Sprawia mi radość, kiedy myślę o tym, że Jezus zjawi się na ziemi ze swoim orężem i wszystkich ich zabije. Wtedy będę mogła żyć w jego wiecznym raju, nareszcie zapewniając sobie święty spokój z ich strony. Nienawidzę szkoły”.
Dwa dni później znowu usiadłam do dziennika. Cała trzęsąc się ze złości, zamknęłam drzwi od pokoju, wsunęłam się do szafy, w której panował półmrok i zapisałam:
„Zdarzyło się coś strasznego! Sabrina widziała nas, jak chodziłyśmy po domach na służbie kaznodziejskiej. Patrzyła na mnie, gdy dzwoniłam do drzwi przy ulicy Pestalozziego. W szkole wszystkim o tym opowiedziała. O Roswicie wyraziła się, że wygląda jak gruba, brzydka sprzątaczka. Nienawidzę tej dziewuchy. Kocham Jehowę. Alleluja. Modlę się, żeby to już długo nie trwało, niech Jehowa zniszczy zło i zostawi przy życiu tylko nas, Jego świadków. Wtedy cały świat będzie należał do nas.
PS: Każdego dnia boli mnie brzuch. Jestem chora? Czasami boję się, że nagle będę musiała umrzeć, tak jak Mama…”
Z dnia na dzień kończyły się wielkie upały tego lata. Poprzedniego wieczoru było jeszcze dość ciepło, bezwietrznie i spokojnie, ale w nocy rozszalała się burza i z ciemnych chmur lunął długo oczekiwany, bardzo intensywny deszcz. Rano było zimno i wiał wiatr. Unoszone przez niego liście wyglądały jak spadające z drzew kolorowe konfetti. Obudziłam się obok Roswithy, u której, ze strachu przed błyskawicami i grzmotami piorunów, szukałam w nocy schronienia. Maluchy pozostały w swoim pokoju, dobrze przesypiając tę noc. Ojciec wstał wcześnie rano i wyszedł do pracy.
– Jak ci się spało? – zapytała Roswitha, zakładając szlafrok. – Jesteś taka blada – stwierdziła chwilę później, przykładając swoją miękką dłoń do mojego czoła. – Gorączki nie masz.
– Ale boli mnie brzuch – powiedziałam, tuląc się głęboko pod kołdrę.
– Naprawdę? – Roswitha zmarszczyła czoło.
– Wciąż mnie boli – dodałam z pewną obawą. – Wciąż.
– Przyniosę ci termofor. – Roswitha poszła do łazienki. Wtedy to się stało. W łóżku zrobiło się nagle mokro. Leżałam zdrętwiała i poczułam, jak coś ciepłego spływa mi między nogami.
– Umieram… – wyjęczałam, nie panując nad sobą. Ręką wymacałam tę okropną, nieznaną substancję, wypływającą ze mnie. Ostrożnie wyciągnęłam rękę spod kołdry i spojrzałam na palce, które były umazane krwią. Chciałam zawołać Roswithę, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Leżałam jak sparaliżowana w zakrwawionej pościeli ojca, wtulając się w nią rozpaczliwie po same uszy.
– Hannah, śpisz jeszcze? – usłyszałam nagle zdziwiony głos. Nie otwierając oczu, w milczeniu zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Co się stało?
Milczałam, a pościel powoli robiła się zimna i lepka. Ciężka kołdra na szczęście dobrze skrywała mój strach.
– No Hannah, nie rób cyrku. Dlaczego naciągasz tę kołdrę z taką siłą? Jeszcze porwiesz poszwę…
– Ja… – wyszeptałam.
– Podnieś kołdrę, przygotowałam gorący termofor, dobrze ci zrobi.
Potrząsnęłam przecząco głową. Roswitha szarpnęła za kołdrę.
– O Boże! – krzyknęła przestraszona, gdy zobaczyła krew. Skuliwszy się w sobie tak bardzo, jak tylko to było możliwe wyszeptałam. – Chyba umieram.
Jednak o dziwo nie wydała się być szczególnie przejęta moim losem.
– Spokojnie – powiedziała serdecznie, gładząc mnie po zimnych policzkach i widząc moją przerażoną twarz.
– Co mi jest? – zapytałam.
– Menstruacja – wyjaśniła fachowo. – Dostałaś okres, nazywany też miesiączką, to zupełnie normalne u dziewczynki w twoim wieku.
Zmarszczyłam czoło. Miesiączka. Słyszałam już to słowo, dziewczyny w szkole rozmawiały o niej przed lekcją wychowania fizycznego na basenie pływackim. Dwie powiedziały, że z jej powodu nie mogą brać udziału w zajęciach. Sprawa mnie o tyle zainteresowała, że robiły z tego wielką tajemnicę, ale nie dopytywałam się, byłam święcie przekonana, że i tak nie odpowiedziałyby mi szczerze.
