Выбрать главу

Skinąłem głową. Było to wszystko logiczne i świadczyło o zmyśle politycznym Korila. Zaczynałem dostrzegać; jak groźnym był on człowiekiem, nawet bez tej jego nadzwyczajnej, magicznej. mocy. Zastanawiałem się, w jaki sposób udało się Aeolii Matuze pozbawić go władzy i następnie utrzymać swą własną.

W jednym ułamku sekundy znalazłem odpowiedź, jedyną logiczną odpowiedź. Aeolia utrzymywała się na swoim stanowisku, ponieważ popierała wojnę przeciw Konfederacji. Trójce pozostałych władców specjalnie nie zależało na Charonie. Jasno wyraził to Korman. Komu więc zależało? Jedyną logiczną odpowiedzią byli sami obcy.

Nie było przy nim bowiem takich przerażających facetów jak ten szef ochrony…

Czyim szefem ochrony był tak naprawdę Yatek Morah? Matuzy? Tak, ale tylko tak długo, jak długo postępowała ona zgodnie z wytyczoną linią. A to oznaczało, że ten dziwny mężczyzna, z dziwnymi oczyma, ze sposobem — zachowania robota, z tą niewiarygodną mocą, nie był w ogóle człowiekiem. A toz kolei znaczyło, że Charon, choć nieistotny z militarnego punktu widzenia, był z jakichś powodów bardzo, bardzo ważny dla obcych. Dlaczego?

Aeolia Matuze, z jej wybujałym ego i z marzeniami o boskości… Obcy umacniali i jedno, i drugie, w zamian za postępowanie zgodne z ich planami. To miało sens. Ciekaw byłem, czy Koril zdawał sobie z tego sprawę? Czymże był jeden władca Rombu dla rasy przygotowanej do podbicia tysięcy światów?

— O czym myślisz?

Ocknąłem się z zamyślenia.

— Układam sobie w głowie całość z różnych kawałków. Wyjaśnię ci to później. Będziemy przecież razem dość długo, a to taka długa i skomplikowana historia.

— Razem — westchnęła. — Nie masz pojęcia, jak mile to brzmi.

Przede wszystkim, pomyślałem, sprawy podstawowe.

— Jak to się dzieje, że nie potykam się o własny ogon, kiedy biegnę? Czuję się w tym ciele całkiem naturalnie.

— Bo to był dobry i skuteczny czar, ze wszystkim, co niezbędne.

Skinąłem głową. Taka odpowiedz mnie zadowalała.

— W porządku więc… dokąd stąd wyruszamy?

— Daleko — odparła natychmiast. — I bardzo szybko. To miejsce znajduje się zaledwie o dzień drogi ad Bourget i wkrótce będzie się tu roiło od żołnierzy z oddziałów rządowych. Pewnie już tutaj są. Mamy pewną liczbę środków obrony; wśród nich zaś zdolność do stania bez najmniejszego ruchu. Zdziwiłbyś się, znając nasze rozmiary, kiedy byś zobaczył, jak przebiegają obok nas, stojących pośrodku zieleni.

— Owszem, to przydatne — powiedziałem. — Jednak ostatnio broń tutaj stała się nagle bardzo nowoczesna, a dobra broń oznacza czujniki ciepła.

— I co z tego? — roześmiała się. — Próbowali je stosować podczas polowań. A temperatura naszego ciała nie różni się praktycznie od temperatury otoczenia. Są więc bezużyteczne.

— Nie pomyślałem o tym. Mimo to, wolałbym zna leźć się jak najdalej stąd, i to szybko. Czy znasz tereny poza tym regionem?

— Zupełnie nieźle — odparła. — Jakieś sto kilometrów stąd już znacznie gorzej. Niewiele podróżowałam. Wiem jednak, gdzie są drogi, choć nie możemy ich używać. I w głowie mam wszystkie szczegóły, jakie widziałam na mapach. Kazano nam je zapamiętać.

— Grzeczna dziewczynka — powiedziałem.

— Chcesz więc dołączyć do innych? — spytała głosem, w którym wyczułem rozczarowanie.

— W drodze wyjaśnię ci moje powody — skinąłem głową. — Dzieją się różne rzeczy, o których nikt nie raczył cię poinformować.

— Mamy trzy tygodnie na przebycie jakichś ośmiuset kilometrów — powiedziała. — Będzie więc dość czasu na rozmowy i wyjaśnienia. Do tego czasu odmieńcy mają żyć w rozproszeniu i żywić się owocami natury.

