Roześmiał się.
— Nie, tak nie. Zazwyczaj nie trwa to dłużej niż jedna czy dwie godzinki, ale wczesną wiosną i późną jesienią pada czasami ciurkiem przez dwa czy trzy dni, dając jakieś trzy centymetry opadów wciągu jednej godziny — przerwał na moment, pozwalając nam przetrawić tę informację, po czym dodał:
— Mamy jednak rzeczywiście dobry system wodno — kanalizacyjny.
I musi tak być, pomyślałem sobie zdumiony tym, co usłyszałem. Trzy dni takiej ulewy dałoby przecież dwa metry wody!
— A jaką teraz mamy porę roku? — spytałem z niewyraźną miną.
— Środek wiosny — odparł nasz przewodnik. Wkrótce zaczną się upały.
Niestety, nie wyglądało to na dowcip z jego strony. Poprowadzono nas do najbliższego budynku, który okazał się, hm… rustykalny. Zbudowany z drewnianych bali, włącznie z wysoko położonym sufitem. W pomieszczeniu stały wiklinowe — fotele, kilka stolików i praktycznie niewiele więcej. Oświetlenie było takie samo, jak na zewnątrz i muszę przyznać, że równie skuteczne, pomimo migotania, do którego zapewne należało przywyknąć. Podłogę przykryto miękką jak guma substancją, która przypominała wyglądem kafelki ze skomplikowanym rowkowatym wzorem, co, jak przypuszczałem, miało ułatwić ewentualny odpływ wody. W każdym razie, jeśli to miejsce nie jest ciągle zalewane wodą, to oznacza, iż jest ono bez wątpienia świetnie zaprojektowane.
Pojękując zapadliśmy w fotele, z uczuciem jak byśmy przepracowali cały dzień, podczas gdy faktycznie niewiele zrobiliśmy tego dnia. Napięcie poczęło ustępować miejsca zwyczajnemu zmęczeniu.
— Normalnie to miejsce jest holem miejskiego hotelu — powiedziała nasza przewodniczka. — Zarekwirowaliśmy go na kilka dni, żeby ułatwić wam aklimatyzację. Zarezerwowaliśmy także dla was pokoje na piętrze, chociaż niestety w większości są to pokoje dwuosobowe. Te na parterze muszą służyć normalnym gościom, którzy i tak już są lekko stłoczeni. Goście hotelowi i ludzie z miasta nie będą mieli tutaj dostępu tak długo, jak długo my tutaj będziemy.
W pierwszy m okresie waszego instruktażu również tutaj będziemy jadali posiłki. Radziłabym też, by w trakcie całej tej serii pogadanek unikać miejscowych, których być może napotkacie gdzieś na schodach czy w toaletach. Nie musicie być niegrzeczni, po prostu nie rozpoczynajcie z nimi rozmów i nie wdawajcie się w żadne dyskusje. Większość z nich to tubylcy, którzy nie będą rozumieć waszego braku orientacji w sprawach Charona, nie ma więc sensu wpadać w jakieś tarapaty, zupełnie nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
Kilka osób pokiwało głowami, godząc się z jej słowami.
— A jak się mamy pozbyć tych mokrych ubrań? spytałem.
— Wszyscy mamy mokre ubrania — odparła. Postaramy się o suche, jak tylko zorientujemy się w waszych rozmiarach, tymczasem jednak musicie zadowolić się tym, co macie.
Ładna młoda kobieta z naszej grupy lekko wzdrygnęła się, jakby ją przeszedł dreszcz i rozejrzała się wokół.
— Czy mi się tylko wydaje, czy też wieje skądś zimne powietrze?
— Tak naprawdę, to nie jest ono zimne — odpowiedział jej mężczyzna. — Ale owszem, mamy tu system rur, przez które nawiewane jest chłodniejsze powietrze spod ziemi, gdzie znajdują się naturalne jaskinie z rzekami podziemny mi, a także takie jaskinie, które zbudował człowiek. System nawiewu napędzany jest wiatrakami, umieszczonymi na szczycie budynków i chroni nas on przed usmażeniem czy też uduszeniem się w tym stojącym powietrzu.
Musiałem przyznać, iż było to wielce pomysłowe rozwiązanie, choć jednocześnie zastanawiał mnie kompletny brak urządzeń automatycznych. Przecież terminal w porcie kosmicznym, choć malutki, był bardzo nowoczesny, z elektrycznością, klimatyzacją i całą resztą. Stosowanie technologii nie jest więc na Charonie niemożliwe, ona po prostu była zakazana. Przez kogo? Matuze? Nie, nie była wystarczająco długo u władzy, by mogło to być rezultatem jej działań. To miasto i ta kultura, jeśliby sądzić po słowach naszego przewodnika, istniały od dawna. Aha, oczywiście, przez Władcę Cerbera, i to bardzo dawno temu. Miałoby to więc jakiś sens, gdyby ten zakaz dało się narzucić w skali całej planety. Gdyby więc Władca Cerbera i ci, których on czy ona wyznaczyli, mieli dostęp do technologii i umiejętność jej użycia, posiadaliby kontrolę absolutną.
