— Ale… ta krew! Boże! To był szok; to przypominało orgazm. Było jak supernaładowanie, pobudzenie wywołane najlepszym z narkotyków! Jeszcze teraz, pomimo odrazy, łaknę tego smaku.
Miała rację. Odczuwałem podobne wrażenia i nie można było ignorować tego faktu.
— No cóż — westchnąłem. — Zapewne uda nam się zachować nad sobą kontrolę i nie poddawać się temu zbyt często. Jesteśmy teraz zabójcami, Darvo. Naturalnymi drapieżnikami. To rachunek, jaki płacimy za naszą fizyczną strukturę i musimy ten fakt zaakceptować.
— No… nie wiem — nie wyglądała na przekonaną. — Park… a gdyby to był człowiek? Jeden z tych żołnierzy?
Teraz dopiero moje wyszkolenie dało osobie znać; umysł zaczął sortować i analizować fakty, wybierając najbardziej optymalną drogę działania. Wiedziałem, że dla Darvy będzie to znacznie trudniejsze; ale w końcu i ona zaakceptuje podstawowe fakty i nauczy się z nimi żyć.
— Nie jesteśmy już ludźmi, Darva — powiedziałem bez ogródek. — Jesteśmy kimś zupełnie innym. Szczerze mówiąc, tak długo, jak długo to człowiek właśnie jest naszym wrogiem, równie łatwo przyjdzie mi przebić go włócznią czy też zastrzelić.
— Ale… kanibalizm! — wstrząsnął nią dreszcz.
— Gdybym zjadł ciebie, to byłby kanibalizm powiedziałem, siląc się na rozsądek. — Jednak człowiek to tylko jeszcze jedno inteligentne zwierzę.
— No… nie… wiem — potrząsnęła głową.
— Musisz to zaakceptować, Darvo. W przeciwnym razie oszalejesz — powiedziałem. — Nie przejmuj się tak bardzo. Kiedy znajdziemy się wśród swoich, w inteligentnym towarzystwie, gdzie żywności jest pod dostatkiem, nasz obecny stan nie będzie żadnym problemem. Jak teraz, tutaj, w tej dżungli.
Nie odezwała się już więcej, a potem pozwoliliśmy, by sen oddalił od nas ostatnie przeżycia. Kiedy się zbudziliśmy, było już niemal całkiem ciemno, mimo to znaleźliśmy w pobliżu strumień i jedno drugiemu zmyliśmy z siebie zakrzepłą krew. Od razu poczuliśmy się bardziej ludźmi niż drapieżcami.
A jednak Darva nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania:
— Park… ci obcy, o których mówiłeś. Czyż my sami nie jesteśmy obcymi? Szczególnie teraz?
Nie potrafiłem znaleźć gotowej odpowiedzi. Pomimo całego tego moralizowania, następnego dnia znowu powtórzyliśmy naszą orgię… I to z pełną premedytacją. Tym razem znaleźliśmy sobie samicę uhara ze złamaną nogą, pozostawioną na śmierć przez własne stado. Nie mogliśmy się oprzeć nadarzającej się sposobności, tym bardziej że zdobyczą była łatwą, a i łatwiej nam było bronić się przed wyrzutami sumienia, skoro to stworzenie i tak by zginęło, na dodatek w cierpieniach. A przecież łatwość, z jaką nam przyszło podjąć tę decyzję i emocje towarzyszące „antycypacji” — to chyba właściwe określenie — zabójstwa, martwiły mnie teraz bardziej niż Darvę. Całe moje życie i wyobrażenie, jakie miałem osobie, oparte były na absolutnej pewności, że posiadam umiejętność zachowania nad sobą stałej i pełnej kontroli, że potrafię analizować i oceniać każdą sytuację za pomocą chłodnej, pozbawionej wszelkich emocji, logiki. Poddanie się takim niskim, zwierzęcym — zwierzęcym w sensie dosłownym — instynktom było więcej niż niepokojące.
Jeśli chodzi o polowanie i zabijanie, ludzie czynili to w stosunku do zwierząt od zarania dziejów. I chociaż cywilizowane światy znały mięso wyłącznie w postaci syntetyzowanej, to jednak mieszkańcy pogranicza znali je w takiej samej formie, jak ich starożytni przodkowie z Ziemi. Tu, na Charonie, ludzie zarabiali na życie, trudniąc się myślistwem i rybołówstwem i zjadali to, co upolowali, a z pracy — swej czerpali przyjemność. Fakt zaś, że ludzie z Montlay i Bourget, i nie tylko, mełli, kroili, gotowali i przyprawiali mięso, a tym samym nie myśleli o nim jak o zwierzęciu, które trzeba zaszlachtować, nie mógł im przecież zagwarantować całkowitego spokoju sumienia. My z Darvą byliśmy podobni, tyle że eliminowaliśmy te — element hipokryzji. Z tego punktu widzenia łatwiej nam było wejść w role drapieżców.
