Ujrzałem bowiem wielkie, lśniące, czarne jak węgiel cielsko z łbem w kształcie ogromnego czarnego trójkąta i z ogromną rogatą kościaną płytą, biegnącą od szczytu tej niesamowitej głowy do połowy długości tułowia. Sam łeb wydawał się składać z ogromnego dzioba i z pary wielkich, okrągłych, pozbawionych powiek oczu. Jednak najbardziej uderzającymi u tego stworzenia były jego lekko złożone skrzydła, długością dorównujące całemu ciału. Połączone zaś były w jakiś dziwny sposób z czymś, co wyglądało na uprząż. Stwór zajadał hałaśliwie coś wielkiego i krwawego, łykając bez trudu ogromne kęsy. Kiedy nasz wózek zatrzymał się i dwoje ludzi podbiegło, by otworzyć drzwi pojazdu, usłyszałem potężne czknięcie.
Wyskoczyliśmy na zewnątrz i staliśmy jak skamieniali. Młoda kobieta ubrana w obcisłe, skórzane ubranie i długie buty podeszła do nas, stanęła obok, po czym również spojrzała na bestię.
— Czyż nie jest wspaniała? — odezwała się z entuzjazmem w głosie.
— Można i tak powiedzieć — odparłem. — Cóż to, do diabła, za stwór?
— Mają one swoją długą naukową nazwę, tu na Charonie nazywamy je zazwyczaj szybownikami. Rzadko spotyka się je na ziemi, bowiem wystartowanie sprawia im dużą trudność. Żyją ponad chmurami, szybując w powietrzu, przy czym zużywają zadziwiająco niewiele energii.
— Czy ta bestia znajduje się tu na dole dla powodów, których się domyślam? — spytała nerwowo Zala.
— O, tak — kobieta roześmiała się. — Wykorzystujemy szybowników jako środek transportu. Są wielce przydatne, choć tylko gdzieniegdzie jest odpowiednia ilość miejsca i odpowiednie wiatry pozwalające im wznieść się w powietrze. Są przyjazne i inteligentne, o ile wychowuje się je od pisklęcia.
— Nie wątpię — burknąłem. — A stąd uda mu się wystartować?
— Na pewno. Silla jest już weteranką w tych sprawach. Niemniej nie nadają się one do transportu masowego i dlatego używane są praktycznie tylko przez tych, którzy stoją najwyżej w hierarchii społecznej. Czeka więc was wyjątkowa okazja. Większość ludzi nigdy nie znajdzie się na grzbiecie tego stworzenia, nie mówiąc już o tym, że pikujące w dół szybowniki budzą u tejże większości paniczny lęk.
— Myśl o takiej przejażdżce również i we mnie nie wywołuje entuzjazmu — powiedziałem niepewnie, nie żałując już dłużej, że zjadłem tak lekkie śniadanie.
— I co teraz… wdrapujemy się na jej grzbiet? — pytała Zala.
— Och, nie kobieta ponownie się roześmiała. — Popatrzcie. Załoga zakłada właśnie kabinę pasażerską. Przypina się ją mocno pasami pomiędzy tymi dwoma kościanymi płytami, tuż przed skrzydłami.
Ujrzeliśmy solidnie wyglądającą, małą kabinę, wciąganą właśnie na górę za pomocą ręcznej wciągarki. Dwóch członków załogi, wyglądających jak małe insekty na tle tego ogromnego cielska, ustawiło konstrukcję na miejscu i spuściło pasy na ziemię, podczas gdy inni wsunęli się pod brzuch bestii; gdzie zawiązali, czy też zapięli te pasy. Jeszcze tylko kilka próbnych potrząśnięć kabiną i usatysfakcjonowani. wynikiem mężczyźni na grzbiecie bestii spuścili drabiny z obydwu stron ogromnego cielska. Prace przeniosły się teraz ku przodowi, gdzie u podstawy grubej szyi zamontowano podobną, tyle że znacznie mniejszą, kabinę.
— A czym one się karmią? — spytała Zala; ciągle nie dowierzając własnym oczom.
— Praktycznie wszystkim — kobieta wzruszyła — ramionami. — Są wszystkożerne, tak jak i my. Ich potrzeby są bardzo niewielkie. Mają puste wewnątrz kości i są zadziwiająco lekkie, — kiedy już złapią prąd powietrzny i zyskają wysokość, zużywają bardzo nie wiele energii. Tona jakiejś mieszanki raz na dwa dni to ich normalna porcja; głównie są to wierzchołki drzew i to, co się na nich znajduje… ale Silla dostaje dodatkowe porcje, kilka uharów albo jakieś inne duże zwierzę, w związku z dodatkową energią, którą zużywa podczas startu. Są one również bardzo przydatne, do utrzymania populacji dzikich zwierząt na odpowiednim poziomie, a przerzedzania lasów, i tak dalej; a latają równie dobrze w deszczu i w słońcu. Dzikie, nie oswojone, praktycznie nigdy nie lądują, ale często zbliżają się do nas na niewielką odległość. Nie przejmujcie się nimi; wiedzą, że nie należy niepokoić ludzi; zresztą mamy i tak za mało mięsa na sobie; by warto im było zawracać sobie nami głowę.
