Выбрать главу

— A czy nie spotkam się z zawiścią spowodowaną tym, że sprzątnąłem pracę sprzed nosa ludziom o dłuższym stażu?

— Jeżeli nawet, to z minimalną. To są ludzie miejscowi, sami tubylcy, i są całkiem zadowoleni ze swojej sytuacji. Robią, co im się każe. Jeśli będziesz się do nich odnosił przyzwoicie i cenił ich doświadczenie, zaakceptują cię.

— Wygląda mi to na sprawiedliwy układ — powiedziałem całkiem szczerze.

— Jeśli zaś chodzi o ciebie, Zalo Embuay — ciągnął Korman — to stanowisz dla nas pewien problem. Twoja znajomość czytania, pisania i liczenia jest na dość niskim poziomie. Stanowiskiem odpowiadającym twoim szczególnym kwalifikacjom mogłaby być praca barmanki albo pokojowej. Twoje umiejętności związane z rozrywką i jej planowaniem są znaczne, ale wymagają współpracy i pomocy innych. Bez standardowych urządzeń komputerowych są one tutaj zupełnie bezużyteczne. Prawdę mówiąc, im bardziej szczegółowo rozpatrywaliśmy ten problem, tym bardziej skłonni byliśmy sądzić, że nawet w barze, czy w usługach hotelowych, znalazłabyś się poza swoim żywiołem. Musiałabyś bowiem nauczyć się takich umiejętności, które tutaj uważane są za oczywiste.

Czułem jak Zala drży słuchając tych słów, tym bardziej że były one prawdziwe. Jako wytwór społeczeństwa, w którym roboty wykonują wszystkie podstawowe prace, a wszystko, od świateł począwszy a na muzyce skończywszy, kontrolowane jest przez komputery, nie miała ona żadnych umiejętności, które mogłaby tu zaoferować.

— Dlatego też, najbardziej logicznym zajęciem dla ciebie byłaby praca robotnika rolnego. Uważamy jednak, iż takie radykalne przejście do pracy fizycznej, bez żadnych etapów pośrednich, nie byłoby dla ciebie najlepsze; twój status osoby z Zewnątrz mógłby spowodować konflikty ze współpracownikami. — Zala patrzyła na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ja wiedziałem, co miał na myśli. Robotnicy są najszczęśliwsi wtedy, kiedy nie wiedzą, co tracą. Wspomnienia i opowiadania Zali o wspaniałościach Konfederacji — podczas gdy oni żyją bez żadnej nadziei na zmianę swych nędznych i prymitywnych warunków — mogłyby wywołać niezadowolenie i lokalne rozruchy, by już nie wspomnieć o potencjalnych nawróceniach na kult Korila.

— Co tedy mamy z tobą uczynić, Zalo Embuay? — Nie… nie wiem — jęknęła z taką żałością, że wszyscy byliśmy poruszeni jej oczywistym nieszczęściem i kompletnym brakiem wiary w siebie.

— Obawiam się, że najlepszym rozwiązaniem, jakie udało nam się wymyślić, jest pewna staroświecka instytucja, dobrze znana tam, skąd pochodzicie — ciągnął Korman obojętnym głosem. — Jeśli tylko Lacoch wyrazi zgodę, proponuję, byś została jego żonokochanką.

Usłyszałem jak Zala wciąga głośno powietrze, a ja sam z lekka podskoczyłem.

— Żonakochanką? — powtórzyłem pytająco. Skinął głową.

— Ceruję się nieco zażenowany poruszając ten temat. Jest to bowiem rodzaj niewolnictwa. Pozostawałaby w absolutnej zależności ad Lacocha. Mieszkałabyś z nim i on by decydował o twoich podstawowych potrzebach, takich jak mieszkanie i wyżywienie. W zamian nauczyłabyś się i wyćwiczyła podstawowe umiejętności — gotowanie, sprzątanie, drobne naprawy. Miejscowi pokażą ci, o co chodzi. Poza tym, będziesz sprzątała jego biuro i służyła mu za posłańca i robiła to wszystko, czego sobie zażyczy. W razie potrzeby, możesz zostać również wezwana przez którąkolwiek z Firm do jakichś dodatkowych prac przy żniwach czy usługach.

— To przypomina obowiązki robota domowego wyglądała na kompletnie zaskoczoną.

— Mniej więcej — przyznał Korman. — Tyle, że tutaj nie ma robotów. Poza tym, nie licząc uczynienia cię obiektem eksperymentów, niewiele więcej możemy dla ciebie zrobić.

