Выбрать главу

– Niech pan tylko zrobi jedną łatwą rzecz, panie przodowniku. Niech pan zapyta swojego sumienia. I niech pan sam sobie odpowie, czy chce pan wydawać Mullerowi ludzi na śmierć. .:

– Właściwie to nie… – westchnął Godlewski. – Ale jak sobie pomyślę, psiakrew, że pan profesor Stasinka czeka tam na rozwałkę, a taki „Precel" mógłby iść za niego… Niby nie chciałbym, ale też chciałbym, proszę księdza… No nie wiem!

Doktor Hanusz wyraził swą aprobatę kiwając głową i mówiąc:

– Nie tylko pan jest w ten sposób rozdwojony, panie przodowniku. Ja również, podobnie jak pan, jestem teraz „homo duplex"…

Godlewski zerwał się na równe nogi i siny z gniewu ryknął:

– Ja nie jestem żaden dupleks, proszę pana! Nie pozwolę się obrażać, do cholery!

Profesor Stańczak eksplodował homeryckim śmiechem, gdy lekko speszony medyk tłumaczył gliniarzowi:

– Ależ ja wcale pana nie obrażam, przodowniku. „Homo duplex" to pojęcie łacińskie, które mówi, że człowiek jest istotą dwoistą. Pascal trafnie ujął tę dwoistość człowieka, gdy pisał o bezradności racjonalnych metod wobec najważniejszych w życiu zagadnień. Pisał, że człowiek jest podzielony i sam sobie przeciwny, bo porządek serca nie chce się godzić z porządkiem rozumu – serce ma swoje racje, których nie zna rozum. I człowiek jest bezradny – bezradny wobec swojej dwoistości.

Akompaniamentem dla tych słów były krople deszczu coraz silniej uderzające o szyby. Nim Hanusz skończył – ulewa siekła już pałac huraganową wodą, a z bliska i daleka rozbrzmiewał huk piorunów. Zuchwały wiatr dublował wściekłość chmurnego nieba. Policjant usiadł ze spuszczonym wzrokiem. Miał dość tego gremium, lecz nie mógł stąd czmychnąć. Krzyżanowski wykorzystał milczenie (spowodowane bardziej erupcją i eskalacją burzy, niż słowami lekarza), nawiązując do wątku Hanuszowego:

– Doktor Hanusz pięknie to wyłożył: „porządek serca nie godzi się z porządkiem rozumu"… Otóż ja, panowie, uważam, że w naszym przypadku racje serca i racje rozumu są zgodne ze sobą, bo tak serce, jak i rozum, podpowiadają co winniśmy zrobić. Jest to domena patriotycznego obowiązku, o którym mówili tu panowie Mertel i Kortoń, i zarazem…

Rozległo się arcypotężne uderzenie pioruna, gdzieś bardzo blisko pałacu. Wszyscy odwrócili

głowy ku oknom. Szyby smagała ulewa ciężka jak potop z oberwanej chmury.

– Pewnie Pan Bóg gniewa się na kogoś… -wyszeptał jubiler.

Zawtórowało mu szaleństwo wichru. Wtem ułamana gałąź grzmotnęła framugę, gwałtownie otwierając okno. Doniczki spadły z parapetu, roztrzaskując się, a firanki falowały pod sufitem niby urwane żagle, które wzdyma huragan. Godlewski pierwszy (a za nim prawie cała reszta) rzucił się na ratunek. Padały okrzyki bojowe: „ – Cholera jasna!", „ – Psiakrew! ", „ – Żeby to szlag!", tudzież inne tego rodzaju. Przymknięto okno. Kamerdyner Łukasz zebrał skorupy, kwiaty oraz ziemię kwiatową, a służąca wytarła ścierką mokre klepki pawimentu. Wracano do stołu komentując zdarzenie („ – Ale się rozpadało!" etc.) i wycierając chusteczkami twarze. Gdy już wszyscy usiedli, a niektórzy również wypili, Tarłowski zapytał:

– Na czym to stanęliśmy, panowie?

– Na walorach klatki pałacowej, na problemach sprawiedliwości powszechnej i na patriotycznym obowiązku zadołowania obywatela „Precla", panie hrabio – zrekapitulował Stańczak, wskazując palcem przytulone do ściany lustro, które prawie sięgało sufitu.

Wszyscy odwrócili głowy w stronę tego zwierciadła. Jego tafla ubrudzona była dużym czerwonym napisem. Ktoś wykaligrafował tam szminką: „RUDNIK EXPECTS THAT EVERY MAN WILL DO HIS DUTY!". Osłupieniu uległa dwunastka, czyli wszyscy prócz autora napisu.

