Выбрать главу

— Zgodnie z naszymi uświęconymi prawami, tak przyznała staruszka. — Jednak on może okazać się kimś innym, niż sądzisz, jeśli narzucisz mu swoją wolę.

— A jaki będzie miał wybór? — zamilkła na chwilę. — Poza tym… jeśli nie on, to kto? Przecież to jedyny powód utrzymujący mnie przy życiu:

— Wobec tego, jest to dla mnie powód więcej niż wystarczający — stara kobieta uśmiechnęła się wyrozumiale. Podeszła do mnie kołyszącym się krokiem i zbadała mnie dokładnie, jak lekarz przed operacją.

— Brzydka rana głowy. Pęknięcie czaszki, wstrząs mózgu.

Również Darva zbliżyła się i popatrzyła na mnie. Ciągle była tą samą egzotyczną pięknością, z jasnozieloną karnacją i ciemniejszą zielenią warg i włosów, które czyniły ją jeszcze bardziej pociągającą. Jednak tym razem zauważyłem te nieczłowiecze elementy, w które wyposażył ją nieżyjący już artysta: małe, spiczaste, ruchliwe uszy i duże nieforemne, szorstkie dłonie, bardziej zwierzęce niż te, które pamiętałem. Ostry, zakrzywiony róg, długi na jakieś pięćdziesiąt centymetrów, okazał się zakrzywioną kością, której warstwy nakładały się na siebie, jak pierścienie o coraz mniejszej średnicy, tworząc na końcu zaostrzony czubek.

— Czy uda ci się go naprawić? — spytała zaniepokojona.

— O tak — stara kobieta skinęła głową. — Choć uderzenie było tak silne, że zabiłoby zapewne większość mężczyzn. On jednak ma silną wolę przetrwania. Dobre wa, silne wa, już pędzi w jego wnętrzu, by naprawić szkody. Pomożemy temu wa.

— Kiedy?

— A dlaczegóż by nie teraz? Jest całkiem spokojny. Z tego, co widzę, podano mu osisi. To bardzo dobrze. Jest spokojny, ale przytomny. A to pomoże; to że nie jest uśpiony.

Odwróciła się do Darvy.

— Czar rzucony na umysł jest znacznie poważniejszym problemem — ciągnęła. — Miejski czart chroni go w ten sposób przed tego rodzaju interwencją. Choć mogłabym przecież dać ci taki napój…

— Nie. — Darva pokręciła przecząco głową. — To nie byłoby właściwe. Nie chciałabym, by to odbyło się taki sposób.

— To dobrze. I tak będę miała dość problemów ze zmianą funkcji jego ciała, ze zmianą odruchów, ośrodków równowagi i tym podobnych, by martwić się jeszcze o tę świadomą część umysłu — westchnęła. No cóż, weźmy się do roboty.

I znów nie potrafiłbym powiedzieć, ile czasu minęło i co dokładnie się wydarzyło. Wiem, że stara kobieta śpiewała i przeprowadzała medytacje, masując i ugniatając od czasu do czasu poszczególne części mojego ciała i głowy. Wydawało mi się również, że mam wysoką gorączkę, a dzięki niej — przedziwne, surrealistyczne wizje. Było mi na przemian zimno i gorąco, a jednocześnie odczuwałem w całym ciele jakieś erotyczne sensacje. Przed chwilą słyszałem, że jestem w bardzo kiepskim stanie, dlatego też nie starałem się walczyć z tym wszystkim, co się ze mną działo. W końcu zapadłem w niewiarygodnie głęboki sen, do którego nie miały dostępu żadne dziwne istoty, uczucia, czarownicy czy czarownice.

Przebudziłem się nieco oszołomiony, ale nie odczuwałem najmniejszego bólu. Dopiero po jakiejś chwili dostrzegłem, że coś jest ze mną nie w porządku. Rozejrzałem się po jaskini, ale prócz niewielkiego ogniska i snopa światła padającego od wejścia i świadczącego o tym, że mamy dzień, nie zauważyłem nikogo i niczego nadzwyczajnego. Usiłowałem odgarnąć pajęczynę, w którą spowity był mój umysł i wówczas właśnie zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy naraz. Po pierwsze — znajdowałem się w pozycji stojącej. Było to naprawdę zadziwiające, bowiem w żaden sposób nie mogłem wyobrazić sobie siebie wstającego… chyba że odbyło się to pod wpływem uzdrawiających czarów, czy czegoś w tym sensie. Po drugie — nie było mi ani trochę za gorąco. Czułem wręcz lekki chłód, co przecież było niedorzeczne w jaskini, w której ciągle płonęło ognisko.

