Выбрать главу

— Chcę z tobą pojechać — przyznała szczerze jednak ludzie traktowani jak własność… to istne barbarzyństwo! — wyjęła fiolkę i przyglądała jej się podejrzliwie.

— Nie musisz tego brać — zapewniałem. Wystarczy, że ze mną pojedziesz.

— Nie — pokręciła głową, nie odrywając oczu od fiolki. — Wiem, co by się wówczas wydarzyło. Zbuntowałabym się albo oszalała i byłabym jeszcze gorsza, niż jestem teraz. Być może… być może, tak będzie dla mnie najlepiej.

— Ta mikstura może w ogóle nie zadziałać — zauważyłem. — Sam pomysł jest całkiem niedorzeczny. Napój miłosny! Odnoszę wrażenie, że z tym jest tak, jak ze wszystkimi innymi na tym wariackim świecie: napój miłosny jest nim tylko wtedy, kiedy go za takowy uważasz.

— A swoją drogą ciekawe, co miał na myśli nazywając to napojem miłosnym? — zastanawiała się. Czy miał na myśli kochanie się?

— Nie, nie sądzę. Chodzi tu o pewną starożytną i romantyczną ideę. Mam wątpliwości, czy jakakolwiek buteleczka jest w stanie ją ożywić.

Wyjęła korek i powąchała zawartość.

— Pachnie jak cukierek.

— Posłuchaj — westchnąłem i ułożyłem się wygodnie na łóżku. — Daj temu na razie spokój i chodźmy spać. Możesz to zabrać ze sobą, jeśli zechcesz. Teraz jednak musimy się trochę przespać… Czeka nas jutro długi i męczący dzień.

— Przy… przypuszczam, że masz rację. Ale, do diabła, Park, ja się boję! Boję się samej siebie, boję się tego miasta, boję się… życia. — To ostatnie słowo wypowiadała powoli, ze zdumieniem, jak gdyby właśnie akceptowała tę prawdę. Patrzyłem na nią z zaciekawieniem, kiedy nagle wyciągnęła korek, uniosła buteleczkę do ust… i zastygła. To dziwny widok; jak gdyby podjęła decyzję, zaczęła pić i skamieniała w połowie tej czynności… Chociaż.:. jakiś ruch jednak występował. Jej dłoń — i tylko jej dłoń, i ramię podtrzymujące fiolkę — drgnęły, uniosły się nieco w górę, opadły po chwili, opadły jeszcze niżej, jak gdyby zmagała się sama ze sobą, na skutek otrzymywania zupełnie sprzecznych rozkazów z mózgu.

Patrzyłem zafascynowany. Dwa umysły, powiedział Korman. Dwa umysły i jeden centralny układ nerwowy. Nagle zmagania urwały się i bez jednego słowa, jej ciało odprężyło się, a twarz stała się pusta, bez żadnego wyrazu. Wstała, podeszła da umywalki i wylała do niej zawartość fiolki. Potem, położywszy fiolkę na komódce, odwróciła się, powróciła do łóżka i położyła się.

— Zala? Wszystko w porządku? — spytałem delikatnie, a kiedy nie doczekałem się reakcji, wstałem i podszedłem do niej. Spała, oddychając regularnie i rytmicznie.

Stałem tak przez dłuższą chwilę i patrzyłem. W końcu powiedziałem na głos: — A niech mnie jasny piorun! — Zgasiłem światło i wsunąłem się do łóżka. Nie mogłem zasnąć.; Znów zaczęło padać; tym razem jednak regularny dźwięk kropli uderzających o dach zupełnie mi nie przeszkadzał.

Czegóż, do diabła, byłem tutaj świadkiem?

Rozdział szósty

Podróż do Bourget

Rankiem następnego dnia Zala nie pamiętała kompletnie nic ze swoich nocnych zmagań, których byłem jedynym świadkiem. Wydawała się na tyle autentycznie zaskoczona widokiem oleistej plamy na umywalce, że oskarżała mnie o wylanie wiadomej mikstury.

— To ty zrobiłaś… widziałem cię — zapewniałem. Zresztą, tak będzie najlepiej.

— Ja? — przyglądała mi się z niedowierzaniem. Nie żartujesz sobie?

— Nie, nie żartuję. Daję słowo.

Potrząsnęła głową, jak gdyby tym sposobem usiłowała sobie wszystko przypomnieć. W końcu westchnęła i wzruszyła ramionami.

— No cóż, bierzmy się do roboty.

— Przynajmniej pakowanie nie jest problemem zauważyłem. — Mam nadzieję, że w Bourget mają trochę więcej odzieży.

