Выбрать главу

— A co powiesz na zabójstwo w ogóle? Czy mógłbyś zabić kogoś w jakichś konkretnych warunkach? T o było łatwe.

— Naturalnie. Na przykład, gdyby ktoś chciał mnie zabić. Nie poszli bowiem ze mną tą drogą, proszę pana. Ja nie zostałem zaprogramowany. Ja zostałem wyleczony.

Pokiwał z aprobatą głową, po czym nagle spojrzał mi prosto w oczy, wzrokiem niemal palącym, hipnotycznym spojrzeniem, zadziwiającym, ale trwającym jedynie około sekundy. Westchnął i odprężył się.

— No widzisz, jesteśmy teraz sami. Skoczyłem na równe nogi.

— Co takiego? — Rozejrzałem się i spojrzałem za siebie. Tuż za mną wielka, gładka, czarna ściana. Moja reakcja nawet go nie rozbawiła. Widocznie był przyzwyczajony do podobnych zachowań.

— To takie proste. Kiedy powrócimy do świata realnego, żadne z twoich towarzyszy nie będzie nawet. świadome, że zaistniała jakaś przerwa.

— A więc to tak! Zauważyłem już przedtem pewną nieciągłość czasową.

— Brawo. Na ogół nikt niczego nie zauważa. Mózg wypełnia zaistniały ubytek albo jakoś po swojemu go sobie tłumaczy Mówisz, że zauważyłeś to w przypadku innych osób?

Skinąłem głową.

— Za pierwszym razem sądziłem, że coś jest ze mną nie całkiem w porządku, ale kiedy to się powtórzyło raz i drugi, wiedziałem, że coś się za tym kryje. — Zauważyłeś to w każdym przypadku?

Uśmiechnąłem się, dostrzegając w tym pytaniu podstęp.

— W każdym, z wyjątkiem Zali. Sądzę, że nie była ona przeniesiona tutaj, tak jak pozostali.

— Masz rację — skinął z aprobatą głową. — Widzę, że właściwie cię oceniłem. Po odpowiednim przeszkoleniu, być może uzyskasz moc i kontrolę nad nią. Wykazałeś się nadzwyczaj wczesnymi uzdolnieniami w tym zakresie.

— Bardzo chętnie podjąłbym taką próbę — powiedziałem szczerze, i nie było to kłamstwo.

— Zobaczymy. Przypadek pozwolił ci znaleźć się w szczególnej sytuacji, a na dodatek wykazujesz bardzo interesujące umiejętności. Masz szansę zajść daleko na Charonie.

— O? A w jakim sensie? — Byłem jednocześnie zaciekawiony, ale i nieco podejrzliwy. Nie byłem zachwycony faktem, iż stałem się ośrodkiem zainteresowania na tak wczesnym etapie rozgrywki.

Korman zastanawiał się przez chwilę, jakby ważył w swym umyśle ten sam problem. Na czymkolwiek polegał jego dylemat, wydawało się, iż go rozstrzygnął. Westchnął.

— Przed pięciu laty Władcą Charona był Tulio Koril. Był on nie tylko starym, przebiegłym hultajem, był również bardzo potężny. Sprawy państwowe go nudziły; kiedy można być bogiem, o ile bardziej ciążą nam papierki, biurokracja i podejmowanie rutynowych decyzji.

— Czemu zatem nie zrezygnował?

— Głównie z poczucia odpowiedzialności i obowiązkowości. Nie czerpał z tego żadnych radości, ale widział, jakie na tym stanowisku istnieją potencjalne możliwości nadużywania władzy i czuł, że jego następcy doprowadzą do katastrofy; naturalnie była to jego opinia, którą należałoby odpowiednio wyważyć, uwzględniając egomanię niezbędną, by w ogóle zostać Lordem — Władcą.

— Człowiek z Rombu Wardena mający poczucie odpowiedzialności i obowiązkowości?

— Jest wielu takich. Prawdę mówiąc, lubię myśleć o swojej własnej osobie w tych kategoriach. Jesteś takim samym wyrzutkiem, jak i my, a przecież bardziej niż my jesteś produktem tego społeczeństwa, które cię odrzuciło. Społeczeństwo to dąży w sumie do wspólnego dobra, ale by osiągnąć ten cel, wymaga od wszystkich swoich obywateli przyjęcia pewnego punktu widzenia, który niekoniecznie jest tym jedynym. Wielu spośród nas jest naturalnie kryminalistami w sensie obiektywnym, ale wielu jedynie dlatego, że racja uważa za słuszny: Przez całą brudną historię ludzkości „inne” zawsze oznaczało złe, podczas gdy „inne” oznacza… po prostu „inne”. Jeśli ich system jest doskonały, dlaczego zatrudniają detektywów, skrytobójców i jak im, do diabła, udaje się produkować takich jak my?

