Выбрать главу

– Pewną? – westchnęła Indra. – Ram, ja jestem zwyczajną istotą. Kiedy mówiłeś mi o wyprawie, nie wspomniałeś ani słowem o tej okolicy.

– Nie, bardzo się wystrzegałem.

Indra potknęła się o kamień i zawołała gniewnie:

– Przeklęte ciemności! Jesteśmy rozpieszczeni przez światło, nie znosimy czegoś takiego. Czy tutaj są też jakieś zwierzęta?

– Tutaj nie ma nic. To jest zamknięty świat, w którym żywioły hulają jak chcą.

– A właśnie, zwierzęta! – zawołała Indra. – Ta moja szalona siostra chce sprowadzić do Królestwa Światła wielkie jelenie.

– Co mówisz, nic nie słyszę?

– Nie, to chyba nie jest właściwe miejsce na dyskusje o faunie.

Kiedy wiatr na moment przycichł, Indra podjęła inny temat, który ją niepokoił:

– Czy wy macie z nimi jakieś powiązania? Z ludźmi, do których idziemy. Bo skoro wybrany pochodzi stąd, to…

– Istnieją pewne tradycje, którymi musimy się kierować. Ale łączność nawiązujemy z najwyższą niechęcią. Obie strony.

Indra znowu się potknęła.

– Nie przypuszczałam, że będę całymi godzinami błądzić we wrogich ciemnościach targana wichrem. Nigdy chyba nie dojdziemy do celu – skarżyła się teatralnym głosem.

– Już jesteśmy u celu.

– Co ty powiesz? – spytała cierpko.

Zauważyła jednak, że ciemności nie są już takie nieprzeniknione, choć może nie należało jeszcze tego nazywać jasnością, i że ustał wiatr.

Zostawili daleko za sobą szumiące morze. Znajdowali się pośród wysokich skalnych ścian i mieli nad głowami jedynie słabą poświatę, ale różnicę odczuwali jako coś cudownego.

Z wąskiej rozpadliny wyszli w jaśniejszą przestrzeń i na równiejszą ziemię. Ram zatrzymał się.

Indra mogła w końcu zdjąć ten upokarzający czepek z głowy.

– O, Bogu dzięki – westchnęła. – Ale pewnie mam od tego paskudną pręgę na czole?

Armas przyjrzał się jej uważnie.

– To minie – oznajmił ze śmiechem. – Gorzej, że brwi masz ściągnięte w dół i powieki też, wyraźnie opadają.

– To nie może być prawda! – wrzasnęła Indra.

– On sobie żartuje – uspokoił ją Ram. – Chodźcie teraz, chłopcy, przebierzemy się za tamtymi kamieniami, a dziewczyny też zrobią się na bóstwa.

Vida i Indra pomagały sobie nawzajem, by wyglądać jak najlepiej, i w chwilę później zdumione patrzyły na wyłaniających się zza głazów mężczyzn. Od ich pięknych białych szat ze staromodnymi złotymi ornamentami wprost biło światło. Złote i czerwone znaki słońca zdawały się świecić naprawdę.

Indra miała na sobie szatę w stylu antycznym, którą już przedtem przymierzała, Vida natomiast nosiła zwiewną suknię, błękitną, połyskującą.

– Znakomicie – pochwalił Ram, przyjrzawszy się im dokładnie. – Teraz przynajmniej nikt nie będzie mógł wyśmiewać naszych strojów.

– Jesteście niezwykle przystojni, chłopcy – zapewniała Indra i Armas rozjaśnił się na te słowa.

– I jeszcze jedna sprawa – rzekł Ram, unosząc dłoń. – Oni nie wiedzą, że mamy aparaciki Madragów. Proszę więc was, byście używali tylko tego, który pozwoli wam rozumieć ich mowę. Tego drugiego nie. Nie mogą wiedzieć, o czym rozmawiamy między sobą, a już w żadnym razie domyślać się, że rozumiemy, co oni mówią! Rok i ja będziemy prowadzić wszystkie rozmowy, my znamy ich język.

Indra natychmiast odłączyła jeden aparacik.

– Powiedzcie mi jedną rzecz – rzekła. – Czy te istoty są cywilizowane? Chodzi mi o to, czy są w stanie pojąć takie sprawy.

– Czy są? – powiedział Ram cierpko. – To dekadencka cywilizacja w stanie upadku.

– Tak jak cesarstwo rzymskie pod koniec istnienia?

– Gorzej. No, idziemy!

Zrobili kilka kroków naprzód, teraz w lekkim obuwiu i po płaskiej ziemi. Znowu wyrosła przed nimi ściana, podobna do tej, przez którą niedawno przeszli, tak samo gładka, tak samo prosta i prawie niewidzialna.

