Выбрать главу

– Dlaczego trudne? – spytał Brus. – Do tej propozycji nie może być zastrzeżeń, jest najlepsza.

Hanusz kiwnął potakująco głową. Krzyżanowski zaczepił Sedlaka, jedynego dysydenta, który wciąż nie wyraził aprobaty:

– A pan, panie naczelniku? Czy to rozwiązanie razi pana?

– Nie, to dobry pomysł… Trzeba było od tego zacząć, a oszczędzilibyśmy sobie kupę nerwów i głupich słów, panie mecenasie.

– Więc proszę do stołu, spełnijmy formalność – dyrygował Krzyżanowski. – Będziemy głosować, proszę panów.

Radca, lekarz, jubiler oraz naczelnik poczty wrócili do stołu i usiedli.

– Będziemy głosować przez podniesienie rąk. Kto jest za…

Nim zdążyli unieść ręce, gospodarz przerwał Krzyżanowskiemu:

– Chwilka, panowie, zapomniałem poinformować panów o czymś ważnym. Chcę uprzedzić, że jeśli koncepcja pana radcy Malewicza zostanie przegłosowana, to ja ją wykonam na pewno. Powstrzymać mnie nie będzie już mogło nic!

– Przecież żaden z nas w to nie wątpi, panie hrabio – oznajmił Hanusz.

– Nie wiem, czy pan mnie dobrze zrozumiał, panie doktorze. Ja uprzedzam, że jeśli tę propozycję przegłosujemy, to zostanie ona bezwzględnie wykonana.

– Co to znaczy: bezwzględnie? – zaniepokoił się Brus.

– To znaczy, że bez względu na wszelkie późniejsze obiektywne zjawiska lub na deklaracje panów. Gdyby któryś spośród panów dla jakichś przyczyn cofnął potem swój glos – będzie za późno, bo ja wykonam to, co zostało przegłosowane.

– Dlaczego ktoś miałby cofać swój głos? -zapytał Brus, patrząc dookoła. – Jeżeli to się uda, ocalimy czterech ludzi nie świniąc swoich sumień – czyż może być coś lepszego w tej sytuacji, proszę panów? Byle tylko Muller się zgodził na to.

Godlewski poklepał dłonią kolano, pełen entuzjazmu:

– Kurka wodna, nie ma co się bać! Zgodziłby się nawet za połowę tej forsy!

– No to głosujemy, proszę panów! – obwieścił Krzyżanowski. – Kto akceptuje propozycję pana radcy Malewicza – niech podniesie rękę!

Trzynaście dłoni zawisło nad głowami. Krzyżanowski podziękował współuczestnikom i podsumował:

– A więc jest decyzja, proszę panów! Dzięki Bogu! Już wątpiłem w znalezienie wspólnej platformy…

– Kamień z serca! – rozradował się Kłos. -Trzeba to opić, panowie!

Godlewski i on chwycili karafki, napełnili wszystkie kieliszki i czekali aż hrabia lub mecenas wzniesie toast, a tymczasem Stańczak odezwał się minorowo:

– Jeśli mam jutro umierać…

Przerwał, by popatrzeć na swój zegarek i na zegar ścienny.

– … Oh, pardon, to już dzisiaj, proszę kolegów… No więc jeśli mam dzisiaj umrzeć – wypiję z przyjemnością, bo może to być ostatnia moja przyjemność w tym wcieleniu.

Bartnicki pierwszy zwerbalizował ogólną ciekawość:

– Dlaczego miałby pan umrzeć, panie profesorze?

– Bo każdy musi umrzeć, drogi waluciarzu, to jedyny pewnik człowieczej egzystencji.

– Ale dlaczego miałby pan umierać właśnie dzisiaj?

– Dlatego, że Muller istotnie może połasić się na tę górę dolarów bez dodatku, czyli bez czterech ofiar wskazanych w celu zamiany przez pana hrabiego. A to będzie oznaczało, że czterech spośród tu siedzących jeszcze dzisiaj pożegna się z życiem.

Znowu nieme pytanie zadało jedenaście par oczu, gdy dwunasty słuchacz, policjant, zapytał ustami:

– O czym pan mówi, panie profesorze?!

– Mówię o tym, gliniarzu, że pan hrabia spełni dużą część, ale nie całość żądań kapitana Mullera. Z wielkim prawdopodobieństwem można tedy sądzić, że Muller przez chciwość zaakceptuje to. Zaakceptuje klnąc w duchu, lecz zaakceptuje. I co nastąpi wówczas? Po sprzedaniu panu hrabiemu czterech zakładników Muller będzie miał bilans rozchrzaniony, vulgo: niedobór, będzie więc musiał aresztować czterech innych ludzi, żeby uzupełnić swoją dziesiątkę. I kogo wybierze? Znamy już jego kryteria wyboru – Muller sięga tylko po czołowe figury Rudnika. Zrobił tak wczoraj, i dzisiaj uzupełni dziesiątkę w ten sam sposób. A wszystkie jeszcze nie aresztowane figury Rudnika siedzą przy tym stole.

