Wydawała się nie słyszeć mojej uwagi, a w jej zielonych oczach pojawiły się dwie ogromne łzy.
— Tak się cieszę, że obeszło się bez kłótni:
— Żadnych kłótni — westchnąłem. — Przyznaję, że niełatwo mi będzie się do tego przyzwyczaić, ale sądzę, że dam sobie jakoś radę.
— Wyjdźmy na zewnątrz — zaproponowała. — Jesteśmy, że tak się wyrażę, troszkę zimnokrwiści.
No cóż, to wyjaśniało przynajmniej chłód, jaki odczuwałem. Wyszedłem za nią. Dzień był jak zwykle gorący i parny, a wszystko wokół pokrywała mgła. Jednak zarówno mgła, jak i wilgotność wydawały się ustępować i nagle, po raz pierwszy od przybycia na Charon, poczułem się wyśmienicie pod względem fizycznym. Jednocześnie uświadomiłem sobie, że jestem bardzo głodny.
— A co my jadamy? — spytałem. Uśmiechnęła się.
— Prawie wszystko, co żyje — odparła, a ja oczyma wyobraźni ujrzałem jak rozrywam na kawałki mniejsze ode mnie jaszczurki.
Domyśliła się mych myśli, bo roześmiała się wesoło.
— Och, nie. Rośliny, owoce, liście. Również zwierzęta, ale osobiście wolę je przyrządzone na sposób tradycyjny.
— To brzmi nie najgorzej. A jest coś w pobliżu?
— Jest spora kępa drzew owocowych, melonów cuaga. Tuż u stóp tego wzgórza. Chodź ze mną.
Ruszyła szybko, a ja podążyłem za nią.
— Mówisz, że to spora kępa? Nikt nas nie zauważy? Jestem pewien, że odmieńcy nie cieszą się teraz zbytnią popularnością.
— Nie przejmuj się. Ona znajduje się na samym obrzeżu terenów należących do Bindaharu — odparła. — Nie pojawią się tutaj jeszcze przez kilka najbliższych dni, a kiedy się zjawią, nas dawno już tutaj nie będzie.
Melony były duże, w czarno — pomarańczowe pasy i okazały się bardzo pożywne, choć musiałem przyzwyczaić się do jedzenia ich razem ze skórką. Albo więc zupełnie zmienił mi się smak, co było wielce prawdopodobne, albo też ludzie jedzący jedynie sam miąższ dużo na tym tracili.
Jedliśmy dużo i długo. Moje stare „ja”, moje oryginalne „ja” zjadłoby może całego melona, naturalnie bez skóry. Park Lacoch zjadłby zapewne zaledwie ćwiartkę. Ja zjadłem teraz siedemnaście, ze skórką, jak leci, i ciągle jeszcze nie byłem do końca nasycony.
— Jemy dużo — powiedziała Darva. — I zawsze kiedy tylko mamy okazję. A jednak nie tyjemy; wydaje się, że jedynie stajemy się coraz silniejsi.
— To bardzo sprawiedliwe rozwiązanie — przyznałem, czując się teraz znacznie lepiej.
Skoro już pojedliśmy, mogliśmy porozmawiać o innych sprawach. Posiłek spowodował, że poczułem się nieco leniwy i senny. Nadszedł więc czas odpoczynku.
— Słuchaj… chciałbym, żebyś mi wyjaśniła kilka spraw.
— Co tylko zechcesz — odparła, najwyraźniej szczerze. — Nie masz pojęcia, od jak dawna nie rozmawiałam z kimś, jak przyjaciel z przyjacielem.
— Świetnie — skinąłem głową. — Wpierw sprawy aktualne. Kim jest ta stara kobieta, która rzuciła czar?
Mówiąc szczerze był więcej niż jeden powód, dla którego chciałem to wiedzieć. Staruszka była przecież tą osobą, która kiedyś w przyszłości mogłaby go ze mnie zdjąć.
— To moja prababka… prawdziwa — odparła.
Sama nie wiem, od kiedy posiada tę moc. Być może od dzieciństwa. Terminowała u czarca, kiedy była bardzo mała, kiedy nie było jeszcze tych uprzedzeń i tych zamkniętych związków, jak to ma miejsce obecnie. Nigdy jednak nie przeszła pełnego szkolenia. Zamiast tego urodziła dziewięcioro dzieci.
— Tak, to mogło ją trochę osłabić — zauważyłem. — Choć wydała mi się i tak bardzo potężna. Ale… skąd ten pomysł, żeby uczynić ze mnie twoją bliźniaczkę? Czyżby powodem był fakt, że jej moc jest ograniczona?
