Выбрать главу

Skinąłem głową.

— Nie wyjaśnia to jednak w żaden sposób mej własnej wrażliwości w tym względzie — powiedziałem. — Nie sądzę również, by mogła ona być wynikiem rzuconego na mnie czaru. Korman stwierdził, że mam wrodzone zdolności w tym kierunku i przepowiedział, że będę w stanie wyczuć „wardenki” — wa — tak jak to właśnie nam się przydarzyło. Jest to bardzo istotne z kilku powodów. Oznacza to bowiem, iż oboje jesteśmy w stanie się tego nauczyć; oznacza także, że odmieńcy nie są bardziej ograniczeni niż ludzie, co zresztą jest dość logiczne. Jesteśmy co prawda inaczej zbudowani, ale jesteśmy zbudowani z tej samej materii i z tego samego materiału. Skoro wielu spośród odmieńców znajdowało się kiedyś na etapie czela, było rzeczą oczywistą, że podstawę mocy stanowiło szkolenie i ćwiczenia. Bez nich twoje możliwości sięgały pewnej granicy, której przekroczenie czyniło moc bezużyteczną lub obracało ją wręcz przeciwko tobie.

Było dla mnie rzeczą jasną, że podstawą mocy jest umiejętność koncentracji w sytuacji, kiedy wyczuwa się „organizmy Wardena” w danym obiekcie. Większość ludzi nie posiada niezbędnej samokontroli i pewności siebie, ja jednak byłem przekonany, iż je posiadam i to nawet teraz. Być może Darva również je miała. Pewne skłonności artystyczne i zdolności matematyczne byłyby naturalnie wielce pomocne w tworzeniu bardziej skomplikowanych form.

Z powodu występujących tam dziwnych formacji skalnych, miejsce, do którego podążaliśmy, Darva zwała Iglicami. Nigdy tam wcześniej nie była, ale widziała zdjęcie tego terenu i zapewniała mnie, że jeśli zobaczy te skały, to je na pewno rozpozna. Uprzednio w ogóle nie brała pod uwagę tego miejsca, jako że znajdowało się tuż przy głównej drodze w pobliżu miasteczka Gehebrat. Jednak był to najbliższy z punktów kontaktowych.

Zbliżyliśmy się do niego późnym popołudniem następnego dnia. Włączyłem swą małą krótkofalówkę i stwierdziłem dość ożywiony ruch w eterze, jednak ten szum był spowodowany głównie rozmowami pomiędzy patrolami drogowymi. Nie mówiono nic o Iglicach, jako o ewentualnym miejscu zasadzki, a wszystko wskazywało na to, że urządzenia te nastawione są na jedną, ustaloną z góry, częstotliwość. Nie oznaczało to bynajmniej, że nie mógł znaleźć się ktoś na tyle bystry, by urządzić zasadzkę i korzystać z różnych częstotliwości, ale informacje, które odbierałem, były dość uspokajające.

Tym razem zachowywaliśmy się wyjątkowo ostrożnie. Darva miała rację; trudno byłoby przegapić to miejsce. Cztery poszarpane skały wznosiły się na co najmniej kilometr ponad otaczającą je dżunglę, celując prosto w niebo, jak cztery olbrzymie strzały. Punkt kontaktowy znajdował się u podstawy drugiej skały po lewej stronie, o ile, naturalnie, nie został już wykryty.

Podchodziliśmy powoli i ostrożnie z dwu przeciwnych stron, gotowi do natychmiastowej akcji, jednak nie zauważyliśmy żadnych śladów, ani też nie wyczuliśmy żadnej zasadzki. Jeśli to miejsce zastało wykryte, to żołnierze tutaj zachowywali się o wiele bardziej profesjonalnie ad tamtych przy wodospadzie. Minęły dobre dwie godziny, nim przekonałem sam siebie, że w pobliżu nie ma niebezpieczeństwa, a mimo to, kiedy się spotkaliśmy ponownie, nie opuściliśmy osłony z drzew. Ponieważ nie mieliśmy zegarków, nie pozostało nam nic innego, jak usiąść i czekać z nadzieją, że ktoś po nas jednak przyjdzie.

Zapadał zmrok. Co chwila sprawdzałem krótkofalówkę, ale sygnały były bardzo słabiutkie i przerywane; o Iglicach w ogóle nie wspomniano.

Tuż po zapadnięciu zmroku dostrzegliśmy jakiś ruch i zastygliśmy na swoich miejscach. Wyciągnąłem jeden z pistoletów i nerwowo obserwowałem teren. W ciemnościach widziałem bardzo dobrze, nasze oczy sprawowały się najlepiej w półmroku dżungli, natomiast były bardzo wrażliwe na jasne światło, jednak nie był to wzrok, jaki posiadają stworzenia nocne. Zmysł Wardenowski wyczuwał przybysza i podążał za nim, jednak nie pozwalał rozpoznać jego kształtów.

Ktokolwiek to był, skradał się bardzo ostrożnie, a kiedy znalazł się na środku polanki, zatrzymał się, zapewne rozejrzał wokół i wreszcie wyszeptał nerwowym głosem:

— Na południu jest burza.