„Organizm Wardena”, zawiadujący wszystkim, co działo się w naszych ciałach, również wydawał się mieć bardzo praktyczne podejście do zaistniałej sytuacji. Po trzecim polowaniu i trzeciej uczcie poczułem w ustach dziwne i nieprzyjemne odrętwienie. Wspomniałem o tym Darvie i szybki rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że w nas obojgu zachodzą pewne zmiany. Nasze zęby stawały się ostrzejsze, a kły coraz dłuższe i grubsze. Bez żadnych dodatkowych czarów zamienialiśmy się w prawdziwych mięsożerców.
Tego rodzaju modyfikacja nie mogła mieścić się w jakichś dalekosiężnych planach takiego czela jak Isil. To po prostu znajdujące się w nas „wardenki” w jakiś sposób wyczuły zmiany w naszym stylu życia i wprowadzały te zmiany, by nas do niego dostosować. Na co; tak naprawdę, one reagowały? — zastanawiałem się. Czy na zmianę warunków fizycznych? Wydawało się to mało prawdopodobne… Darva już od dawna miała tę postać, ja zaś krótko, a przecież transformacja zachodziła właśnie teraz. Doszedłem do wniosku, że to zmiana naszego psychicznego nastawienia do całej tej sytuacji stanowiła mechanizm wyzwalający przemiany. Korman powiedział, że wszyscy dysponujemy mocą. Być może ten proces był bardziej złożony, niż on sam sądził.
Pociągało to jednak za sobą jeszcze bardziej tajemniczy problem: skąd o tym wszystkim wiedziały „organizmy Wardena”? Czel taki jak Isil, a nawet potężny czarc, jak Korman, nie dysponowali umysłem zdolnym przeprogramować dosłownie każdą komórkę, zdolnym nakazać przyśpieszonym wzrost, zdolnym uporządkować wszystkie komórki i wszystkie molekuły w taki układ, który stworzyłby funkcjonalnego biologicznie odmieńca. Naturalnie komputery Konfederacji dokonałyby tego bez trudu, choć takie eksperymenty uznawano za nielegalne. Jednak tutaj kobieta czy mężczyzna mogli po prostu pomachać czarodziejską różdżką, wymamrotać jakieś słowa i w niewiadomy sposób wymusić przemianę istoty ludzkiej w coś innego… coś, co było w stanie poprawnie funkcjonować.
Miałem przed sobą wiele elementów prawdziwie zadziwiającej układanki, ale nie posiadałem przesłanek i narzędzi, pozwalających ułożyć z nich jakąś całość. Po raz pierwszy od bardzo dawna pomyślałem o moim odpowiedniku, o sobie samym, tam na górze, gdzieś poza Rombem Wardena. Czy otrzymuje on w dalszym ciągu informacje, pomimo mojej transformacji? A jeśli otrzymuje informacje od nas wszystkich z tych czterech Wardenowskich światów, czy udało już mu się ułożyć w całość te elementy, skoro dysponuje on potężnym komputerem i ma na swych usługach całą wiedzę Konfederacji?
Nie czułem już do niego nienawiści. Teraz i tutaj, będąc tym, czym byłem, nie miałem pewności, czy mu zazdroszczę.
W ostatnim tygodniu zbliżaliśmy się powoli i bardzo ostrożnie do punktu kontaktowego, który Darva wybrała jako najbardziej bezpieczny. Znajdował się on około kilometra od głównej drogi, w pęknięciu skały w pobliżu wodospadu. Podchodziliśmy do niego ostrożnie i nie wprost. Darva miała wątpliwości, czy v ogóle powinniśmy tam iść, szczególnie teraz.
— Bardzo nam tu dobrze — argumentowała. — Sam powiedziałeś, że jesteśmy stworzeni do życia w dżungli. A gdy wrócimy, to będą znowu walki i znowu same kłopoty.
— To, co mówisz jest prawdą — przyznałem. Jednak ja myślę o czymś więcej niż tylko o tobie i sobie. Przede wszystkim muszę wiedzieć, muszę odkryć, co tu, do diabła, się dzieje, a czuję się szczególnie odpowiedzialny, ponieważ wiem, że Charon może ulec całkowitej zagładzie, wraz z naszą piękną dżunglą. I jeszcze coś. Jeśli zwyciężymy i jeśli ten Koril okaże się człowiekiem honoru, możemy zakończyć tę głupią dyskryminację odmieńców. Potrzebna im jest własna ziemia i Moc. W przeciwnym razie, ktoś zawsze będzie sprawował nad nimi kontrolę i zawsze im będzie zagrażał. Posiadając Moc moglibyśmy tu stworzyć nową rasę, a nawet kilka ras.