Выбрать главу

Dziewczynka nie odzyskała jeszcze przytomności. Usiadł obok niej i lekko poklepał ją po policzkach. Nie poruszyła się, więc postanowił czekać. Nie ulegało wątpliwości, że ten dzień kończy się zupełnie inaczej niż pozostałe.

– Kim jesteś? – zapytał, nie spuszczając wzroku z twarzy dziecka.

W świetle lampy zadrapania na policzku były krwawe, głębokie i brzydkie. Przyniósł miskę letniej wody, która przez całe popołudnie stała na kuchni, parę czystych białych frotowych skarpet i kostkę mydła. Nałożył jedną skarpetkę na dłoń i ostrożnie, bardzo ostrożnie zmył zaschniętą krew z buzi dziecka.

Wziął jedną ze swoich białych koszulek, która po wieloletnim praniu była bardzo miękka i przyjemna w dotyku, i zaczął powoli rozbierać dziecko. Musiał sprawdzić, czy pod ubraniem nie kryje się jakaś rana. Kiedy zdjął z niej koszulkę i spodnie, jego serce ścisnęło się z bólu i wściekłości.

Całe ciało małej pokryte było siniakami i niezagojonymi zadrapaniami. Wszędzie widział zaschniętą krew. Wewnętrzna strona ud była czerwona od krwi. O Boże… Wciągnął powietrze i na chwilę mocno zacisnął powieki.

Umył ją dokładnie, sprawdzając, czy nie odniosła jakichś poważnych ran, ale widział tylko głębokie zadrapania i siniaki. Odwrócił ją na brzuch. Plecy, ramiona i nogi dziewczynki poznaczone były długimi, wąskimi siniakami, które nie zlewały się ze sobą. Wszystko wskazywało na to, że ciosy nie zostały zadane w gniewie, lecz celowo, na chłodno, jakby ten, kto ją bił, chciał zyskać określony efekt.

Była wychudzona i biała jak sięgająca prawie do kostek koszulka, którą włożył jej przez głowę. Ponownie otulił ją kocem i palcami przeczesał włosy, starając się jak najdelikatniej usunąć z nich kawałki gałęzi. Całe szczęście, że nie obudziła się, kiedy ją mył. Usiadł wygodniej, uważnie wpatrując się w nieruchome dziecko.

Nagle uświadomił sobie, że cały trzęsie się z wściekłości. Co za potwór wyrządził taką krzywdę tej dziewczynce? Doskonale wiedział, że na świecie nie brak zboczeńców, ale bezpośrednie zetknięcie z udręczonym dzieckiem sprawiło, iż zrobiło mu się niedobrze, a jednocześnie miał ochotę zabić tego, kto zadał jej tyle cierpienia.

Miał nadzieję, że dziewczynka zaraz się ocknie, ale dotąd nawet nie drgnęła. Zastanawiał się, czy powinien zabrać ją teraz do szpitala. Nie miał telefonu, więc nie mógł zadzwonić. Swoją komórkę zostawił w domu. Było już dosyć późno, a on nie wiedział, gdzie znajduje się szpital. Nie miał też pojęcia, kto ją zgwałcił i pobił, ani gdzie był teraz ten zbrodniarz.

Nie, zawiezie ją do szpitala jutro i zostanie przy niej. Nie potrafiłby zostawić jej samej. Tak, jutro zawiezie ją do szeryfa. Na pewno w Dillinger jest jakiś szeryf. A dziś zajmie się nią sam. Jeżeli dziewczynka obudzi się i powie, że coś ją boli, natychmiast pojadą do szpitala, niezależnie od tego, która będzie godzina, ale na razie nie będzie ruszał jej z miejsca.

Ciekawe, czy sama wyrwała się z rąk tego zboczeńca i uciekła do lasu? Czy potknęła się o korzeń lub kamień i upadając, uderzyła się w głowę? A może to jej oprawca zostawił ją w lesie, aby umarła z zimna i wycieńczenia? Nachylił się nad dzieckiem i delikatnie przesunął palcami po głowie. Nie wyczuł żadnych guzów, a tętno nadal było takie samo.

Jeżeli uciekła, to prześladowca na pewno jej szuka. W gruncie rzeczy od początku zdawał sobie z tego sprawę i właśnie dlatego zaraz po powrocie do chaty tak starannie zaryglował drzwi. Sprawdził swój karabinek Browning Savage 99. Na stoliku obok kanapy leżał rewolwer Smith &Wesson 357 magnum. Zawsze bardzo go lubił, od dnia, kiedy ojciec podarował mu go na czternaste urodziny i pokazał, jak ma się nim posługiwać. Nazywał się „czarna magia”, ponieważ nierdzewna stal, z której go wykonano, pociągnięta została czarnym, niezwykle trwałym lakierem. Uwielbiał z niego strzelać, ale nigdy dotąd nie musiał użyć go przeciwko człowiekowi. Podniósł rewolwer i z przyjemnością zważył go w dłoni. Był naładowany, jak zwykle. Z bronią w ręku odwrócił się twarzą do drzwi, starając się ocenić odległość. Co za człowiek mógł zrobić coś takiego?