Odpowiedź na to pytanie nie była łatwa, a w tej szczególnej sytuacji korzystniej było nie udzielać odpowiedzi w ogóle. Milczałem więc.

— Kiedy po raz pierwszy system Konfederacji został narzucany, przeciwko tej garstce, która nie mogła lub nie chciała się przystosować do niego, wysyłano skrytobójców. Było to całe wieki temu i całe miliony ludzkich żywotów wstecz, a przecież nieprzystosowani ciągle istnieją, a tamci ciągle ich zabijają. Wiesz co, Lacoch? Niezależnie od tego, jak wielu zabijają, jak wielu przeprogramują, jakie środki kontroli nad ciałem i umysłem wynajdą… my będziemy istnieć. Ci, którzy tworzą historię, nigdy z niej niczego się nie uczą, a przecież gdyby z jej nauk korzystali, w takich ludziach, jak my widzieliby wielkość człowieka, wiedzieliby, dlaczego przebywa on tutaj, pośród gwiazd, zamiast po prostu strzelić sobie w łeb na rodzinnej planecie. Niezależnie od tego, jak wielu wrogów unicestwia tyrania, zawsze znajdą się inni wrogowie.

— Nie nazwałbym Konfederacji tyranią. Szczególnie porównując ją z tym, co było wcześniej.

— No cóż, może i nie, choć według mnie te nowe metody stanowią jedynie maskę dla starych. Społeczeństwo, które w sposób absolutny narzuca swym członkom sposób myślenia, jedzenia, picia, mówi, kogo kochać — i czy w ogóle kochać — jest tyranią, nawet jeśli okryte jest złotem i smakuje jak miód.

— A jeśli ludzie są szczęśliwi…

— Ludzie żyjący pod rządami największych tyranii są na ogół szczęśliwi… albo przynajmniej nie są nieszczęśliwi. Żaden tyran w historii ludzkości nie rządził bez cichego poparcia mas, niezależnie od tego, co te masy mówiły po obaleniu tyrana. Rewolucje są dokonywane przez garstkę, przez wybrańców, przez tych, którzy posiadają wyobraźnię i intelekt pozwalający im przejrzeć tyranię i zobaczyć, że mogłoby być znacznie lepiej. Konfederacja rozumie to bardzo dobrze i dla tego właśnie ludzie tacy jak Koril czy ja sam, znaleźli się tutaj. I niezależnie od czynionych wysiłków, Konfederacja w końcu upadnie, tak jak i inne imperia w przeszłości — albo pod wpływem czynników zewnętrznych, albo przegniją od wewnątrz. Odsuwają ciągle ten upadek, ale on w końcu nastąpi. Niektórzy z nas woleliby, żeby upadek nastąpił jak najszybciej.

— Brzmi to trochę jak wypowiedź zgorzkniałego filozofa — zauważyłem.

— Prawdę mówiąc, byłem historykiem — wzruszył ramionami. — Nie jednym z tych oficjalnych, którzy nauczają spreparowanych wersji przeszłości, ale jednym z autentycznych, mających dostęp do wszystkich faktów, dokonujących analiz dla samej Konfederacji. Wiesz, że historia jest nauką ścisłą, choć oni nie pozwolą ci się tego nawet domyślić. Technokraci lękają się jej śmiertelnie i umieszczają ją w tej samej kategorii, co literaturę. Dlatego naukowcy zajmujący się naukami ścisłymi nie znają — jej zupełnie i tak łatwo dają sobą powodować. Ale, ale… odszedłem od głównego tematu.

— Kiedy to wszystko jest wielce fascynujące powiedziałem zupełnie szczerze, świadom, jak ważną rzeczą jest poznać swego wroga. Wspomniałeś wszakże Korila.

Skinął głową.

— Koril jest jednym z tych intelektualistów starej szkoły. Wie, że pewnego dnia Konfederacja upadnie pod własnym ciężarem i wystarczy mu, że dojdzie do tego w sposób naturalny, choćby to miało trwać całe stulecia. Jest jednak i inna szkoła, której rzecznicy wierzą, że szybki i w razie potrzeby, gwałtowny upadek pozwoli uratować życie wielu ludziom i przyniesie pozytywne rezultaty dla większej ich liczby. Człowiek może bowiem umierać powoli i w bólach albo śmiercią gwałtowną… co jest dla niego większym miłosierdziem? Dostrzegasz różnicę pomiędzy tymi dwoma stanowiskami?