Выбрать главу

Niektóre aspekty mojego nowego kształtu fizycznego wywierały zdecydowany wpływ na mój umysł. Stwierdziłem, że coraz łatwiej ulegam emocjom i coraz bardziej jestem ich świadom. Zachowałem, co prawda, wszystkie moje umiejętności, które wyniosłem ze specjalnego wyszkolenia, jednak wszystko odczuwałem z intensywnością, o której istnieniu nie miałem uprzednio pojęcia; intensywnością, która miała zarówno pozytywne, jak i negatywne strony.

Nasz nowy kształt fizyczny, nazwany przeze mnie krótko darvą, nie był taki zły. Byliśmy bardzo silni i pomimo dużych rozmiarów, potrafiliśmy wtopić się w zieleń otoczenia, a w razie potrzeby biec znacznie szybciej od człowieka. Szpony stanowiły skuteczną broń, choć nie musieliśmy ich używać w tej funkcji, służyły także do cięcia i krojenia pożywienia, czymkolwiek ono było; nie sprawiały nam one żadnych kłopotów, bowiem skórę mieliśmy grubą i twardą… a woda spływała po niej jak po przeciwdeszczowej pelerynie.

Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że nas szukają. Wiele razy widzieliśmy szybowniki, czasami tuż ponad szczytami drzew i w pobliżu polanek. Widywaliśmy załogi szybowników, złożone z żołnierzy wypuszczających serie z broni maszynowej w kępy drzew, by przestraszyć każdego, kto się tam ewentualnie znajdował i wykurzyć go na otwarty teren. Drogi bezustannie były patrolowane przez groźnie wyglądających żołnierzy i towarzyszących im miejscowych. Mimo to, tak długo, jak długo udawało nam się nie napotkać na swej drodze jakiegoś czarca czy czela, nie mieliśmy szczególnych problemów z unikaniem naszych prześladowców.

Jedyna przygoda przydarzyła nam się pod koniec naszej wędrówki przez dżunglę. Przyzwyczailiśmy się do niej bez trudu, choć dla większości ludzi byłaby miejscem bardzo groźnym. Nasza skóra była zbyt twarda, by mogły jej zaszkodzić wszechobecne insekty, a dla drapieżników byliśmy zbyt silni. Przedzieraliśmy się z równą łatwością przez gąszcza i liany, jak i przez grząskie błota. Prawdę mówiąc, było to wspaniałe miejsce, nieskończenie piękne i fascynujące. Choć sobie tego zupełnie nie uświadamialiśmy, to, co się z nami wówczas działo, w języku psychologów nazywane jest „powrotem do natury” i oznacza całkowite przystosowanie się do środowiska, w którym się przebywa. A do takiego środowiska, jak się wydaje, my dwoje byliśmy wręcz stworzeni.

Uzmysłowiliśmy sobie to dopiero wtedy, gdy wpadliśmy na bunhara. Już wcześniej napotkaliśmy wiele dużych stworzeń zamieszkujących dżunglę i bagna, wśród nich były setki takich, o których istnieniu nie miałem pojęcia, jednak na ogół udawało nam się omijać je z daleka, a one wydawały się akceptować naszą obecność. Jednak ten bunhar był zupełnie inny. Nie wiem, co zrobiliśmy nie tak. Możliwe, że znajdował się on w okresie rui i wyczuł Darvę. W każdym razie nie starał się nas unikać; rzucił nam wyzwanie rycząc i szczerząc kły. Przyznaję, że odniosłem wrażenie, jakby on cały składał się jedynie ze swych ostrych i groźnych kłów.

My sami, jeśli nie liczyć przerośniętych i podobnych do kłów siekaczy, dysponowaliśmy w naszych ludzkich twarzach i szczękach typowym uzębieniem wszystkożerców. Stawiało to nas na przegranej pozycji, staraliśmy się przeto go ominąć, jednak bez rezultatu. Wyglądało na to, że przyjdzie nam stoczyć walkę. Poczułem nagle — silniejszy niż kiedykolwiek przedtem — przypływ adrenaliny do krwi, czy coś w tym sensie. Patrząc na tego szczerzącego kły jaszczura, zacząłem odczuwać złość i wściekłość, tym bardziej że do moich uszu doszły zwierzęce pomruki Darvy. Bez zastanowienia zaatakowaliśmy zbliżoną do nas rozmiarami bestię, rzucając się na nią z opuszczonymi głowami i wystawionymi do przodu rogami.

