Выбрать главу

Weszła Tiliar w towarzystwie dystyngowanego mężczyzny około czterdziestki, ubranego w długą, czarną szatę, przetykaną złotymi i srebrnymi nitkami. Miał siwe włosy — zjawisko raczej niezwykłe u kogoś w tym wieku — i ogorzałą twarz, jak gdyby spędzał mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Nie N tym wszakże klimacie.

Garal ukłonił się z szacunkiem. Zresztą oboje z Tiliar wydawali się traktować tego mężczyznę z ogromnym szacunkiem, takim, jakim podwładni darzą swojego przełożonego.

Mężczyzna zatrzymał się i popatrzył na nas, potem na kwas bulgoczący w dzbanku i uśmiechnął się. Bez najmniejszego śladu koncentracji czy jakiegokolwiek wysiłku, wymamrotał coś pod nosem i wskazał ręką na dzbanek, który natychmiast przestał bulgotać i zaczął zmieniać swą zawartość na powrót w sok owocowy. Kiedy sok uzyskał już swój normalny, zdrowy, żółty kolor, podszedł do dzbanka, podniósł go, zmaterializował skądś szklankę i napełnił ją płynem. Wypił połowę i odstawił szklankę na stół.

— Nazywam się Korman — przedstawił się miłym i dźwięcznym barytonem, w którym przebijały tony najwyższej pewności siebie. — Jestem tym, którego miejscowi nazywają czarcem… miejskim czarownikiem. Jestem również członkiem Synodu, a tym samym oficjalnym przedstawicielem rządu Charona i Jej Czcigodności, Królowej Aeoli, Lorda Rombu. Witajcie.

To było coś nowego. Teraz więc była królową? Czy oznaczało to, że do bogini niewiele jej brakuje? Czy też byłoby to nie do przełknięcia nawet dla tego Synodu?

— Moi asystenci przygotują tam z tyłu stół do przeprowadzenia rozmów — wywiadów, a my tymczasem sobie pogawędzimy — ciągnął — i mam nadzieję, iż uda mi się odpowiedzieć na niektóre wasze pytania. Przerwał na moment. — Och, jakiż jestem nieuprzejmy! — Strzelił palcami i znów pojawiły się krzesła. Oprócz nich, u szczytu stołu pojawiło — się także jakieś drewniane okropieństwo w kształcie tronu. Zasiadł w nim.

Przyglądaliśmy się krzesłom z podejrzliwością, co rozbawiło nieco Kormana.

— Och, nie ociągajcie się — strofował nas — proszę, siadajcie… czy też może nic z tego, co mówił Garal, jeszcze do was nie dotarło? Przyjmijcie do wiadomości, że i tak nie wiecie, czy krzesła tu były i zniknęły, czy też w ogóle ich tu nie było. Czy to ma jakiejkolwiek znaczenie? I tak możecie na nich siedzieć. Kompletnie byście zwariowali, gdybyście usiłowali ustalić, czy przedmioty takie jak te są realne, czy też nie. Zaakceptujecie to, co wam mówią wasze zmysły. Siadajcie, proszę!

Wzruszyłem ramionami i usiadłem, a inni poszli za moim przykładem. Korman naturalnie miał rację; w praktyce to wszystko jedno czy krzesła te były realne, czy nie. Jednakże miałem podstawy, by sądzić, że jednak były realne — Garal nie robił wrażenia typa, który by zbytnio się wysilał, nie mówiąc o tym, że stały tam przecież przez cztery poprzednie dni.

— Tak jest znacznie lepiej — powiedział z aprobatą czarownik. — A teraz zacznijmy już. Po pierwsze: żadne z was nie jest dla nas kimś całkiem zwyczajnym. Och, zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to trochę jak gadanie jakiegoś polityka podczas kampanii wyborczej, ale taka jest prawda. Mamy mnóstwo zwykłych ludzi do pracy na farmach i polach. Na innych światach Rombu nie doceniają takich ludzi jak wy i tam zapewne wrzucono by was do jednego worka razem z chłopami i zapomniano o waszym istnieniu. Ale nie u nas. Każde z was posiada jakieś umiejętności wyuczone na Zewnątrz, których nabycie tutaj zabrałoby całe lata. Nie zamierzamy marnować waszych bezcennych talentów i umiejętności tylko dlatego, iż jesteście nowi. Ostatnio niewielu nowych przybywa do nas. Jesteście pierwszą małą grupką od trzech lat. Dlatego nie chcemy, byście zajmowali się zbiorem owoców, jeśli dysponujecie czymś, co może okazać się dla nas przydatne.