Zrobił sałatkę i zjadł ją, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z leżącego nieruchomo dziecka. Potem podgrzał zupę. Pachniała wspaniale. Podsunął parującą łyżkę pod nos dziewczynki.

– No, mała, nie masz ochoty spróbować? Zupka Campbella, pyszna i gorąca, prosto z piecyka. Trochę to trwa, zanim człowiek zdoła tu coś zagrzać, ale w końcu zawsze się udaje. No, skarbie, obudź się…

Jej usta drgnęły. Chwycił mniejszą łyżkę, zanurzył w zupie i przytknął do dolnej wargi dziewczynki. Ku jego zdumieniu i uldze, małe usta otworzyły się lekko. Wlał w nie parę kropel zupy, a kiedy przełknęła, powtórzył całą operację. Zjadła prawie pół miski. Dopiero wtedy podniosła powieki. Robiła wrażenie całkowicie zagubionej i nieprzytomnej.

Powoli odwróciła ku niemu twarz i spojrzała na niego.

– Witaj – powiedział z uśmiechem. – Nie bój się. Nazywam się Ramsey. Znalazłem cię w lesie. Teraz nic ci już nie grozi.

Otworzyła usta i wydobyła z siebie ten dziwny dźwięk, który usłyszał, ni to pisk, ni to miauczenie, dźwięk, z którego wyczytał dręczący ją strach i bezradność.

– Wszystko w porządku, nikt nie zrobi ci krzywdy. Ze mną jesteś bezpieczna.

Jej usta znowu się otworzyły, lecz tym razem nie usłyszał tego przerażającego zawodzenia. Wyszarpnęła ramiona spod koca i zaczęła okładać go pięściami. Nie zaskoczyło go to. Zalała go fala bezbrzeżnej litości i czułości, zapragnął przytulić do piersi ten ludzki okruszek i chronić go przed wszelkimi cierpieniami.

Pospiesznie odstawił miseczkę z zupą i chwycił ją za przeguby dłoni. Zamknęła oczy, lecz wcześniej dostrzegł w nich błysk bólu. Natychmiast zwolnił uścisk i uważnie obejrzał jej ręce. Przeguby były otarte do krwi. Nie ulegało wątpliwości, że jeszcze niedawno była związana, i to dość długo.

– Przepraszam cię, kochanie. Naprawdę przepraszam. Nie walcz ze mną, proszę. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy.

Zwinęła się w kłębek i odwróciła plecami do niego, osłaniając głowę ramionami. Leżała bez ruchu. Siedział obok niej długą chwilę, zastanawiając się, co powinien zrobić. Dziewczynka była przerażona. Bała się go, a on nie mógł mieć jej tego za złe. Dlaczego nie krzyczała? Wydawała z siebie tylko to straszne zawodzenie… Czy była niemową?

– Twoje przeguby i kostki u nóg są bardzo mocno otarte – odezwał się bardzo cicho, mając nadzieję, że go słyszy. – Pozwolisz mi je zabandażować? Będą cię mniej bolały i poczujesz się trochę lepiej.

Nie wiedział, czy go usłyszała. Nie poruszała się. Spod stosu ubrań, które ze sobą przywiózł, wyciągnął starą koszulkę i podarł na długie kawałki. Gdy dokładnie obmywał jej rany, smarował antybiotykową maścią i bandażował, czuł każdy gram czającego się w niej, strachu. Skończył i wstał powoli, świadomy, że nie powinien wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Spojrzał na nią. Nadal leżała zwinięta w kłębek, a jej zabandażowane ręce ukryte były pod kocem.

Zjadła sporo zupy, więc nie będzie głodna, pomyślał. Jest jej ciepło, jest czysta, zadrapania zdezynfekował i opatrzył. Zerknął na drzwi, potem na okna. Opuścił żaluzje i zaciągnął zasłony, potem sprawdził, czy okna są dokładnie zamknięte. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Aby dostać się do środka, napastnik musiałby stłuc szybę. Zamknął kuchenne drzwi, zabezpieczył je zasuwą. Nie było tu łańcucha, więc przysunął jedno z krzeseł i podstawił oparcie pod klamkę. Gdyby ktoś otwierał drzwi, nogi krzesła na pewno zaskrzypią o podłogę, a wtedy się obudzi.