Выбрать главу

Nagłe gwałtowne szarpnięcie wstrząsnęło wszystkimi; po nim nastąpił najbardziej mrożący krew w żyłach krzyk żywej istoty, jaki w życiu słyszałem. Oboje — z Zalą podskoczyliśmy nerwowo; ani załoga, ani pasażerowie w ogóle nie zareagowali.

— Pozycja startowa! — wrzasnął członek załogi i cała trójka szybko zapięła swoje pasy. — Trzymać się! Ruszamy!

W tej samej chwili ponownie poczułem, jeszcze gwałtowniejsze szarpnięcie, które wbiło nas w fotele, a jednocześnie jakaś siła podrzucała nami boleśnie w górę i w dół. Uświadomiłem sobie nagle, iż ten stwór po prostu biegnie. Zemknąłem na Zalę, ale ona, cała napięta, siedziała z mocno zaciśniętymi powiekami. Wyjrzałem więc przez malutkie, okrągłe okienko po mojej lewej stronie. Ujrzałem ziemię tuż przed tym niewiarygodnym skrzydłem, wznoszącą się i opadającą. I nagle, ni stąd ni zowąd, ten przeklęty stwór zeskoczył ze skały, o której istnieniu nie miałem pojęcia… i spadał jak kamień, rzucając nami bezlitośnie.

Jako licencjonowany pilot, zarówno powietrzny jak i kosmiczny, doświadczyłem rzeczy o wiele gorszych od tych tutaj, dzięki czemu zapewne tak dobrze to znosiłem. Wówczas jednak posiadałem całkowitą kontrolę nad maszyną, której własności były mi na dodatek doskonale znane. Żeby być całkowicie szczerym, muszę przyznać, iż tutaj, w momencie owego spadania, pomyślałem jedynie: „No cóż, to jest to… jesteś już trupem”.

Jednak równie nagle jak upadek nastąpił gwałtowny zwrot, a po nim powolne wznoszenie. W tym momencie, ku swemu przerażeniu, spostrzegłem, jak blisko ziemi znaleźliśmy się w naszym punkcie zwrotnym.

Wznosiliśmy się niesamowitym rozbujanym ruchem, wpierw rzucało nami do przodu, a następnie do tyłu; ogromne i potężne skrzydła wynosiły nas coraz wyżej, by wreszcie znieruchomieć po osiągnięciu jakiegoś prądu powietrznego. Po minucie czy dwóch znaleźliśmy się we wszechobecnych tutaj chmurach. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że Zala — z ciągłe mocno zaciśniętymi powiekami — wygląda na osobę, której jest bardzo, ale to bardzo niedobrze. Pozostała dwójka pasażerów siedziała spokojnie bez najmniejszych oznak dyskomfortu, podczas gdy załoga robiła wrażenie całkowicie odprężonej. Jedno z nich zajadało nawet ze smakiem jakiś owoc.

To okropne rzucanie i wstrząsy wydawały się nie mieć końca. Wreszcie wznieśliśmy się ponad chmury i znaleźliśmy się w jaskrawym świetle słonecznym. Po jakimś czasie nasz stwór znalazł odpowiedni prąd powietrzny, dokonał korekty kursu i wyrównał lot. Teraz dopiero odczucia związane z lotem wydały się naprawdę dziwne — po gwałtownym starcie i późniejszych wstrząsach lecieliśmy gładko i równo, w absolutnej ciszy.

Ponownie spojrzałem na Zalę.

— Możesz już otworzyć oczy i uspokoić nieco żołądek — powiedziałem. — Prawdopodobnie reszta drogi będzie wyglądać podobnie. — Miałem nadzieję i modliłem się, żeby nasz środek lokomocji okazał się ekspresem.

Otworzyła jedno oko, potem drugie i popatrzyła na mnie żałośnie.

— Niedobrze mi — wykrztusiła z trudem.

Mogłem jej jedynie współczuć.

— Odpręż się, uspokój i niczym się nie przejmuj. Start był co prawda nieprzyjemny, ale reszta drogi będzie już gładka.

Nie robiła wrażenia uspokojonej:

— Zastanawiam się, jak będzie wyglądało lądowanie, jeśli taki był start.

Słuszna uwaga. Jak coś tych rozmiarów mogło wyhamować i wylądować? Z drugiej strony musiałem mieć całkowite zaufanie do pilota i załogi, dla których to wszystko nie było niczym niezwykłym i którzy wydawali się niczym nie martwić.

