Выбрать главу

Rozdział siódmy

Wrastanie

Muszę przyznać, że wszystko poszło sprawnie. Okazało się, że na koncie zebrała się pokaźna sumka pieniędzy, za którą byliśmy w stanie kupić sobie ubrania, przybory toaletowe i tym podobne rzeczy.

Ślub odbył się na rynku miejskim, a ceremonię poprowadził jeden z lokalnych duchownych, bełkoczący jakieś zwyczajowe formułki. Towarzyszył mu Kokul, pełniący rolę i Świadka ze strony Państwa, i urzędnika wydającego formalne zaświadczenie. Zala była piękną panną młodą, a po oficjalnym ślubie nastąpiło prawdziwe przyjęcie weselne ze śpiewem, tańcami, prezentami, doskonałym jedzeniem, ze wspólną zabawą. Kokul okazał się wielce przydatny w tym ostatnim przedsięwzięciu; wskazywał mi wszystkie najważniejsze osoby w tłumie, a ja starałem się je zapamiętać. Nawet Zala, która od początku była dość wrogo nastawiona do całej tej ceremonii, wydawała się świetnie bawić, skoro wspomniała później przelotnie, iż uważa śluby za coś takiego, czego każdy powinien doświadczać raz czy dwa razy na rok.

Jeśli zaś chodzi o mnie, to najbardziej interesowało mnie wrośnięcie w tę społeczność, dokładne poznanie swoich obowiązków i solidne ich wypełnianie. Żadne inne działanie nie przyniosłoby bowiem wymiernych korzyści. Koril nie mógł się przecież pojawić tutaj ni stąd ni zowąd, wiedząc doskonale, iż Matuze zdaje sobie świetnie sprawę z tego, iż stanowimy znakomity materiał, aby się stać jego zwolennikami, i ma na nas pilne baczenie.

Personel okazał się sympatyczny i chętny do pomocy, a system choć prymitywny, był całkiem skuteczny. Kalkulatory na baterie słoneczne i takież niewielkie komputery były co prawda w użyciu, jednak większość pracy wykonywano ręcznie i za pomocą maszyn do pisania i ogromnych ilości arkuszy papieru.

Również Zala wydawała się przystosowywać na swój sposób do nowych warunków. Miejscowe panie nauczyły ją korzystać z pieca na drewno w sposób nie wywołujący niebezpieczeństwa oparzeń i nie niosący groźby spalenia całego domu. Pokazały jej, na czym polegają najważniejsze prace domowe. Ponieważ w tym upale i w tych warunkach nie można było niczego przechowywać, chodziła codziennie na rynek i nauczyła się nawet sztuki targowania. Zafascynowana była rękodziełem; ani jej świat, ani jej dotychczasowe doświadczenia nie przygotowały jej na możliwość wykonywania strojów od samego początku, na możliwość ich projektowania i szycia przez pojedyncze osoby na prostych maszynach, nie przygotowały jej na możliwość ręcznego wytwarzania ceramiki, na używanie koła garncarskiego, na ręczne jej ozdabianie i pokrywanie glazurą. Rzuceni nagle tysiące lat wstecz pod względem cywilizacyjnym odkryliśmy, że istnieją całe dziedziny sztuki poświęcone takim właśnie sprawom. Wytwory rękodzieła posiadały na dodatek ową szczególną jakość, której żadne — nawet najlepsze — maszynowe i masowe produkty dorównać nie mogły.

Moje obowiązki zajmowały mi znacznie więcej czasu niż przewidywałem, między innymi dlatego, iż obejmowały podróże do Firm, w celu sprawdzenia ich księgowości, zaplanowania przyszłości i takiego zapoznania się z ich działalnością, które umożliwiłoby dokonanie ewentualnych usprawnień. Pieniędzy nie mieliśmy zbyt dużo, bowiem konstrukcja tego systemu nie przewidywała raczej sytuacji, w której jedna osoba utrzymuje dwie. Zala, co trzeba jej oddać, rozwiązała ten problem ucząc się ręcznego tkactwa i wstępując do Cechu, którego członkowie tkali w skomplikowane wzory koce, kilimki, narzuty na łóżka i tym podobne, po czym sprzedawali je po ustalonej cenie temuż Cechowi. Cech, za pośrednictwem mojego biura, sprzedawał je na terenie całego Charona.

Ludzie byli przyjacielscy, otwarci i wyglądali na zadowolonych z życia, a my nie dawaliśmy im najmniejszego powodu do irytacji, szczególnie po tym, jak zobaczyliśmy kilku odmieńców. Łatwo było zauważyć tych nieszczęśników, tym bardziej że często powodziło im się całkiem nieźle i funkcjonowali w normalnym społeczeństwie, a nie poza nim. Większość z nich zakrywała się jak mogła, ale nie zawsze z najlepszym skutkiem. Bowiem w społeczeństwie tak dobrze chronionym przez „organizmy Wardena”, że nawet skaleczenia nie krwawiły i nie pozostawiały blizn i nawet amputowane członki odrastały, szpotawa stopa, uschnięte ramię, blizny na twarzy, czy jakiekolwiek inne deformacje były bardzo widoczne.

