Выбрать главу

W końcu jednak zacumowaliśmy do statku — bazy, który krążył w odległości jakiejś jednej trzeciej roku świetlnego od systemu Wardena. Wiedziałem o tym nie dzięki jakimś szczególnym wrażeniom i odczuciom, po prostu towarzysząca mi od dłuższego czasu wibracja ustała. Poza tym niewiele się zmieniło. Podejrzewam, że czekano na tak duży kontyngent skazanych ze wszystkich stron galaktyki, który uczyniłby lądowanie operacją opłacalną. Mogłem więc jedynie siedzieć na koi i po raz setny w myślach analizować dostępne mi dane, od czasu do czasu przetrawiając fakt, iż prawdopodobnie jestem zupełnie blisko mojego starego ciała (w takich już kategoriach zacząłem o nim myśleć). Zastanawiałem się też, czy on sam przypadkiem nie przychodził tutaj raz na jakiś czas, żeby sobie na mnie popatrzeć, ot tak, ze zwykłej ciekawości — na mnie i gna trzech pozostałych, którzy prawdopodobnie również byli w pobliżu.

Miałem też dość czasu, aby pomyśleć o sytuacji na Rombie Wardena i o powodach, dla których tak znakomicie nadawał się ma więzienie. Nie przyjąłem bowiem tego, co mi opowiadano, bez żadnych zastrzeżeń. Nie było doskonałych więzień — chociaż to tutaj było ideałowi bliskie. Wkrótce po wylądowaniu na Charonie, kiedy zacznę tam żyć i oddychać jego atmosferą, zostanę zainfekowany przedziwnym submikroskopijnym organizmem, który zajmie się wewnętrzną gospodarką każdej komórki mojego ciała, będzie tam sobie żył, czerpiąc pokarm z mojego organizmu, ale i zarabiając na własne utrzymanie przez utrzymywanie na odległość mikroorganizmów chorobotwórczych, infekcji i tym podobnych zagrożeń. Jedyne, co to stworzenie posiadało, to wola przetrwania, a przetrwać mogło tylko wówczas, kiedy i ty przetrwałeś.

Jednak do życia potrzebne mu było coś jeszcze, jakiś pierwiastek w śladowych ilościach, taki który występował tylko w systemie Wardena. Nikt nie wiedział, co to jest i nikt tak naprawdę nie wykonał całej tej żmudnej roboty, by to odkryć, ale wszyscy wiedzieli, że może się to znajdować tylko tam, tylko w systemie Wardena. Czymkolwiek to było, nie znajdowało się w powietrzu, ponieważ wahadłowce krążyły pomiędzy poszczególnymi Diamentami i można było na nich oddychać oczyszczoną, automatycznie wytwarzaną atmosferą, bez żadnych złych skutków. W żywności to też się nie kryło. Sprawdzili to. Ludzie z któregokolwiek ze światów Wardena mogli odżywiać się syntetyczną żywnością, w jakimś całkowicie odizolowanym laboratorium, na przykład na stacji orbitalnej. Wystarczyło jednak oddalić się zbyt daleko od którejś z planet Wardena, nawet jeżeli się miało zapas żywności i powietrza, a organizm Wardena ginął. Skoro jednak już dokonał modyfikacji twoich komórek i były one całkowicie uzależnione od niego, ty również ginąłeś w potwornych mękach. Ta graniczna odległość wynosiła mniej więcej ćwierć roku świetlnego od słońca. Dlatego statek — baza był tam gdzie był.

Cztery planety Rombu Wardena różniły się nie tylko klimatem. Organizm Wardena wykazywał godną podziwu konsekwencję, jeśli chodzi o wpływ, jaki wywierał na człowieka na każdej z poszczególnych planet. Możliwe, że w zależności od odległości od słońca; co było chyba istotne dla tego organizmu, jego wpływ zależał ad tego, na której z planet dany człowiek zetknął się z nim po raz pierwszy. Niezależnie od tego, co czynił, „organizm Wardena” postępował konsekwentnie w ten sam sposób, nawet jeśli jego nosiciel przenosił się z planety na planetę.

Organizm ten wydawał się wykazywać własności telepatyczne, choć nikt nie miał pojęcia, jak to jest możliwe. Organizm nie posiadał inteligencji, w każdym razie zawsze można było przewidzieć jego zachowanie. Większość wywoływanych przez niego zmian polegała na oddziaływaniu całej kolonii organizmów w jednej osobie na całą kolonię w drugiej osobie lub osobach. Człowiek, jeśli potrafił, dostarczał jedynie świadomej kontroli nad wydarzeniami, a to już decydowało, kto rządził kim. W sumie układ niezbyt skomplikowany, nawet jeżeli pamiętać o tym, że nikt do tej pory nie potrafił wyjaśnić rządzących nim reguł.