– Co to jest?! – spienił się Godlewski, – Kto to wygryzmolił, do kur…

– To po angielsku, panie przodowniku – objaśnił funkcjonariusza redaktor Kłos. – Znaczy: „Rudnik oczekuje, że każdy wypełni swą powinność",…

– Raczej „obowiązek"! – skorygował Stańczak. – I nie „każdy", tylko „każdy mężczyzna", „każdy facet"!… To pastisz. Wie pan czego, redaktorku?

– Wiem, pastisz hasła, które admirał Nelson przesłał swym załogom, gdy rozpoczynał bitwę pod Trafalgarem. „England expects that every man will do his duty!".

– Brawo, panie Kłos, piątka z historii, bravissimo! Ja tylko zamieniłem Anglię na Rudnik. – Więc to pan?!!,… – oburzył się jubiler.

Rozstrzelała filozofa salwa z kilkunastu źrenic.

– Jak pan mógł! – zgromił Stańczaka mecenas.

– Dokładnie tak samo jak pan mógł, panie mecenasie! I pan, i ja podkreśliliśmy wagę obowiązku. Pańska fraza brzmiała… niechże sobie przypomnę… „jest to domena patriotycznego obowiązku, o którym mówili tu panowie Mertel i Kortoń". Czy precyzyjnie zacytowałem?… A moja brytyjska fraza wsparła pańską, jeszcze mocniej uwypuklając „domenę patriotycznego obowiązku". Winien mi pan dziękować, panie Krzyżanowski…

– To też wariat, tylko inny!… – mruknął Brus.

– Nie mogłem się powstrzymać, proszę panów – dopowiedział Stańczak. – Musiałem to zrobić.

– Ciekawe, że szminką… – uśmiechnął się Brus. – Pan zawsze nosi szminkę przy sobie, panie profesorze?

– Nie noszę nigdy, więc nie podejrzewaj mnie o pedalstwo, pigularzu! Szminka leży tam, na blacie lustra!

– To jest szminka mojej żony – wyjaśni hrabia. – Sam ją tam położyłem.

– Jednak nie leżała tam dlatego, aby obcy brali ją do łap! – zagrzmiał Krzyżanowski.

– Rzeczywiście, pan powinien się wstydzić, panie Stańczak! – uznał jubiler.

– Czegóż to miałbym się wstydzić, waluciarzu?!

– Choćby tego, że paskudzi pan sprzęty nie we własnym domostwie.

– Nic nie paskudzę, to się bez trudu zetrze szmatą!

– I tego – dodał mecenas – że używa pan szminki nieboszczki hrabiny Tarłowskiej dla robienia sobie kpin przy jej mężu, gdy młody hrabicz Tarłowski jest o krok od rozstrzelania! Pan jest źle wychowany…

– Z pretensjami do moich rodziców i guwernerów! – odszczeknął Stańczak.

– … źle wychowany i niepoprawny, bo od samego początku struga pan sobie żarciki ze wszystkiego nad czym debatujemy tutaj, chociaż roztrząsamy sprawy śmiertelnie poważne!

– A to już nie moja wina, że ten świat jest tak cudownie pojebany, iż można zwariować, popełnić samobójstwo lub umrzeć ze śmiechu. Ja wybieram to trzecie, i nikomu nic do tego. Kortonia zalała krew:

– Lecz gdy już pan poznał temat dyskusji…

– To nie zmieniłem swej psychiki, bo nie umiem tego zrobić, drogi patrioto! Trzeba mnie było nie zapraszać!

– Ja bym pana nie zaprosił, mój panie!

– Do pana bym nie przyszedł nawet po ostatni łyk wody. Tutaj też się nie wpraszałem, i nie wiedziałem po co mnie zaproszono.

– Ale jeśli już się pan tutaj znalazł, to mógłby pan, miast wygłupów, wspomóc nas swoją radą, panie profesorze – odezwał się Bartnicki. -Czy jest pan za tym, żeby spełnić żądania Mullera, czy żeby je odrzucić?

– Ani za tym, ani za tym, każdy z tych wariantów jest mi obojętny idealnie.

– Jak to obojętny?! – zbulwersował się Hanusz. – Panu jest wszystko jedno?!…

– Zgadł pan, panie doktorze. Wszystkie wasze ideały, komunały, powinności oraz świętości mam głęboko w tym miejscu, które pańska dziedzina zwie „końcowym odcinkiem jelita grubego" – Nawet moralność i sprawiedliwość?