Świadomość, że wielu spośród mieszkańców miasteczka potrafiło rzucać przekleństwa i czary powodujące tego rodzaju oszpecenia nie była przyjemna, a fakt, że można je było kupić na rynku potęgował jedynie to nieprzyjemne uczucie. Pewna starsza kobieta handlująca nimi na małym straganie wyjaśniła mi, że dochody z ich sprzedaży są, co prawda, niższe niż z tkactwa, ale da się z nich wyżyć.

Odmieńcy, dla których moc miejscowych samouków nie była groźna (a zapewniano mnie o tym), przedstawiali sobą jeszcze bardziej niesamowity widok. W większości składali się oni z byłych czeli, którzy dokonali owych eksperymentów sami na sobie albo z jakichś psychologicznych powodów, albo przez pomyłkę albo też narazili się Kokulowi, czy komuś innemu, posiadającemu podobną do niego moc i umiejętności. Powiadano, iż Kakul był najpotężniejszym w tej okolicy, jednak każda z Firm miała własnego potężnego czarca powiększającego stale populację odmieńców, i ten, w przeciwieństwie do Kokula, jako pracownik Firmy, a nie rządu, często chętnie spełniał okrutne życzenia swego pracodawcy, z równą łatwością wymierzając nagrody, jak i kary. Bardzo chciałem poznać ową moc, ale nie miałem ani czasu, ani nauczyciela, przynajmniej na tym etapie rozgrywki.

Na przykład była sobie dwumetrowa żaba. Siedziała na skale tuż za miastem, zapatrzona w morze, paliła wielkie, grube cygara. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem jak wygląda prawdziwa żaba, ale tak jak inni naczytałem się kiedyś baśni i ta tutaj wyglądała dla mnie jak taka baśniowa żaba, stojąca sobie na tylnych łapach i balansująca na błoniastych stopach.

Były też inne stworzenia dookoła — połowice, w połowie ludzie, a w połowie coś innego; i wyglądało na to, iż to coś innego może być praktycznie wszystkim, tym bardziej że ich transformacja była tak całkowita, że nie byłem w stanie rozpoznać, czym tak naprawdę są. Nie pojawiali się oni nigdy w mieście i ludzie od nich stronili, chociaż podejrzewam, iż ktoś musiał z nimi handlować, przynajmniej na zasadzie wymiany… Skąd bowiem ta żaba miałaby swoje cygara? Podobno na północ od miasta istniała niewielka kolonia połowców, jednak nie spotkałem nikogo, kto byłby tam osobiście.

Widywałem ich również na ziemiach należących do Firm, gdzie ludzie uzależnieni byli w większym niż gdzie indziej stopniu od przedstawicieli tych Firm, ad miejscowych czarców i czelów. Przebywałem akurat w Thunderkor, Firmie zajmującej się wyrębem lasów i prowadzeniem tartaków, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się bezpośrednio z odmieńcem. Wracałem z tartaku, w którym dokonałem inspekcji planów produkcyjnych, a ponieważ był piękny dzień i odczuwałem brak ruchu, zdecydowałem się na powrót pieszo do Sanroth Hall, kwatery głównej Firmy i wówczas to właśnie natknąłem się na nią.

Była teraz połowcem, ale kiedyś niewątpliwie musiała być piękną kobietą. Do pasa jej ciało pozostało kobiecym, natomiast od pasa w dół była uharem czy też uharopodabnym stworzeniem z potężnymi jaszczurzymi łapami i długim, grubym ogonem. W przeciwieństwie do błękitnych uharów, ona była zielona, zielenią świeżych liści, włącznie z długimi włosami, których odcień był jedynie nieco ciemniejszy. Ponieważ znajdowała się jakieś dziesięć metrów przede mną, zauważyłem, że porusza się w sposób wskazujący, iż jej ogon pełni ważną rolę przy utrzymywaniu równowagi i postawy wyprostowanej. Wziąłem ją wpierw za jakieś zwierzę — żyło ich na Charonie całe mnóstwo — a ona usłyszała mnie, mimo iż stanąłem jak wryty; zatrzymała się i odwróciła. Jej twarz wyrażała raczej irytację niż zaskoczenie moim widokiem, a już na pewno nie wyrażała lęku. Była to piękna twarz — pomimo tego zielonego kolorytu — egzotyczna i zmysłowa… mimo iż ze środka czoła wyrastał jej długi, ostry róg.