— Eksper… — aż podskoczyła słysząc te słowa. To znaczy, jak jakieś zwierzę?

Skinął z powagą głową i zwrócił się do mnie.

— Zgodziłbyś się na taki układ?

Byłem w niejakim kłopocie. Dla każdego, prócz Zali, musiało to brzmieć okropnie, nieludzko, w najwyższym stopniu poniżające… ale czy ona miała jakiś wybór?

— Jeśli ona jest chętna, ja się zgadzam — odparłem.

— Słucham? — skierował wzrok ponownie na nią.

— Chciała… chciałabym pojechać z Parkiem, ale nie wiem, czy potrafię…

Korman uśmiechnął się, wykonał magiczny gest i wyczarował fiolkę z czerwonawym płynem. Wręczył ją dziewczynie.

— Najstarszy dar czarowników w historii magii oznajmił. — Jeśli się zdecydujesz, pójdziecie oboje do waszego pokoiku na górze i kiedy już będziecie sami, Embuay, wypij to. Smak ma przyjemny i nie wyrządzi ci najmniejszej krzywdy, a uczyni wszystko o wiele łatwiejszym.

Wzięła fiolkę i przyglądała się jej z zaciekawieniem.

— Co… co to jest?

— Napój — odparł. — Jak powiedziałem, najstarsza ze znanych mikstur. Starożytni nazwaliby ją napojem miłosnym. Wypij go, kiedy na pewno będziecie sami; może tuż przed udaniem się na spoczynek.

I nagle znów opadła ściana ciszy i izolacji, ponownie znalazłem się sam na sann z Kormanem.

— Czy to jest rzeczywiście napój miłosny? — spytałem.

— Ani dla ciebie, ani dla mnie — zachichotał. Smakuje trochę jak lukrecja. Ja jednak przygotowałem odpowiednio jej umysł i napój ten będzie w jej przypadku skuteczny, ponieważ ona w niego wierzy, a to wyzwoli powstanie odpowiedników układów „organizmów Wardena” w jej mózgu.

— Którym? — nie mogłem się powstrzymać ad zadania tego pytania.

— Faktycznie, to powinno być bardzo interesujące odpowiedział, nie zważając w ogóle na sarkazm zawarty w pytaniu. — Ośrodki emocji i ośrodki reakcji hormonalnych mieszczą się w zwierzęcej części mózgu, a nie w ludzkiej. Teoretycznie powinno to odnieść skutek w każdym przypadku… Mam nadzieję. Nie licz jednak na to. Jeśli ten drugi mózg jest tak dobry, jak sądzę, potrafi on kontrolować i zdusić praktycznie każdą reakcję emocjonalną. — Zamilkł na moment.

— Dopilnuj, żeby to wypiła. I… no cóż, powodzenia.

— Na pewno przyda mi się troszkę szczęścia — odparłem z przekonaniem. Niemniej, jeśli wziąć wszystko pod uwagę, sprawy poszły o wiele lepiej, niż mogłem to sobie wyobrazić w najśmielszych marzeniach. Gdyby przyjąć, że wszystko znaczyło to, co znaczyło, to niewątpliwie podejrzewano kogoś innego, że jest, no cóż, m n ą; a mnie wyznaczono jedynie, bym miał na tego kogoś oko. Praktycznie siłą wpakowano mnie do obozu moich potencjalnych i naturalnych sojuszników, do obozu Korila, i dano mi możliwość wyboru: albo przyłączyć się do superpotężnego ruchu oporu, oddanego zresztą mej własnej sprawie, albo zdradzić ten ruch, co pozwoliłoby mi na odpowiednie entre na dwór Aeolii Matuzeod razu w charakterze człowieka zaufanego. Do diabła, w żadnym wypadku nie mogłem przegrać!

Zala natomiast stanowiła ciągle wielką niewiadomą. Im bardziej ją analizowałem, tym bardziej zaczynałem dochodzić do wniosku, że nie może być ona tą osobą, za którą się podaje. Tak słabe ego było bowiem nie do pomyślenia w światach cywilizowanych.

Jakiś czas później siedzieliśmy w naszym pokoju i rozmawialiśmy. Wspomnienie przeprowadzonej tam na dole tak otwarcie i na zimno analizy jej niskiego mniemania o sobie — nawet jeśli było ono rzeczą oczywistą — pozostawiło we mnie nieprzyjemny osad.