— I dać im dość czasu na złapanie kilku z nas i wymuszenie z nas lokalizacji tych miejsc, do których się udajemy? — spytałem zaniepokojony.

— Och, są całe setki punktów kontaktowych i tylko niewielu spośród nas zna miejsca zapasowe. Nawet jeśli pochwycą połowę odmieńców, w co wątpię, ciągle jeszcze będzie duża szansa, że jeden czy drugi z tych naszych punktów pozostanie w dalszym ciągu bezpieczny.

— Nie podoba mi się taki układ, ale nie mamy wyboru — rozejrzałem się, mgła zaczynała gęstnieć. Czas zatem ruszać w tę daleką wędrówkę.

— I pozostawić za sobą jedynie ślady bunharów roześmiała się.

Rzeczywiście, te nasze kształty miały też swoje dobre strony. Ponownie się rozejrzałem.

— Chyba muszę poszukać jakiegoś odpowiedniego drzewka — powiedziałem. — Wodniste owoce zjedzone na pusty żołądek! Bardzo to szybko przez ciebie przelatuje.

Roześmiała się i bez zastanowienia wskazała palcem wprost przed siebie. Poszedłem za jej radą, wybrałem miejsce i stanąłem zerkając w dół.

— Aha, to tutaj go mamy — odezwałem się głośno.

Rozdział dziesiąty

Decyzja pod iglicami

Pod pewnymi względami te trzy tygodnie były prawdziwą idyllą. Nieco mnie to martwiło, że tak właśnie o nich myślałem: Przyznać muszę, iż polubiłem Darvę. Odkryłem nawet w sobie zaczątki — jakichś uczuć, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Fakt, że mogę odczuwać coś podobnego, był ciosem w moje własne wyobrażenie o sobie, do jakiego byłem przyzwyczajony — silny, odpowiedzialny, pozbawiony wszelkich emocji agent Konfederacji, który nie potrzebował niczego i nikogo… nigdy. Którego zrodzono, wychowano i wyszkolono po to, by był ponad takimi niewiele znaczącymi uczuciami jak lojalność, przyjaźń…, miłość? Czyż to nie ja sam zaledwie kilka miesięcy temu nie byłem w stanie podać Zali znaczenia tego słowa? Czy to możliwe, zastanawiałem się, że samotność nie jest przypadłością, na którą cierpią wyłącznie podludzie? Czyżbym w rzeczywistości był równie obcy swojej kulturze, jak Darva była obca swojej? Wiedziałem, że takie myśli są niebezpieczne. Uderzały one bowiem w główny system wartości Konfederacji, w system; w który ciągle jeszcze sądziłem, że wierzę.

Czy jednak w tym naszym pędzie do perfekcji nie pozostawiliśmy jakichś dziur w ludzkiej psychice? A może to tylko to nowe ciało, nowa postać, nowe hormony i co tam jeszcze, stworzyły te wszystkie dziury, których przedtem tam w ogóle nie było? Przez moment chciałem, żeby to drugie okazało się prawdziwe… Chociaż, z praktycznego punktu widzenia, nie miało to żadnego znaczenia, skoro i tak już mnie w jakiś sposób dotknęło.

Kilkakrotnie podczas tych naszych trzytygodniowych wędrówek poprzez dżunglę Charona miałem ochotę wyjawić Darvie moją tożsamość, opowiedzieć o swej misji, zawsze jednak potrafiłem się powstrzymać. Nic przecież bym nie zyskał, mówiąc o tym teraz, a mieliśmy przed sobą jeszcze mnóstwo czasu. Niemniej, poznałem ją bardzo dokładnie. I spodobało mi się to, co odkryłem. Była bystra i uczyła się szybko, oczarowana moimi opowieściami o pograniczu i o światach cywilizowanych, których nigdy nie zobaczy. Nie miała zbyt wielkich trudności ze zrozumieniem problemu, jaki stanowił układ: obcy — czterej władcy, choć podejrzewam, że wyobrażała sobie tych obcych jako jakiś inny gatunek odmieńców. Kiedy jest się zieloną, ma się dwieście piętnaście centymetrów wzrostu, róg i ogon, pojęcia „obcy” i „nieczłowieczy” wydają się znaczyć coś innego. Rozumiała jednak, że w tym wypadku „obcy” oznaczał nie kształt materialny, lecz umysł. Jeśli, co podejrzewałem, Morah był obcym, to dla niej fakt ten był wystarczający, aby przyłączyć się do misji ratowania ludzkości; tej ludzkości, której częścią sama już nigdy nie będzie.