Były to słowa hasła rozpoznawczego, podane wcześniej Darvie i choć po ich usłyszeniu nasze nadzieje znacznie wzrosły, to jednak ostrożność nas nie opuściła. Jeśli bowiem Morah znał położenie choć jednego punktu kontaktowego od pojmanych odmieńców, to niewątpliwie znał również wiele aktualnych haseł.

Spojrzałem znacząco na Darvę i pokazałem jej gestem pistolet. Skinęła głową, oddaliła się ode mnie i zbliżyła się do ciemnej postaci.

— Niszczyciel buduje — wyszeptała odpowiedni odzew.

Usłyszałem głośne westchnienie ulgi.

— Dzięki bogom! — odezwał się cichy, ale wyraźny głos kobiecy. — Kim jesteś?

— Nazywam się Darva. A kim ty jesteś? — moja towarzyszka zbliżyła się do ciemnej postaci.

— Jestem Hemara — odparła tamta. — Z doliny Chmury.

— A ja jestem z Thunderkor — powiedziała Darva. — Zbliż się, żebyśmy mogły się zobaczyć.

Ciemna postać poruszyła się i mogłem wreszcie dostrzec jej kształty. Była odmieńcem, dużą kobietą z ludzką twarzą o czerwonawym odcieniu, różniącą się od normalnej jedynie parą wielkich jasnopomarańczowych, wielościennych oczu. Grzbiet wydawała się mieć pokryty czymś gładkim i zaokrąglonym.

Darva odwróciła się do mnie i wyszeptała:

— W porządku, możesz już wyjść. Myślę, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

Opuściłem swoje stanowisko i zbliżyłem się do nich. Z bliska mogłem się przekonać, że w rzeczywistości zmiany w tej kobiecie były większe niż sądziłem. Ciało miała czarne i błyszczące, jak owadzie, a to coś na jej grzbiecie okazało się twardą skorupą. Stała na czterech spośród swoich ośmiu odnóży, ramion nie miała. Odnóża pokrywał rodzaj twardego pancerza, a zakończone były małymi poduszeczkami wyposażonymi w jeden twardy szpon. Na głowie zachowała całkiem ludzkie, krótko przycięte, czarne włosy.

Odwróciła się, popatrzyła na mnie, potem na Darvę i znów na mnie.

— Jest was dwoje?

— Tak jakby — odparłem. — To długa historia. W każdym razie ja jestem Park i jestem rodzaju męskiego.

Jej ludzka twarz wyrażała pełne zachwytu zaskoczenie.

— Para! Wspaniale!

W tym okrzyku wyczułem jakiś ton tęsknoty i smutku, którego nie mogłem pojąć.

— Być może — powiedziałem. — Teraz jednak interesuje mnie, jak się stąd wydostać. Czuję się trochę jak kaczka wystawiona na strzał.

Robiła wrażenie nieco zbitej z tropu:

— Miałam nadzieję, że to wy…

— Jeszcze jedna uciekinierka. — Darva westchnęła. — No cóż, przyłącz się do towarzystwa i poczekamy razem.

Jej budowa i kolor ciała nie były — najbardziej odpowiednie do warunków dżungli, natomiast pozwalały jej doskonale wtopić się w otaczające nas skały. Czas mijał nam na rozmowie, w której wyjaśniliśmy jej, skąd się wzięły pistolety, a także padaliśmy jej nieco, naprawdę bardzo mało, informacji na nasz temat. Jeśli zaś chodzi o Hemarę, to Firma przyłapała ją na kłusownictwie, a to stanowiło poważne wykroczenie. Za karę podarowano ją firmowemu czelowi, by mógł na niej eksperymentować. Kiedy się nią nie bawił, wystawiano ją na widok publiczny w pobliżu kwatery głównej Firmy, by odstraszać innych i jej ciemiężcy przeszli samych siebie, czyniąc z niej odstraszający przykład. Bez dłoni i jakichś chociażby szponów niewiele przecież mogła zdziałać. Przy okazji wyjaśniła nam, że odbierane przez jej wielościenne oczy obrazy układały się w mózgu w jeden, pojedynczy obraz, jednakże ostrość jej widzenia była ograniczona. Mogła widzieć dobrze albo obiekt daleki, albo bardzo bliski i jeśli patrzyła na jakiś przedmiot, to widziała tylko ten przedmiot i jego najbliższe otoczenie. Oznaczało to ciągłą zmianę nastawienia ostrości wzroku, jeśli chciała widzieć w miarę wyraźnie. Jej osoba stanowiła smutny przykład tego, jak daleko mogą się posunąć okrutnicy i szaleńcy rządzący Charonem, a przecież, jak twierdziła, spotkała się ze znacznie gorszymi przypadkami. Prawdopodobnie i ja sam widziałem takie „gorsze przypadki”, tyle że to, co się rozegrało na tamtym placu po bitwie, stanowiło dla mnie tak wielkie psychiczne obciążenie, że nie pamiętałem dokładnie widzianych wówczas zdeformowanych ludzkich kształtów.