Profesor skończył, wziął serwetkę i wytarł ślinę dookoła ust. Panowała cisza, gdyż słuchaczy sparaliżowało przemówienie pełne nieodpartej logiki. Mimo to Godlewski rzekł z nadzieją:

– Może tego nie zrobi, jak Boga kocham!…

– A co zrobi?! – krzyknął Brus.

– Może aresztuje pierwszych lepszych, na ulicy… – podsunął Kłos.

– Założy się pan, redaktorze? – spytał Krzyżanowski, gasząc papierosa.

– Mamy do czynienia z sadystą! – przypomniał Kortoń. -Ze zwyrodniałą bestią!

– Gówno prawda, mamy do czynienia z typowym gestapowskim służbistą, i z nietypowym, bo zbyt zachłannym łapownikiem, to wszystko! -sprzeciwił się Malewicz.

– Może jednak nie zrobi… – powtórzył Godlewski, ocierając czoło z potu.

– Zrobi! – uciął paplaninę Stańczak. – Zrobi to tym łacniej, że będzie wściekły, iż nie wypełniono jego drugiego żądania, proszę panów. Ergo – czterech spośród nas to już żywe trupy. Byłoby szczęściem w nieszczęściu, gdyby Muller zdecydował się na mnie i na księdza, bo tylko my dwaj nie mamy rodzin, żadnych żon, dzieci czy wnucząt, więc tylko po nas dwóch nie zostałyby wdowy i sieroty w Rudniku. Ale obawiam się, że kapitan Muller może nie brać tego pod uwagę. Radziłbym wszystkim tatusiom udać się teraz do domów dla odprawienia rytualnych ceremonii.

– Jakich ceremonii?! – spytał mokry z przerażenia Kłos.

– Pożegnalnych, redaktorki:. Wie pan – buziaki, testamenty, dobre rady życiowe dla synów i córek, etcetera. Aha, byłbym zapomniał – trzeba też wskazać połowicom lub potomstwu skrytki z twardymi i miękkimi. Niektórzy ujawnią te Sezamy niepotrzebnie, ale taka już jest natura loterii – ktoś wygrywa, a ktoś inny dostaje w dupsko… I radzę się spieszyć, bo za kilka godzin dla czterech będzie już zbyt późno, proszę panów.

Żadna wcześniejsza milcząca przerwa w dyskusji nie była tak głęboka. Kilku popatrzyło na Hawryłkę, ale ten opuścił głowę i znowu bezgłośnie się modlił.

– Nie radziłbym pryskać do krypty lub do zakrystii, raczej do knieji, proszę kolegów – poradził Stańczak, ziewając szeroko.

– Uciekać do lasu?! – zdumiał się lekarz.

– Woli pan do grobu? – spytał Kłos.

– O szpital nie musi się pan martwić, doktorze – pocieszył lekarza filozof. – Profesor Stasinka da sobie radę bez pana.

Malewicz złapał się za głowę, wzdychając:

– To wszystko nie ma sensu!

– Chyba, że… – chciał rozwinąć jakąś myśl Sedlak.

– Proponuję wrócić do dyskusji – uprzedził go Mertel. – Pan dyrektor Kortoń wspomniał o tym kłusowniku-bimbrowniku, jak mu tam?…

– Nie wiem, nie znam nazwiska tego faceta, panowie – rzekł Kortoń.

– Ja znam – mruknął Godlewski. – Basiniec… Basiniec Józef, proszę panów…

Na dworze grzmiały wichura i ulewa, niczym „fortissimo" trąb zwiastujących Sąd Ostateczny.

AKT VI

Gdy na dworze mroczna początkowo szarość stawała się coraz przejrzystsza, w sali jadalnej pałacu zostało tylko dwóch ludzi – hrabia i filozof. Stańczak miał już za sobą zmęczeniowy kryzys, a przed sobą drogę do pustego domu, więc wcale mu się tam nie spieszyło. Pomyślał, że spieszyć się winien Tarłowski:

– Musi pan stąd uciekać, panie hrabio.

– Czemu miałbym uciekać?

– Bo wkrótce wmaszerują tutaj Sowieci. Oni „panów" nie lubią. Powieszą pana na tym żyrandolu, i zdeklasują panu syna. Będzie czyścił buty władcom czerwonej Polszy, która nastanie jako gubernia sowiecka rządzona przez Sedlaków i innych bydlaków, czyli przez kolaborantów vulgo renegatów, co się tu rozmnożą jak szczury i będą pić krew tego narodu jak wszy nigdy nienasycone. W Rudniku carem będzie towarzysz Bronek, nasz ukochany poczmistrz… Da nam niezły wycisk…