— Nie — zawahała się — to nie całkiem tak. To prawda, że użyła mnie jako modelki, a i samo stworzenie odmieńca jest dość ryzykowne. Popełnisz błąd i mózg nie pasuje do całej reszty, co powoduje, iż jesteś albo kaleką fizycznym, albo umysłowym. Wielu jest takich. Dlatego zastosowała jako wzór ten sam czar, którego użył wobec mnie ten drań Isil. A to oznaczało, że będziesz podobny do mnie. Skorzystała takie z bunharów. Ja byłam tak podniecona, że w ogóle o tym nie pomyślałam, a ona pamiętała. Ciągle jesteś płci męskiej, Park… Niezależnie od wyglądu.
To było wielce interesujące. Jednocześnie zaś zabawne, w jakiś nie pozbawiony ironii sposób. Nie mogłem powstrzymać chichotu.
— Co cię tak rozbawiło?
— Jakby ci to powiedzieć? Wiesz, że nie urodziłem się na Charonie. Zesłano mnie tutaj. Zesłano mnie na podstawie wyroku.
— Wiem — skinęła głową. — Dużo się o tym mówiło w Thunderkor.
— No, cóż, popadłem w… tarapaty. Zabiłem kogoś, dla powodu którego ani ty, a teraz nawet ja sam — nie uznalibyśmy za wystarczający, czy w ogóle sensowny. A tym powodem, kiedy już go odkryli, był fakt, że byłem wówczas hermafrodytą, wybrykiem natury.
— Ooo… — otworzyła szeroko usta. — To dlatego wyglądałeś trochę, że się tak wyrażę, dziwnie.
Skinąłem głową.
— Udało im się jednak temu zaradzić i zrobili ze mnie mężczyznę — ciągnąłem. — A teraz… popatrz tylko! Posiadam płeć męską, a wyglądam jak twoja siostra!
Roześmiała się, a mnie nasunęło to do głowy interesujący problem. Dobrze, byłem płci męskiej… ale czym płci męskiej? Zapytałem ją o to.
— Sama się nad tym zastanawiałam — odpowiedziała. — Z tego, co mówiła Babka, wynika, że gdybyśmy mieli, hm, robić to teraz, nic z tego by nie wyszło. Jednak kiedy tylko znajdujące się w tobie wa wykonają swoje zadanie, możliwe że moglibyśmy mieć nawet potomków naszego gatunku. Nie jest to pewne, ale takie wypadki się zdarzały. Moglibyśmy dać początek zupełnie nowej rasie! — przybrała zamyślony wyraz twarzy. — Darvus Lacochus.
— Brzmi zupełnie jak nazwa jakiejś choroby.
— Wiesz Park, to wspaniałe — roześmiała się. Czuję się jak nigdy w ciągu tych ostatnich dwu lat!
Widziałem jej radość i nawet sprawiało mi to pewną przyjemność. Ona sama też mi się podobała. Nie wyrażała się nazbyt elegancko, a czasem wręcz nieco prostacko. Była niewykształcona i niedoświadczona, ale to bardzo bystra, inteligentna kobieta, której możliwości zostały zablokowane przez egoistycznego i okrutnego człowieka. Była też niewątpliwie twardsza i bardziej zdecydowana od Zali, przynajmniej — od tej dawnej Zali. Zastanawiałem się leniwie nad tym, jaka też może być Zala obecna.
— Słuchaj — odezwałem się. — Musisz wyjaśnić mi pewne sprawy. Co też, do diabła, wydarzyło się w Bourget? Kto tego dokonał? I dlaczego?
— No cóż — westchnęła. — Od dawna już istnieje ten kult diabła. Zapewne o nim słyszałeś?
Skinąłem głową.
— Uczestniczyły w nim głównie znudzone i sfrustrowane kobiety, usiłujące zyskać jakąś część Mocy. Jednak jakiś rok czy dwa lata temu, wszystko się zmieniło. Nie wiem kto i jak tego dokonał, ale kult został zdominowany przez tę większą grupę, która chce obalić rząd. Jedyne co wiem, to fakt, że stoi za nią jakiś prawdziwie potężny czart.
— Koril — powiedziałem. — Był kiedyś władcą. — Tak, to chyba on — zgodziła się ze mną. W każdym razie, hardziej odpowiadał on zwykłym ludziom. Nie było przy nim bowiem takich przerażających facetów jak ten szef ochrony i tych wszystkich pomiatających każdym z żołnierzy. Poza tym nawiązał on kontakt z koloniami odmieńców. Przyrzekł im, że jeśli odzyska władzę, da im na własność Tukyan, południowy kontynent. Mieszka tam tylko garstka ludzi i większość jego powierzchni jest ciągle nie zbadana. Jednak z tego co wiem, jest tam co najmniej tak ładnie jak tutaj. Cóż, były to wspaniałe perspektywy dla odmieńców, którzy nie mają łatwego życia i nie mogą spodziewać się lepszego w przyszłości. Ludziom normalnym też to odpowiadało; w ten sposób mieliby nas przynajmniej z głowy. Rozumiesz?