Miło mi było to usłyszeć.
— Jak się nimi lata… to znaczy, jak się nimi kieruje? — spytałem.
— Pilot — w tym wypadku ja — siedzi w tamtej małej kabinie. Mam tam instrumenty nawigacyjne, a podłoga kabiny otwarta jest z obydwu stron. Pionierzy próbowali stosować uzdy, ale nie zdały one egzaminu; poza tym szybowniki są na to zbyt inteligentne. Dobrze wyszkolony — a takim jest Silla wie, co robić, kiedy to robić i kiedy się zatrzymać. Wystarczy nacisk stopy pilota na bok szyi. — Przerwała na chwilę. — Jest to może nieco bardziej skomplikowane, niż wam przedstawiłam, ale zapewniam, że posiadam nad nią całkowitą kontrolę.
Kiedy tak na nią patrzyłem — nie była większa ode mnie, a ważyła prawdopodobnie mniej — i przyglądałem się szybownikowi, nie czułem się uspokojony jej słowami ale w końcu nie była to moja sprawa.
Podbiegł do niej członek załogi.
— Mamy informacje, że za niecałe dwadzieścia minut zacznie ponownie padać — powiedział. — Należałaby załadować wszystkich na pokład i jak najprędzej ruszać.
Skinęła głową.
— Mówiłaś przecież, że deszcz nie stanowi żadnego zagrożenia — odezwałem się.
— Nie dla niej — odpowiedziała — jednak start przy wietrze może być niebezpieczny dla nas. Lepiej będzie, jak wejdziemy na pokład. — Z tymi słowami ruszyła w kierunku kabiny pilota.
Spojrzałem na Zalę, a ona zerknęła nerwowo na mnie.
— Dasz radę? — spytałem.
— Spró… spróbuję. Jeśli ona może pilotować, to ja na pewno mogę być pasażerem.
Szybkim krokiem ruszyliśmy za członkiem załogi. Mężczyzna przytrzymywał drabinę, podczas gdy najpierw Zala, a ja za nią, wspinaliśmy się do kabiny pasażerskiej.
Wnętrze wyglądało przyjemnie: miękko tapicerowane, wyposażone w fotele podobne do tych na wahadłowcu, włącznie z pasami bezpieczeństwa; całość wyłożona czymś, co przypominało futro. Z tyłu znajdowały się drzwi do mniejszego pomieszczenia, oznakowanego wyraźnie jako toaleta. Choć w kabinie nie było zwykłego oświetlenia, wokół biegły rurki z jakąś substancją luminescencyjną, dającą poświatę wystarczającą do tego, aby zapewnić dobre samopoczucie.
Nie byliśmy jedynymi pasażerami. Przed nami czego w ogóle nie zauważyłem — wspięła się na pokład jakaś starsza kobieta w towarzystwie młodego człowieka o wyglądzie twardziela. Oboje ubrani byli w fantazyjne stroje przeciwdeszczowe, których krój świadczył, iż niewątpliwie pochodzą one z Zewnątrz. Na końcu zameldowała się ekipa naziemna, dwóch mężczyzn i kobieta. Ostatni wciągnął drabinę, zamknął drzwi i przekręcił zabezpieczający je pierścień. Drugi mężczyzna stał zwrócony twarzą do nas, podczas gdy kobieta sprawdzała coś z tyłu kabiny.
— Proszę zapiąć pasy biodrowe i naramienne — powiedział mężczyzna. — Lot w zasadzie przebiega całkiem gładko, jednak nigdy nie wiadomo, co może się przydarzyć. Proszę mieć pasy zapięte przez cały czas. Jeśli będziecie musieli iść do toalety, przechodząc do tyłu trzymajcie się poręczy i nawet tam na miejscu zapnijcie pasy. W kabinie nie utrzymujemy stałego ciśnienia i wobec tego należy być przygotowanym na sensacje związane z odczuwaniem różnicy ciśnień. Gdyby uczucie w uszach było dla kogoś irytujące, mamy tu gumę do żucia i cukierki. Czasami musimy lecieć bardzo wysoko, żeby przebić się przez strefę złej pogody i wówczas proponuję wyciągnąć maski tlenowe spod foteli i założyć je. Zasilane są one ze zbiorniczków, w których utrzymujemy wysokie ciśnienie za pomocą ręcznej pompy. Maski wolno zdjąć, kiedy powiem, że jest to już bezpieczne.