Выбрать главу

Spadaj facet, powiedzieli gliniarze, machając rękami jakby atakowały ich wściekłe osy. Dżaba kiedyś o piątej rano wyskoczył z domu, żeby łapać pierwszy autobus do psychiatryka, błagać o podwójną porcję uspokajaczy, bo właśnie mu się wydawało, że za chwilę umrze, coś w środku szykowało się by wybuchnąć, zamieniając wnętrzności w kupę dygoczących flaków. Bezsenność na przemian z delirycznymi snami, nagłe zrywanie się w środku nocy.

Sleep cures everything but insomnia, insomnia śpiewa piękna Marijne van der Vlugt.

Marcina goniło trzystu Krzyżaków a przed nim wyrastała wysoka, gładka ściana, w jego pokoju pojawiały się gibiąc niezliczonymi szyjami ziejące ogniem smoki. Mam w szafie dwie setki cytrynówki, jakby co, mówi Dżaba do Runia patrząc urzeczony na rudowłosą kelnerkę: duże piwo i dużą fantę. Fantę? Nie mogę już żłopać browaru, mówi Dżaba, rzygać mi się chce na sam widok. Czy jest cytrynówka, pyta się dzień wcześniej w drink barze „Barnaba” gdy Marcin coraz niecierpliwiej oczekuje na swoje piwo. A żubrówka? No dobrze, to może niech będzie gin z tonikiem, mówi Dżaba. Jesteśmy w dobrym wieku, mówi Runio popijając piwo, możemy rżnąć i nastolatki i czterdziechy. To idealny wiek.

Jeszcze jedną fantę? Czemu nie. Naprawdę mają tu najładniejsze kelnerki w okolicy, szkoda tylko że kantują na piwie. Czy mają państwo żubrówkę? Nie? Kurwa, czy w tym mieście nie można już napić się zwykłej żubrówki? Dwa piwa, mówi Marcin do nadąsanej barmanki. Zanurzają się w szklankach, odstawiają je po jakimś czasie gdy wypita zostaje połowa. Teraz po papierosku.

Rozmawiają o artystycznych chorobach. Arystokratyczność syfilisu, modernistyczność gruźlicy, postmodernistyczność AIDS, ponadczasowość astmy, niedomykalność zastawki.

Kiedyś myślałem, że mam syfa, po jakiś wakacjach, wyznaje Dżaba w połowie drugiego piwa. Poszedłem do przychodni wenerologicznej, w poczekalni siedziała jakaś brzydka dziewczyna, w rozciągniętym swetrze, ciężkich pionierkach, taka niedomyta, typ oazowo – turystyczny. Jezus jest z tobą, szepnęła gdy spocony rozglądałem się nerwowo, niewyraźnie szepcąc swoje nazwisko w rejestracji. Z gabinetu zabiegowego wyszedł niski łysawy facet podobny do Danny'ego de Vito, w przybrudzonym kitlu i dał mi znak. To pana dziewczyna, zapytał się wskazując szpetną dwudziestoletnią siedzącą z uduchowioną miną na twardym krześle w korytarzu. Nie, Boże uchowaj. Ale to od niej pan to złapał?

Nie, nie, ona tylko tutaj nawraca. Nic pan nie ma, powiedział po paru minutach. Ale na przyszłość lepiej być ostrożnym. Chociaż teraz to nie jest problem. Zastrzyk z penicyliny i szlus, uśmiechnął się. Wyszedłem szczęśliwy, choć szpetna religijna ścigała mnie po schodach chcąc bym podał jej numer mojego telefonu, i proponując randkę z Jezusem.

Teraz już nie tak łatwo złapać syfa. Dawniej to co innego. Syf to jest coś. Teraz jest HIV, ale on jest taki prostacki, każdy może go złapać, to już nie to. Albo gruźlica, rozmarza się Dżaba, gruźlica jest szlachetna. Bez TBC nie było by XIX – wiecznej sztuki i literatury. Naprawdę ścigali cię Krzyżacy? pyta się Dżaba z lekkim niedowierzaniem. Krzyżacy, templariusze i rycerze maltańscy. Są jeszcze jakieś dwa zakony w Hiszpanii ale oni się nie liczą, mówi Runio, takie kluby starszych panów.

Templariusze przyznali się właśnie że mają Świętego Graala.