— Pójdziecie teraz do swoich pokoi — mówiła kobieta. — Są tam ręczniki i inne rzeczy, więc będziecie się mogli trochę osuszyć. Znajdziecie też szlafroki, w których zapewne będzie wam znacznie wygodniej. Proszę wybrać sobie pokoje na piętrze, a także współmieszkańców. A później, powiedzmy za godzinę, proszę zejść na dół na posiłek. Wiem, że nie macie zegarków, ale dopilnujemy, żeby wam dano znać w odpowiednim czasie.
Udaliśmy się na tyły holu hotelowego, gdzie odkryliśmy alkowę z kręconymi, drewnianymi schodami. Zza zamkniętych drzwi dolatywał zapach gotowanego jadła i dochodziły nas głosy rozmawiających. Bar? Restauracja? Cóż, nie miało to większego znaczenia. Przynajmniej na razie.
Zostałem trochę z tyłu za innymi. Doszedłem do wniosku, że aby zapewnić sobie miejsce w pokoju jednoosobowym, należy zjawić się jako ostatni. Było nas jedenaścioro, akurat nie do pary.
Nie miałem jednak szczęścia. Ten potężny i marudny facet, autor tych wszystkich złośliwych komentarzy, wybrał sobie jedynkę, i jakoś nikt nie miał ochoty dyskutować z nim na ten temat. Kiedy znalazłem się gna górze, wszyscy już dobrali się parami i pozostała tylko jedna osoba — ta ładna kobieta, która wcześniej pytała o system nawiewu powietrza. Zobaczyłem, że stoi na końcu korytarza. Była zmartwiona, a na jej twarzy malowało się zdumienie. Otworzyła ostrożnie drzwi, zajrzała do środka, po czym odwróciła się i patrzyła jak nadchodzę. Widać było, że nie jest zachwycona.
— Wygląda na to, że jesteśmy skazani na siebie zauważyłem.
Milczała przez chwilę, po czym westchnęła.
— Trudno… cóż to zresztą za różnica?
— Wielkie dzięki — powiedziałem kwaśno i wszedłem do pokoju. Był zaskakująco obszerny. Stały w nim dwa duże łóżka, z materacami i wszystkim, co potrzeba. W ścianie znajdowała się niewielka szafa na ubrania, a w kącie zlew i kran z zimną wodą. Zdziwiło mnie to, bo spodziewałem się, że trzeba będzie chodzić po wodę gdzieś do studni. Łóżka nie były posłane, ale leżała na nich złożona, czysta pościel, ręczniki, a także — jak obiecano — szlafroki.
Dziewczyna wahała się. Zachowywała się nerwowo. Zrobiło mi się jej żal.
— Słuchaj — powiedziałem — jeśli masz jakieś moralne skrupuły, to mogę skorzystać z szafy. Ktoś o moich rozmiarach mógłby tam spokojnie mieszkać.
— Nie, nie! Nie ma takiej potrzeby. Jakby nie było, na promie wszyscy byliśmy nadzy.
Skinąłem głową, lekko odprężony, ściągnąłem mokre łachy i powiesiłem je na wieszaku do ręczników, żeby wyschły. Następnie wziąłem ręcznik i cały porządnie się wytarłem, włącznie z włosami, które były w kompletnym nieładzie, po czym przymierzyłem szlafrok. Tak jak przypuszczałem, był o wiele za duży. Tyle warta jest ta cała standaryzacja. Musiałem sobie jednak z nim jakoś radzić, uważając, żeby się nie potknąć i nie złamać karku.
Przez cały ten czas ona stała tylko i bacznie mnie obserwowała. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie wie, z kim przyszło jej dzielić pokój.
— Czy coś nie w porządku? — spytałem.
Przez chwilę milczała, jakby nie usłyszała pytania i jakbym w ogóle dla niej w tym momencie nie istniał. Zaczynałem ją podejrzewać o jakąś chorobę, ale ocknęła się nagle i spojrzała wprost na mnie.
— Prze… przepraszam bardzo, ale ten ostatni okres był dla mnie wyjątkowo trudny. Myślałam, że to jakiś senny koszmar, z którego się kiedyś przebudzę. Pokiwałem ze współczuciem głową.