Ram i Rok o czymś zaciekle dyskutowali. Indra domyślała się, że niezbyt często zdarza im się pokonywać tę drogę.

– Nareszcie wiem, kim powinna zostać grzeszna Indra – zawołała nagle do Vidy i Armasa. – Do tej pory właściwie wegetowałam, jedyna w grupie rówieśników nie robiłam nic, zabijałam tylko czas. Kiedy jednak zobaczyłam te znaki na ubraniach mężczyzn oraz na mojej i twojej sukni, Vido, postanowiłam zostać tkaczką. Jak myślisz, czy to możliwe? Chcę zajmować się tkaniną artystyczną.

Vida rozjaśniła się.

– Oczywiście, że to możliwe. Ale ty, osoba o takich artystycznych uzdolnieniach, powinnaś się chyba raczej zajmować projektowaniem. Projektować właśnie tkaniny.

– Trzeba się najpierw zająć jednym, a potem awansować – powiedziała Indra z przekorą. Została obdarzona taką wiarą w siebie, że nigdy nie przewidywała żadnych przeszkód. Nigdy nie mówiła: „Nie, z tym sobie nie poradzę!”. Zawsze zakładała, że poradzi sobie ze wszystkim, czymkolwiek się zajmie. A jeśli się nie udawało? No to wtedy wybuchała śmiechem i kładła się do łóżka z krzyżówką albo czymś innym równie przyjemnym. Indra zawsze była ponad wszelkie trudności i nieprzyjemności. Nigdy życie jej nie przerażało.

Nagle odkryła, że w murze otworzyła się brama. Ponieważ była zajęta rozmową, nie spostrzegła, jak Ram i Rok tego dokonali.

Dwaj Lemurowie wołali głośno:

– Chodźcie! Wchodzimy.

– Czy jesteśmy oczekiwani? – zapytała Indra cicho, przekraczając bramę.

– Powinniśmy być – odparł Ram ponuro.

– Czeka nas kolejny pasaż – przerwał im Rok. – Na szczęście jest krótki. To tylko strefa bezpieczeństwa.

Wewnątrz panowała cisza, wszystko trwało w bezruchu. Przeszli nie więcej niż kilkanaście metrów, gdy kolejna brama zagrodziła im drogę.

Rozległ się donośny głos, ktoś mówił przez megafon w jakimś strasznie obcym języku. Indra nigdy nie słyszała niczego podobnego, ani jedno słowo nie przypominało języków, z którymi dotychczas się zetknęła, nawet jedna zgłoska.

Ale dzięki aparacikom mowy rozumieli, oczywiście, co głos mówi.

Kto tam? – powiedział mężczyzna, którego nie widzieli.

– Wysłannicy z Królestwa Światła, przychodzimy, by zabrać wybranego – odrzekł Ram.

Zalęgła cisza. Minął jakiś czas.

W końcu brama się rozsunęła i nareszcie mogli wkroczyć do tajemniczej krainy.

Indra czuła, że drżą jej kolana.

Nie tylko z powodu napięcia. Miała nieprzyjemne uczucie, że zaraz coś się z nią stanie. Coś, co ją przerażało.

Nie mogła jednak określić, co by to mogło być.

3

Indra przystanęła nagle.

– Oooch – szepnęła cichutko.

– Ładnie, prawda? – Ram uśmiechnął się krzywo.

Armas zawołał zachwycony:

– Myślałem, że Królestwo Światła to najpiękniejsza kraina na świecie. Ale to…

Ram nie odpowiadał. Wszyscy wiedzieli, że to terytorium należy do Królestwa Światła, że to tylko jego część. Chociaż bardzo od niego odgrodzona.

Indra bez słowa rozglądała się wokół. Wzniesienia ginęły w oddali, ale wijące się ścieżki to pięły się w górę, to opadały w dół. Układały się niebywale symetrycznie, na dole u podnóża wzgórz szersze, potem coraz węższe, w doskonałej równowadze podchodziły ku szczytom. Ku niebu pięły się łuki, ale nie były takie smukłe i zgrabne jak w głównym królestwie. Te tutaj w środku były wygięte, po bokach zaś załamywały się pod kątem prostym. Prawdopodobnie wskazują wejścia do poszczególnych terytoriów, pomyślała. Wysokie, podobne do cyprysów drzewa w starannie wytyczonych szeregach oraz niemal geometrycznych grupach rosły na przemian z akacjami – tymi drzewami o szerokich koronach, które spotyka się na afrykańskich równinach – tworząc niezwykle wyszukane połączenie. Pomiędzy grupami drzew znajdowały się symetrycznie ułożone osady niezwykłej urody. Stolica była widoczna w oddali, cudowne miasto rozłożone na najwyższych wzgórzach z białymi, starannie zaplanowanymi dzielnicami, z których każda posiadała własną górującą nad domami wieżę.