Podobno wygląda jak kieliszek do jajek. O rany, łapie się za ogoloną na łyso głowę Runio. To wszystko wyjaśnia, to że Chrystus jest Bogiem. Jak mają Graala to mogą wszystko. Zresztą zakon templariuszy został przecież powołany głównie po to, żeby znaleźć Graala. No i go mają. Pomyślcie – kosmiczne odpusty, miliardy Graalów jak ogrodowe krasnale, na straganach wzdłuż głównych dróg. Graale plastikowe, porcelanowe, Graale z modeliny, w różne wzory, kolory, mniejsze i większe, bogato inkrustowane i tandentne. Oczywiście o różnych stopniach magiczności. Żeby nie było piractwa, każdy powinien mieć certyfikat podpisany przez papieża, stwierdzający jego oryginalność i cudotwórczość. Wielki Mistrz mógłby nadzorować to osobiście. Bogato inkrustowany Graal na wielkie uroczystości, Graal turystyczny, składany, Graal polowy dla kapelanów wojskowych, poręczny, łatwy do przechowywania w trudnych warunkach polowych, można także opracować wersję desantowo – szturmową. Koszulki z napisem „Graal Power”. Giełdy używanych Graali. Akcje „Graal Industries Inc.” byłyby lepiej notowane niż „Jordan Water Ltd.” i „Drzazga z Krzyża sp.z.o.o”.

Jeżeli ludzkość chce przeżyć, nie powinna popadać w zwątpienie.

Zadzwonił Matka, kiedy byłem pomiędzy zupą a drugim daniem, od razu zaczął mówić o swoich zębach. Już nie o sercu, płucach, nerkach ani kręgosłupie. To dobrze. Z dziurawymi zębami można żyć, z rozpieprzonym sercem, albo zardzewiałymi nerkami nie bardzo.

Z mózgiem jak mówię, można sobie poradzić, wygląda sensownie napisał Julian Barnes Obawiam się natomiast, że serce, ludzkie serce wygląda na strasznie popieprzone. A teraz ja: obawiam się, że ludzki mózg też jest strasznie popieprzony.

Więc wydałem już mnóstwo pieniędzy na te plomby, a to, bracie, nie są nawet utwardzane, tylko udają, trzymają ci przy zębie coś i udają że utwardzają. A ja mam już coraz mniejszy ząb po prawej stronie, bo mi wyborowali i zostawili krawędzie. I nie mogę jeść bo one się kruszą. Wiecie jak Matka potrafi nawijać, przynajmniej pół godziny, właściwie bez oddechu, wielopiętrowe konstrukcje zdań. Chodzi o to, żeby mówić, a ja jestem przecież tak wdzięcznym słuchaczem. Kudłaty by powiedział: przestań pieprzyć Matka, w dodatku Kudłaty ostatnio używa wyłącznie telefonu komórkowego i jak do kogoś dzwoni, to tylko po to, żeby powiedzieć, że musi już kończyć bo licznik bije. O Jezu, co za kretyn, zupełnie go pokręciło, mówi Matka, którego właśnie pokręciło lumbago albo isjasz i nagle zapomina o swoich zębach.

O wszystkich dentystach na świecie, ale zaraz po odłożeniu słuchawki przypomną mu się kręgarze, neurolodzy, kardiolodzy, onkolodzy, no i weterynarze, choć przecież wszystkich praktykujących w tym mieście zdążył już wyzwać od skurwieli.

Kiedyś usiłował udusić pielęgniarkę. Praca w służbie zdrowia jest nie tylko mało płatna ale i bardzo niebezpieczna.

Jego wyjazdy z Zającami nad morze, dwa dni hedonizmu, zero spania, zero jedzenia, trzydzieści browarów i trzy paczki papierosów. Oparzenia drugiego stopnia u Zająca, ciężkie przejaranie się trawą Dziewula, paranoja u Matki. I Matka wypuszczający się z Dziewulami w miasto. I przed wyjściem amfa, i zaraz po wyjściu joint, później już są prawie w knajpie, kiedy decydują, że trzeba wrócić i zostawić samochód, żeby nie jeździć po pijaku, więc w domu trzeba jeszcze raz wciągnąć amfę a na deser zarzucić grzyba. I można już iść na piwo. A dwa tygodnie później w Chłapowie Matka zastanawia się czy wracać do domu czy zostać jeszcze trzy albo cztery dni. Mam wrażenie, że marnuję tutaj swój czas, mówi Matka a mi i Hipolitowi nie pozostaje nic innego jak zrobić porozumiewawcze miny. Tak jakbyś Matka nie marnował swojego czasu w Warszawie, siedząc w zaciemnionym pokoju i popadając w schizofrenię. Nie odzywając się do swojego bliźniaczego brata. Popijając z dziwnymi kolesiami wódkę na ostrogach na Wiśle, tuż przed wschodem słońca, mając szczęście do znajdowania się zawsze w epicentrum dymu, gdy policja wpada na jakieś przyjęcie i zakuwa biesiadników w kajdanki i oczywiście Matka lądujący na komisariacie i jego ojciec wykorzystujący wszystkie swoje dawne koneksje, Matka ruszający w miasto i chlejący z obcymi, poznanymi pół godziny wcześniej facetami, którzy po paru godzinach przystawiają mu nóż do gardła, zabierając resztę kasy i zegarek.