Bunhar miał co prawda kły, ale był bez rogu, a poza tym, jak sądzę, zupełnie nie spodziewał się naszego ataku. Wyprostował się i wsparł na ogonie, by ochronić głowę. Nasze dwa rogi wbiły się w jego klatkę piersiową, a szpony darły jego ciało. Wyrwaliśmy rogi i powtórzyliśmy manewr, i jeszcze raz, a on ryczał z bólu i wściekłości, zalewając i siebie, i nas posoką. Darva obróciła się wówczas i — wsparłszy się na ogonie dla większej skuteczności — swą potężną nogą podcięła jego prawą łapę i obaliła na ziemię.

W jednej sekundzie byliśmy dosłownie na nim, wbijając rogi w odsłonięty kark i rwąc jego ciało na kawałki. Biedne stworzenie nie miało najmniejszej szansy od samego początku, nie tylko z powodu braku rogów, ale dlatego że my, choć atakowaliśmy jak zwierzęta, mieliśmy nad nim przewagę, bo stosowaliśmy całkiem ludzką taktykę walki. Zwierzę zginęło, a my nie odnieśliśmy żadnych obrażeń, prócz kilku zadrapań.

Bunhar był martwy, a nasz gniew, wściekłość i poczucie bezmyślnej mocy trwały nadal i pozwoliły nam pić skrew martwego zwierzęcia, rwać i pożerać surowe mięso, aż do zupełnego nasycenia. Odprężyliśmy się dopiero wtedy, gdy skończyliśmy jeść i ogarnął nas letarg. Emocje ucichły i powróciły racjonalne myśli.

Przez chwilę milczeliśmy. Wreszcie Darva spojrzała na mnie, tak samo zachlapanego krwią, jak ona sama, po czym zerknęła na ścierwo, do którego już zlatywały owady. Zapewne lada moment pojawią się padlinożercy.

— Mój Boże, co też uczyniliśmy najlepszego? — jęknęła.

Spojrzałem na nią, na resztki bunhara, i znowu na nią. Pokręciłem głową w zdumieniu.

— Wygląda na to, że jesteśmy w większym stopniu zwierzętami, niż ty sama sądziłaś.

Robiła wrażenie oszołomionej i trochę przerażonej.

— Nie… nie chodzi mi o bunhara. Sam się o to prosił. Chodzi o to, co stało się potem — umoczyła dłoń w krwi zwierzęcia, powąchała posokę, po czym zlizała ją sobie z palców. — Na Boga, Park… to było tak wspaniałe uczucie! A ten smak…

— Wiem — odparłem znużonym głosem.

Całe to doświadczenie zaczynało gdzieś odchodzić, pozostawiając po sobie jedynie uczucie zmęczenia, ból mięśni i świadomość zadrapań. Wiedziałem, że ona czuje się dokładnie tak samo.

Davra jednak jeszcze ciągle była oszołomiona.

— Od… od dwóch lat jestem tym, czym jestem, a nigdy przedtem nie czułam się tak, jak teraz, i nigdy niczego podobnego nie zrobiłam.

— Ten Isil miał więcej wyobraźni, niż sądziłaś pokiwałem ciężko głową. — Podejrzewam, że miało to być następne stadium w przypadku twojego oporu, a opór przecież stawiałaś. W tamtym czasie mógł to być dobry pomysł. Gdyby przemiana zawiodła, wysłaliby cię na bagna, gdzie twe instynkty zwierzęce zyskałyby wkrótce przewagę nad ludzkimi odruchami. Zdziczałabyś i albo dołączyła do jakiegoś stada bunharow, albo też wróciła na kolanach do nich.

Zamilkłem na chwilę.

— Mimo wszystko, nie jest tak źle.

— A cóż, do diabła, jest w tym dobrego? — popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie. — Zważ tylko: my… oboje… zabiliśmy tę masę mięśni i kłów, i to bez większego wysiłku. Instynktownie wykorzystaliśmy naszą broń biologiczną. Prawdopodobnie ten stwór jest od nas cięższy o kilkaset kilogramów i urodził się już jako drapieżca. A przecież my okazaliśmy się znacznie groźniejszymi drapieżcami. Ten manewr zakończony jego obaleniem uchronił nas przed poważniejszymi obrażeniami. Wykonałaś go niemal automatycznie, a na pewno nie przyszedłby on w ogóle do głowy, w której tkwiłby tak malutki móżdżek jak u bunhara. Teraz to my jesteśmy tutaj panami. Królem i królową charonejskich puszczy, panami całkowicie przystosowanymi do środowiska. Nie mamy się czego obawiać tak długo, jak długo pozostajemy w tym swoim żywiole.