Zeszliśmy na śniadanie, obfite jak zawsze, jednak Garal, nasz opiekun na ten ostatni ranek, ostrzegł kilka osób, wśród nich Zalę i mnie, byśmy jedli raczej niewiele.

— Przed wami długa droga, a podróżowanie tutaj nie przebiega nazbyt gładko.

Oboje skorzystaliśmy z jego rady. Co prawda i tak nigdy nie jadałem wiele na śniadanie, ale tym razem wypiłem tylko kilka filiżanek kawy i zjadłem słodką bułeczkę.

Kiedy skończyliśmy, Garal stanął u szczytu stołu. Będziecie podróżować indywidualnie lub w małych grupkach, zależnie od dostępności środków transportu — obwieścił. — Przestało padać, a to oznacza, że niektórzy z was będą podróżować drogą powietrzną, co bardzo przyspieszy podróż. Lądem dotarcie do niektórych wiosek trwałoby całe dni.

— Drogą powietrzną? — nie mogłem powstrzymać się od wyrażenia zdumienia, które niewątpliwie odczuwali również wszyscy pozostali. — Sądziłem, iż jest tu bardzo niewiele maszyn i urządzeń.

No cóż, przy dłuższych podróżach międzykontynentalnych korzystamy z wahadłowca, ale posiadamy też inne środki transportu — odpowiedział dość enigmatycznie Garal. — Poczekajcie nieco, a sami się przekonacie.

Zerknął do swego notatnika.

— Nie zabierajcie niczego poza ubraniem, które macie na sobie. Wszystko, co wam będzie potrzebne, otrzymacie na miejscu. — Rozejrzał się wokół i uśmiechnął złośliwie. — Do tej pory wszystko było łatwe i sympatyczne. Teraz jednak udajecie się w szeroki świat i zapewniam was, że będzie to dla was wstrząs. Radzę wam, byście zachowywali się przyzwoicie, słuchali rad miejscowych i byli bardzo ostrożni dopóty; dopóki nie zorientujecie się w terenie. Brzmi to może jak taka zwykła sobie rada, jednak tutaj ma oma podwójną wagę. Pamiętajcie, że ten szczupły chłopaczek, którego potrącicie może okazać się łatwo irytującym się — czelem, który potrafi wyrwać wam wnętrzności, a w najlepszym wypadku — rzucić na was jakiś czar. I nie gapcie się na odmieńców! Nie zapominajcie iż każdy, kto — wygląda dziwnie lub odmiennie, stał się takim z jakiegoś powodu i że to samo może się przytrafić i wam.

Ta ostatnia jego uwaga niewiele nam wtedy mówiła. Wraz — z upływem poranka pojawiali się urzędowo wyglądający mężczyźni i kobiety, wywoływali nazwisko, czasami dwa, i wychodzili ze swoimi podopiecznymi. Nie byliśmy ostatnimi na liście, ale ponieważ znaleźliśmy się w dalszej kolejności, miałem okazję pożałować, że tak mało zjadłem na śniadanie.

Na początku podróżowaliśmy małym zakrytym wózkiem ciągniętym przez jednego zębatego uhara. Wózek nie był tak wygodny jak pojazd, którym uprzednio jechaliśmy — same deski i prymitywna tapicerka i dlatego boleśnie odczuwaliśmy wszelkie nierówności kiepskiej nawierzchni drogi. Do wózków ciągniętych przez uhary należało się po prostu przyzwyczaić; krok jaszczura rzucał bowiem podróżującym raz w jedną, raz w drugą stronę, podczas gdy ruch do przodu wydawał się odbywać ciągłymi krótkimi szarpnięciami.

Miasto opuściliśmy dość szybko i skręciliśmy w boczną drogę prowadzącą na północ. Niewiele rozmawialiśmy, bo i nie bardzo było o czym, wyjąwszy tematy związane z tym, co nas czeka i wynikające z naszego niepokoju o przyszłość. Ja przynajmniej posiadałem cały zapas pewności siebie i wiedziałem, w jakim kierunku podąża przyszłość Zali, z jej słabiutkim ego, było o wiele ciężej. Pomyślałem sobie, że chyba nigdy w przeszłości dwoje tak bardzo różnych ludzi nie wyruszyło wspólnie w taką epicką podróż.

Właśnie wyjeżdżaliśmy z lasu deszczowego na rozległą polanę, kiedy Zala wyjrzała przez okienko i wydała cichy krzyk zdumienia. Zmarszczywszy brwi, przechyliłem się do okna, by zobaczyć to, co ona widziała… i sam nie mogłem powstrzymać się od podobnego okrzyku.