Słowa te przyniosły mi pewną ulgę, a prawdopodobnie inni, siedzący przy tym stole poczuli to samo. Nikt nie miał ochoty być chłopem, a wszyscy, czy mieli podstawy, czy też nie, byli o sobie wysokiego mniemania. W oświadczeniu Kormana zawarty był jednak pewien element niepewności, ponieważ wyzwanie było dość jasne — wykorzystają nas jedynie wtedy, kiedy zademonstrujemy taki talent i taką umiejętność, które mogą być dla nich przydatne. A co będzie, jeśli cała nasza wiedza okaże się całkowicie nieprzydatna na poziomie technologicznym Charona?

Kiedy tu przybyliście — kontynuował — powiedziano wam, iż pozostawiacie przeszłość za sobą i że nikt nie będzie się do niej odwoływał. Na wszystkich światach Wardena mówi się podobnie i jest w tym wiele prawdy. Jeśli jest wśród was ktoś, kto nie chciałby, by jego przeszłość była kiedykolwiek wyciągnięta na światło dzienne i życzy sobie zaczynać od zera, niech powie mi to teraz. Zniszczymy wasze akta i wyznaczymy wam zajęcie pracownika niewykwalifikowanego wraz z nowym, wybranym przez was, nazwiskiem. To wasze prawo. Czy są chętni?

Ludzie zaczęli spoglądać na siebie, ale nikt się nie odezwał. Przez moment już myślałem, że zgłosi się Zala, ale ona jedyni — e ujęła moją dłoń i ścisnęła ją mocno. Nikt z tej grupy najwyraźniej nie miał ochoty spędzić reszty życia na zbieraniu melonów, gdzieś na jakichś bagnach.

Po odpowiednio długiej przerwie Korman pokiwał głową.

— Doskonale. Wasze milczenie oznacza zgodę na otwarcie przyszłości, na uchylenie rąbka tajemnicy. Chciałbym teraz, kolejno i pojedynczo, porozmawiać z wami. Nie kłamcie, bo będę świadom waszego kłamstwa, zapewniam was. I jeśli ktoś będzie łgał, rzucę na niego czar prawdomówności i nigdy już nie będzie zdolny do najmniejszego nawet kłamstwa. Chyba jesteście sobie w stanie wyobrazić, jakie to może być czasami żenujące.

Aha. T o mi się bardzo nie podobało. Z drugiej strony — nie mówienie kłamstw nie było równoznaczne z mówieniem prawdy. Jeśli potrafiłem oszukać najlepsze maszyny, nie będę miał chyba kłopotów z człowiekiem.

— Nim zaczniemy, czy są jakieś pytania bardziej ogólnej natury?

Ponownie popatrzyliśmy jeden na drugiego. W końcu ja zdecydowałem się wystąpić w roli tego odważnego.

— Tak. Kiedy będziemy szkoleni w… hm… sztukach magicznych?

— Doskonałe pytanie — robił wrażenie rozbawionego. — Może będziecie szkoleni, a może nie. Na pewno jednak nie od razu… Istnieje pewien stan umysłu, który musicie wpierw osiągnąć, a bez którego szkolenie nie przyniosłoby pożądanych efektów. Tak długo, jak martwić się będziecie tym, co jest realne, a co nie jest, byłaby to sprawa beznadziejna. Dopiero wówczas, gdy zaakceptujecie ten świat i jego kulturę takimi, jakimi. są, będziecie mogli zacząć. Całe wasze życie oparte było na wierze w naukę i na zaufaniu do nauki i jej dowodów eksperymentalnych. Wy i wasza kultura jesteście uwarunkowani empirią. Jednak tutaj, gdzie każdy eksperyment kończy się tak, jak ja sam zadecyduję, że ma się skończyć, empiria już nie obowiązuje. Będziemy wiedzieli, kiedy — ewentualnie czy w ogóle — jesteście gotowi. I wy sami też będziecie to wiedzieć.

Ktoś inny zadał ciekawe pytanie.

— Te sprawy, które widzimy, że wywołujecie… wiem, że każdy miejscowy je widzi, ale co się dzieje, jeśli ktoś nie jest stąd? Na przykład ktoś z innego ze światów Rombu. Albo aparat fotograficzny.