Jeśli chodzi o Charona, to wiedziałem jedynie, iż jest on potwornie upalny i dżdżysty. Przeklinałem sam siebie za to, że nie kazałem dostarczyć sobie odpowiedniego programu, dzięki któremu byłbym teraz o wiele lepiej przygotowany. Uczenie się szczegółów i miejscowych układów zajmie mi pewnie sporo czasu.

Jakieś trzy dni — osiem posiłków — po przylocie do statku — bazy, bujanie, wstrząsy i łomoty wywołały u mnie lekką chorobę morską i zmusiły do położenia się na koi. Nie zmartwiłem się. Bez wątpienia to wszystko świadczyło o przygotowaniach do przeładunku towarów i „wyładunku” więziennych cel. Z mieszanymi uczuciami czekałem. Z jednej strony z całych sił pragnąłem wydostać się z tego małego pudła, które nie oferowało mi nic, prócz nudy. Z drugiej wszakże, kiedy wynurzę się już z tego pudła, znajdę się co prawda w większym i zapewne piękniejszym pudle — na Charonie, ale to przecież także cela więzienna, tyle że wielkości całej planety. I to, co ona może mi zaoferować w postaci rozrywki, wyzwania i podniet ma, w przeciwieństwie do tego tutaj pudła, bardzo, ale to bardzo ostateczny charakter.

Łomoty wkrótce ustały. Po krótkiej, pełnej niepewności przerwie, ponownie poczułem wibrację, wskazującą na ruch. Tym razem o wiele bardziej wyraźną. Albo znalazłem się na pokładzie znacznie mniejszego statku, albo byłem bardzo blisko silników.

Wszystko jedno, minęły jeszcze trzy nieznośnie długie dni — dziewięć posiłków — zanim znaleźliśmy się w punkcie przeznaczenia. Długo, bez wątpienia, ale zarazem bardzo szybko jak na podświetlny transportowiec, prawdopodobnie przerobiony i zautomatyzowany stary statek transportowy.

Wibracja ustała i wiedziałem, że jesteśmy na orbicie. Znowu ogarnęły mnie mieszane uczucia: z jednej strony ożywienie i radość, a z drugiej — uczucie zagrożenia.

Usłyszałem trzaski, po czym z głośnika — z którego istnienia w ogóle nie zdawałem sobie sprawy — popłynęły słowa.

— Uwaga wszyscy więźniowie! — rozbrzmiewał metaliczny głos. — Znaleźliśmy się na orbicie planety Charon, w systemie Wardena — informował.

Nie mówił niczego, o czym; bym nie wiedział, ale dla innych była to pierwsza informacja o tym, gdzie się znajdują. Domyślałem się, co przeżywają w tej chwili. Ich emocje jednak były zapewne o wiele silniejsze, bowiem ja szedłem tutaj z szeroko otwartymi oczyma, nawet jeśli niezupełnie na ochotnika.

— Za chwilę — ciągnął głos — drzwi waszych cel otworzą się i będziecie mogli wyjść. Radzimy zrobić to szybko, ponieważ drzwi zamkną się ponownie po upływie trzydziestu sekund, a pompa próżniowa rozpocznie sterylizację pomieszczeń. Pozostanie na miejscu byłaby fatalne w skutkach dla ociągających się.

Subtelne zagranie, pomyślałem sobie. Zastanawiałem się, czy są tacy, którzy wybiorą śmierć.

— Kiedy znajdziecie się na korytarzu głównym kontynuował głos — będziecie stać nieruchomo, dopóki drzwi do cel nie zostaną ponownie zamknięte. Nie próbujcie oddalać się sprzed waszych cel, bo w razie takiej próby automatyczne urządzenia wartownicze rozpylą was ma atomy. Nie wolno rozmawiać. Nieposłuszni zostaną ukarani na miejscu. Dalsze instrukcje otrzymacie po zamknięciu drzwi. Przygotować się do wyjścia… ruszać!

Nie zwlekałem ani chwili, kiedy drzwi się otworzyły. Biała płyta z wymalowanymi stopniami na zewnątrz wskazywała, gdzie należy stanąć. Zrobiłem, co mi polecona, choć było to bardzo irytujące. Całkowita nagość i osamotnienie — na statku kontrolowanym jedynie przez komputer — to upokarza człowieka ponad miarę; powoduje uczucie totalnej bezsilności.