Выбрать главу

- . chcę zobaczyć te pieniądze.

- Dobrze. Jutro dostaniesz dowód. Jaki bank?

- Credit Lyonnais.

- Dobrze. Mów!

- Pojutrze rano. przez granicę w Kołbaskowie. beżowym jaguarem przez Berlin.

- To pewne? Skąd wiesz?

- Dzwoniła pół godziny temu z Nancy.

Warkot wzmógł się, głosy znów stały się niewyraźne. Z urywanych fragmentów można było wywnioskować, że omawiana jest kwestia dojazdu do Kołbaskowa. Wyglądało na to, że zdecydowali się pojechać jej samochodem.

W milczeniu przyglądałam się, jak pan spod Palmir zmieniał taśmę. Moim wnętrzem miotały mieszane uczucia. Zgroza i satysfakcja, politowanie i wstręt, zapiekła nienawiść, rozgoryczenie i bezgraniczna ulga.

Znów prztyknięcie, warkot i fragmenty rozmowy.

- . nie dotrzymałaś warunków. - głos Diabła brzmiał lodowatą urazą.

- O co ci chodzi? - pełen niechęci głos Madelaine. - Dostałeś pieniądze? Dostałeś! Czego jeszcze

chcesz?

- . strzelali! Na tej szybkości. pewna śmierć.

Znów przeszkody w postaci jakichś dodatkowych odgłosów.

- . nie bądź dzieckiem. - to Madelaine. - Mówmy otwarcie, ona musi zginąć!

- Ja o tym nie chcę wiedzieć!.

Tego było za wiele.

- Sprzedał mnie za dziesięć tysięcy?! - krzyknęłam. - Czego? Złotych?

Pan spod Palmir drgnął i wyłączył magnetofon.

- Nie - powiedział spokojnie. - Za pół miliona dolarów.

Ochłonęłam. Przez głowę przeleciała mi głupawa myśl, że to zupełnie niezła cena i właściwie świństwem z mojej strony było pozostać przy życiu. Zapaliłam papierosa i gestem poprosiłam go, żeby kontynuował.

Warczało, trzeszczało i źle było słychać, ale udało mi się zrozumieć fragmenty sprzeczki o wysokość zapłaty. Z ożywieniem i triumfem przekazał jej informację o Rodopach. Wyimaginowane przeze mnie piętnaście metrów w dół ukrył, oświadczając, że resztę powie na miejscu. Dowiedziałam się, jak miałam zginąć w Palmirach i zrobiło mi się raczej nieprzyjemnie, kiedy oczami duszy ujrzałam płonący samochód ze sobą w środku. Wysłuchałam jakiejś awantury, której zasadnicza treść do mnie nie dotarła, bo mowa była o oszustwie, i nie mogłam zrozumieć, czy ona czuje się oszukana prywatnie, czy niejako służbowo.

Pan spod Palmir wyłączył magnetofon. Milczeliśmy długą chwilę. Zbierałam myśli i opanowywałam uczucia.

- Wydawało mi się, że powinna pani to wiedzieć - powiedział cicho.

- Słusznie się panu wydawało - odparłam. - Właściwie mogłam się czegoś takiego spodziewać. Przyjemnie pomyśleć, że się jednak poznało człowieka. I na czym w rezultacie stanęło?

- Na tych dziesięciu tysiącach, wpłaconych wcześniej na konto. Reszta miała być płatna po wydobyciu pieniędzy. Oczywiście, to przepadło. Pani śmierć była pomysłem Madelaine, bo szef zamierzał raczej uwięzić panią do chwili przekonania się, że powiedziała pani prawdę. W chwili kiedy nalewałem pani benzynę, był już w Rodopach. Zorientował się w sytuacji w ciągu jednego dnia, bo trafiła pani na sam środek skrzyżowania dwóch szos. Dość podrzędnych, ale jednak szos.