Nagle zupełnie się rozbudziłem i ogarnęły mnie złe przeczucia. Uniosłem dłoń, by zetrzeć resztki snu z oczu i ujrzałem to, czego tak się lękałem.

Dłoń była zielona, szorstka i uzbrojona w szpony. — Nie — wrzasnąłem, a głos mój odbił się echem od ścian jaskini. — Do wszystkich diabłów!

Zrobiłem krok naprzód i w tym momencie wiedziałem już wszystko. Zatrzymałem się i popatrzyłem w dół na swoje ciało. Zobaczyłem wielkie, zbrojne w szpony, jaszczurze łapy, grube jaszczurze nogi i naturalnie jaskrawozielony ogon, prawie tak długi jak cała reszta ciała. Nerwowo rozejrzałem się po jaskini i w jednym z jej kątów dostrzegłem coś, co mogło mi się teraz przydać — spory kawałek błyszczącego metalu. Podszedłem do niego, podniosłem go z ziemi i przyjrzałem się swemu odbiciu w świetle padającym od ogniska.

No tak, rogi i cała reszta, pomyślałem ponuro. Twarz i tors zachowały nieco ze swego poprzedniego wyglądu, ale była to w sumie dziwaczna hybryda, połączenie rysów twarzy i cech Parka Lacocha i Darvy.

Usłyszałem, że ktoś wchodzi. Odłożyłem błyszczący kawałek metalu i odwróciłem się. To Darva. Zatrzymała się i patrzyła na mnie, a twarz jej wyrażała mieszaninę zadowolenia i obawy.

— Dlaczego, Darvo? — spytałem.

Zrobiła przepraszającą minę.

— Uratowałam ci życie — przypomniała. — Sądziłam, że ty byłbyś skłonny uczynić dla mnie to samo.

— Był… byłbym skłonny — powiedziałem zupełnie szczerze. — Ale niby jak uczynienie ze mnie praktycznie twojego sobowtóra ma uratować ci życie?

Westchnęła i posmutniała.

— Żyłam jedynie dla zemsty i wreszcie jej dokonałam, choć nie w taki sposób, jaki sobie przedtem wyobrażałam. A teraz jestem całkowicie samotna i na zawsze skazana na swój wygląd, chyba że zostanę zmieniona w coś jeszcze gorszego. Jestem jedyną z tego rodzaju Park… i nigdy już nie będę mogła wrócić do rodzinnych stron, ujrzeć najbliższych, znaleźć się pomiędzy tymi, którzy są mi tak drodzy jej głos nabrał odcienia prośby. — Czy nie rozumiesz? Gdybym miała pozostać samotna, popełniłabym samobójstwo. A wtedy zobaczyłam ciebie; Jobrun pozbawił cię przytomności i wyciągnął pistolet, aby cię zastrzelić. Zobaczyłam to i w jakiś sposób zrozumiałam, że to przeznaczenie i że bogowie mieli w tym jakiś cel, iż oboje znaleźliśmy się w tym samym miejscu i w tym samym czasie.

Pokręciłem ze smutkiem głową. Musiałem przed samym sobą przyznać, że to, co mówiła, było nie tylko zrozumiałe, ale i całkiem rozsądne. Jakże miałem dyskutować z logiką jej argumentów, niezależnie od tego, co sam odczuwałem? Pogódź się z faktami, powiedziałem sobie. Bez niej byłbyś już martwy; masz więc wobec niej zobowiązania. W tej zaś sytuacji ciągle jeszcze znajdujesz się w grze i ciągle jeszcze tę grę prowadzisz. Skoro odmieńcy są główną siłą ruchu Korila, to powinienem być odmieńcem. Jeśli zaś miałem co do tego jakieś wątpliwości, to powinienem był trzymać się z dala od tego placu, a potem pomóc Tully’emu w uporządkowaniu spraw, jak przystało na lojalnego księgowego miejskiego. Poza tym mogłem być przecież zmieniony w coś znacznie gorszego; miałem o tym niejakie pojęcie. Widziałem przecież tamtych na placu.

Podszedłem do niej, przewracając coś przy okazji ogonem, ująłem jej dłoń i uśmiechnąłem się.

— Rozumiem — powiedziałem. — I wybaczam ci.

W jednej chwili jej twarz zmieniła wyraz, wyglądała teraz na niewiarygodnie szczęśliwą.

— Być może zyskałaś jednak coś znacznie więcej niż się spodziewałaś — ostrzegłem.