Miałam o tym mgliste pojęcie, być może uważałam miesiączkę za coś nieczystego, za słowo zabronione. Jehowa nie chciał, abyśmy używali wulgaryzmów. „Pieprzyć” do takich należało, a wyrażały się w ten sposób nawet dzieci w szkole. A „kurwa” i „zajebisty”, a „pierdolić”. To słowa, których znaczenia nie znałam, ale brat Jochen wyjaśnił mi, że pochodziły od szatana i ten, kto ich używa, jest nieczysty.
– Chodź, zaprowadzę cię do łazienki, żebyś mogła się umyć – powiedziała Roswitha. Założyła mi ostrożnie na ramiona swój szlafrok, zasłaniając zakrwawioną nocną koszulę.
– Co się stało Hannah? – dopytywał się przerażony Jakob, wychyliwszy głowę ze swojego pokoju. – Jest chora? Dokąd ją prowadzisz? Dlaczego ma na sobie twój szlafrok… mamusiu?
– Tyle pytań, mały nicponiu? – przerwała mu Roswitha w pół słowa, zamykając mu przed nosem drzwi od pokoju, a mnie pomagając wejść pod prysznic. – Umyj się, Hannah – powiedziała spokojnie, poklepując mnie zachęcająco po ramieniu.
– Roswitha? – zapytałam cicho, zdejmując z siebie poplamioną koszulę.
– Tak?
– Co to jest menstruacja? Dlaczego leci mi krew?
Roswitha spojrzała na mnie, unikając mojego wzroku. Patrzyłam na nią wyczekująco. – To jest coś zupełnie naturalnego, Hannah – stwierdziła po chwili wahania moja macocha. – Nie musisz się nad tym zastanawiać.
– Tak, ale dlaczego tak się stało? – obstawałam przy swoim.
– Porozmawiamy o tym innym razem – powiedziała w końcu. Potem wyjęła coś z szafki łazienkowej.
– To są podpaski, Hannah – wyjaśniła przytłumionym głosem. – Weź je, ilekroć będziesz potrzebować. Podkłada się je, aby wchłaniały krew. Musisz je oczywiście regularnie zmieniać.
– Pielucha? – wyjąknęłam zażenowana.
– No tak, coś w tym rodzaju – przytaknęła z westchnieniem, kładąc grubą, białą podpaskę na łazienkowym taborecie i zostawiła mnie samą. Byłam zrozpaczona i zawstydzona.
Po południu Roswitha chciała, żebym z nią poszła na służbę kaznodziejską, lecz wówczas pomyślałam o grubej, krępującej mnie podpasce i o Sabrinie, która widziała nas chodzące po domach.
– Nie chciałabym dzisiaj iść – poprosiłam.
Spojrzała na mnie zamyślona. – Nie bądź taka ważna, Hannah – jej głos zabrzmiał nieprzyjemnie.
– Ale boli mnie brzuch – wyszeptałam. – I ten okres…
– Trzy, cztery dni i po sprawie – dodała. Patrzyłyśmy na siebie.
– A kiedy następny? – zapytałam z trwogą.
– W przyszłym miesiącu, naturalnie – powiedziała to w taki sposób, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Ale dlaczego tak się dzieje? – indagowałam ją, przykładając ostrożnie rękę do bolącego brzucha.
– Porozmawiamy o tym innym razem – powtórzyła. Potem weszła do dziecięcego pokoju po Jakoba. – Z nim dzisiaj pójdę – oznajmiła. – Ty zaopiekujesz się młodszą dwójką.
Przytaknęłam i pierwszy raz od bardzo dawna znowu poczułam się samotna.
Kilka tygodni później zostałam ochrzczona i było to duże przeżycie. Pojechaliśmy specjalnie do Stuttgartu, gdzie cały dzień poświęcono wyłącznie tej ceremonii. Paradowałam w nowym ubraniu, które przypadło mi do gustu.
– Ślicznie dziś wyglądasz, Hannah – powiedziała babcia, ściskając moją dłoń, gdy Szłyśmy do samochodu.
Podekscytowana wsiadłam bez słowa do auta. Ojciec uśmiechnął się do mnie, zerkając w tylne lusterko, i zapalił silnik. Jakob, Markus i Benjamin, jak to małe dzieci, nieustannie się przekrzykiwali, a Roswitha czytała nam na głos długą biblijną opowieść. Zaśpiewaliśmy także parę pieśni. W czasie jazdy maluchy pozasypiały jeden po drugim, a ja, milcząc, patrzyłam przez okno na monotonny krajobraz. Roswitha i oj – ciec także się nie odzywali. Zapanowało miłe, rodzinne, prawie uroczyste milczenie. Kiedy dojeżdżaliśmy do Stuttgartu ojciec chrząknął i podziękował Jehowie za dzisiejszy dzień, a także za życie moje i moich braci. Słuchałam go w skupieniu zamkniętymi oczami, kładąc rękę na jego ramieniu.