeśli pamiętam. A pamiętam, pamiętam.

A niechże mnie ręka boska broni teraz cokolwiek z tego z siebie wydusić! Jasne jest przecież, że natychmiast potem trzasną mnie w ciemię i po krzyku. Nie wiem, dlaczego trzasną, ale trzasną, jak amen w pacierzu! Sami to powiedzieli. Mogliby nawet teraz, wypchną z tego samolotu, wody tu cholernie dużo. Co to właściwie za woda? I dokąd my właściwie lecimy?

Spojrzałam na zegarek, który chodził i wskazywał godzinę dwunastą piętnaście. Nakręciłam go odruchowo i zaczęłam się dalej zastanawiać. Woda i woda, jak okiem sięgnąć, a wygląda na to, że lecimy bardzo wysoko. Taka duża woda, to może być tylko jakiś ocean, morza by nie starczyło, mowy nie ma.

Z uczuciem błogiego szczęścia, nieznacznie zmąconego niepokojem, wyciągnęłam z siatki święty atlas. Do dyspozycji miałam dwa oceany, a start musiał nastąpić gdzieś w okolicach Kopenhagi. Nie przespałam dwóch dób, bo zegarek by nie chodził i nie wieźli mnie chyba niczym innym. Atlantyk i Pacyfik. Nad Atlantyk na lewo, nad Pacyfik na prawo. Gdyby to miał być Ocean Spokojny, to musielibyśmy przedtem przelecieć przez całą Europę i Azję i jeszcze byśmy nie zdążyli, za daleko. Nie, Pacyfik odpada. Zaraz, ale jeszcze jest mnóstwo wody poniżej Indii, między Afryką a Australią, tylko że tu też trzeba lecieć przez całą Europę. Z Kopenhagi na Sycylię leci się jednym ciągiem pięć i pół godziny. Ile to w ogóle czasu już trwa?