- Na oko wydawało mi się, że trafiam obok - wyznałam melancholijnie i gestem wskazałam magnetofon i taśmy. - Pułkownik wie o tym?

- Wie. Ale chyba.

- Drobiazg - przerwałam. - Rozumiem, dlaczego był taki zły i dlaczego namawiał mnie na wyjazd. Mam się rozerwać po ciosie i widokiem diamentów uleczyć złamane serce.

- Nie wydaje mi się, żeby diamenty miały być najlepszym lekarstwem dla pani serca.

- Mnie się też nie wydaje. Ale oglądać mogę. Cieszę się, że mi pan to zaproponował.

Zawahałam się i powiedziałam, co myślę:

- Strasznie długo wydawało mi się, że jestem związana z tym człowiekiem. Poznałam go trochę i musiałam pogodzić się z tym, że był pozbawiony ludzkich uczuć. Okropnym zaskoczeniem stała się teraz dla mnie myśl, że te uczucia nagle się w nim obudziły, że był gotów bez mała popełnić zbrodnię z miłości dla jakiejś kobiety. Uważałam, że to niemożliwe, i okazuje się, że miałam rację. Ta nieszczęsna Madelaine to jest następna kolejna, wykantowana idiotka, nawet nie mam do niej żalu, przeciwnie, prawie litość mnie bierze. Mam natomiast satysfakcję, która wprawdzie źle o mnie świadczy, ale za to dobrze mi robi.

Równocześnie, mówiąc to, myślałam sobie, że przecież żadne łamanie serca w ogóle w tej chwili nie wchodzi w grę. Na dobrą sprawę wiedziałam wszystko już od trzech lat. Mówiła mi to moja dusza, mówił rozum i jedyne, co im nieśmiało przeczyło, to była głupia nadzieja, właściwa każdej kobiecie. Jak to dobrze, że spadło to na mnie właśnie teraz, od razu, bezpośrednio po tej całej obłędnej historii, w jakiś dziwny sposób oddzielającej wszystkie poprzednie lata życia od tych następnych, które dopiero mają przyjść. Przeszłość zdechła i niech ją diabli wezmą! Nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody.

Usłyszałam, co on mówi.

- . to jak, zdecydowała się pani? Za jakiś tydzień zorganizuje się ekspedycję po skarb. Mogę zaczekać dwa, trzy dni i pojedziemy razem. Przepraszam, może w tej sytuacji nie odpowiada pani żadne towarzystwo?

- Mam wrażenie, że nastrój zaczyna mi się zmieniać - powiedziałam z namysłem. - Na bardziej towarzyski. Chyba pułkownik ma rację, że przydadzą mi się jakieś rozrywki, niegroźne dla zdrowia. A czy ja panu nie będę przeszkadzać?

- Ta obłuda jest niegodna pani - odparł żywo. - Przecież nie będę tego wyciągał osobiście! Natomiast potem należy mi się urlop i właśnie chciałem pani powiedzieć, że odkupiłem skonfiskowany jacht „Stella di Mare”. Trochę się potłukł o skały, ale nieznacznie i już jest w remoncie. Przyszło mi na myśl, że może miałaby pani ochotę na taki rejs, bez pośpiechu, w dowolnie obranym kierunku.

Rozsłoneczniona przestrzeń wody i nieba otworzyła się przed oczami mojej duszy. W uszach zabrzmiał niebiański szum rozcinanej dziobem wody. Ściany, podłoga i sufit pokoju w hotelu Europejskim zdematerializowały się nagle i na ich miejscu ukazała się oszklona wokół sterówka, pokład kołyszący się łagodnie na długiej, atlantyckiej fali, nieskończone bezgraniczne niebo, na którym świecił Krzyż Południa.

Zanim się zdążyłam opamiętać i pohamować, usłyszałam własny głos, pytający z ożywioną, radosną nadziej ą:

- I naprawdę potrafi pan tam znaleźć i włączyć autopilota?! koniec pieśni, cześć pracy,

rodacy