W pewnym momencie jeden z członków załogi wyjął karton i poczęstował nas jakimiś owocami. Zala na ich widok zrobiła się zielona. Miałem już zamiar spróbować jak smakują, ale zdecydowałem się oszczędzić jej tego widoku, tym bardziej że poinformowano nas, iż podróż nie potrwa dłużej niż pięć godzin, o ile naturalnie nie będzie problemów z pogodą. Stwór utrzymywał stałą przeciętną szybkość przekraczającą 250 kilometrów na godzinę, co dla istoty tak dużych rozmiarów było szybkością imponującą.

Nasz równy i gładki lot przerywany był mniej więcej co kwadrans nagłymi wstrząsami, wywołanymi korektą lotu lub przejściem z jednego prądu powietrznego na drugi. Były to jednak jedyne nieprzyjemne momenty podczas tej długiej podróży.

Niebo Charona przedstawiało sobą niewątpliwie spektakularny widok. Pad nami kłębiły się wszechobecne chmury; ponad nami zaś niebo nie było tym, czego się spodziewałem — tworzyły je dziwne pasma czerwieni i żółci, pozostające w ciągłym ruchu, równie gwałtownym jak ruch chmur burzowych poniżej. Domyśliłem się, iż jest to warstwa jakichś głazów spełniających rolę warstwy ochronnej, utrzymującej znośne dla człowieka temperatury na powierzchni planety. Słońce — ogromna jasna kula — było bardzo gorące i widać je było poprzez ową kolorową warstwę gazów. Przypuszczałem, iż właśnie ta górna warstwa, a nie chmury poniżej, utrudnia i uniemożliwia obserwacje z orbity, a także powoduje blokadę transmisji drogą radiową:… Ciekaw byłem składu chemicznego owej gazowej otoczki planety.

Oprócz nieprzyjemnego uczucia w uszach i wrzasku szybownika. odzywającego się raz na jakiś czas, szczególnie kiedy spotykał. innego przedstawiciela swojego gatunku — nigdy nie udało mi się dostrzec niczego więcej, prócz niewyraźnego, czarnego kształtu, tak że nie dane mi było oglądać to stworzenie w locie lot przebiegał dość monotonnie. Przyjrzałem się jednak naszym towarzyszom podróży; pod strojami przeciwdeszczowymi, które zdjęli po wejściu na pokład, mieli ubiory równie eleganckie jak okrycia wierzchnie. Najwyraźniej podróżowali razem, chociaż kobieta, która przeglądała przez cały czas jakieś papiery, bardzo rzadko zwracała się do młodego mężczyzny. Domyślałem się, że mam tutaj do czynienia z szefową i jej ochroniarzem, jednak nie miałem żadnych danych, by odgadnąć, kim byli.

Wreszcie nawet Zala odprężyła się nieco, choć. już do. końca podróży siedziała zupełnie nieruchomo, a jej twarz. nie odzyskała swych naturalnych kolorów.

Na koniec strzykanie w uszach stało się bardziej regularne i zauważyłem, że zakręcamy i powoli wytracony wysokość… Członkowie załogi sprawdzili wszelkie pojemniki i ruchome przedmioty, by upewnić się, czy są odpowiednio przymocowane, po czym zajęli swoje fotele i zapięli pasy:

Patrzyłem na te fragmenty ziemi, które byłem w stanie dostrzec przed skrzydłem, zdziwiony przerwami występującymi w chmurach i — widocznymi poprzez nie — wielkimi ciemnoniebieskimi plamami. Wejście w chmury przypominało wejście w chmury statkiem powietrznym; doświadczyliśmy bowiem bujania i gwałtownych szarpnięć, kiedy skrzydła biły mocniej, by skompensować. ciągi powietrza w dół, w górę czy inne zawirowania. Zobaczyłem, że szyba okienka zawilgotniała, kiedy przebijaliśmy się przez szarobiałą mgłę, po czym nagle znaleźliśmy się w przejrzystym powietrzu i ukazała nam się ziemia. Poza tym, że krajobraz pokryty był zielenią i robił wrażenie górzystego, nie dostrzegłem żadnych szczegółów.

Szybownik krążył, zwalniając za każdym obrotem, po czym opadł w dół i — ułożywszy skrzydła pod odpowiednim kątem — raptownie zahamował. Nastąpiło kilka wstrząsów, jeden po drugim, kiedy uderzał mocno skrzydłami, a po nich jedno gwałtowne uderzenie… i byliśmy na ziemi; w całkowitym, niewiarygodnym bezruchu. Musiałem przyznać, iż potrafił on znacznie lepiej lądować niż startować.