Выбрать главу

Tego samego wieczora dołączyli do nas jeszcze trzej inni odmieńcy. Jeden z nich był mężczyzną z ohydną diabelską maską miast twarzy i z ciałem wygiętym w łuk nad krzywymi nogami. Nietoperzowate skrzydła, w jakie był wyposażony, nie spełniały żadnych praktycznych funkcji. Był on dobrym przykładem świadczącym o tym, jak kapryśna potrafi być moc Wardena. Kradł on bowiem, by tak rzec, naukę, podsłuchując lekcje, jakich miejscowy ćzarc udzielał swym czekom. Po czym próbował eksperymentować samo — dzielnie i szło mu to zupełnie nieźle, aż pewnej nocy przyśnił ma się potworny koszmar i…

Drugi odmieniec był długim, szarym, pozbawionym odnóży robakiem, z ludzkim torsem, na którego szczycie tkwiła łysa głowa. Długie na pięć metrów ciało bł5szczało i zostawiało za sobą śluzowaty ślad. Nie chciał nam zdradzić, jak doszedł do obecnego wyglądu, ale przypadkiem odkryliśmy, że odżywiał się ziemia.

Trzeci był kobietą o zaskakująco ludzkim wyglądzie, zdecydowanie nie czuła się najlepiej w naszym towarzystwie. Ryła drobna, bardzo atrakcyjna i miała na głowie parę prawdziwie diabelskich rożków. Robiła wrażenie wyczerpanej psychicznie i nerwowo. Obawiałem się, że towarzystwo złożone z samych odmieńców nie wpływało najlepiej na jej samopoczucie. Nazywała się Emla Quoor. Znajdowała się wśród tłumu na tamtym placu i od tej pory — permamentnie przerażona — Niewiele mogliśmy jej pomóc, ale staraliśmy się ją pocieszyć twierdząc, że musi być bez wątpienia bardzo odważna i inteligentna, skoro udało jej się dotrzeć cało aż tutaj. Wyglądała rzeczywiście, jak gdyby przeszła przez prawdziwe piekło i dlatego zrezygnowaliśmy z wyciągania od niej dalszych szczegółów. I tak uczynią to inni, o ile w ogóle ktoś się po nas zgłosi.

Nagle usłyszeliśmy grzmot piorunów.

— Cholera! — zaklął ktoś z obecnych. — Nie uda się przeżyć choćby trzech godzin bez zmoknięcia. Lunęło ostro, a ponieważ zapowiadała się dłuższa ulewa, wszyscy przenieśliśmy się pod osłonę drzew. Zmienny i silny wiatr nie pozostawiał wątpliwości — wkrótce wszyscy będziemy przemoczeni.

Błyskawice przecinały powietrze wokół iglic, oświetlając co chwila cały teren i muszę przyznać, że ta nocna, burzowa sceneria zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Zerknąłem na niewielką polankę oświetloną przez moment jasną błyskawicą. Nie zobaczyłem nic. Po chwili zajaśniało ponownie. Tym razem ujrzałem kogoś lub coś na środku polany.

— Tam ktoś jest! — zawołałem do pozostałych, wyciągając jednocześnie pistolet.

Wszyscy zaczęli nerwowo się wpatrywać w otwartą przestrzeń, jednak polanka była pusta. Zwrócili przeto wzrok na mnie, ale ja nie ustępowałem.

— Tak ktoś był — zapewniałem. — Nie miewam halucynacji.

Włączyłem zasilanie pistoletu na pełną moc.

Jeszcze jedna błyskawica i znów pojawiła się ta sama postać — wysoka, szczupła postać ludzka w długiej, czarnej pelerynie z kapturem. Na pewno nie był to żołnierz. Zauważył ją również któryś z moich towarzyszy. Po chwili już wszyscy patrzyli nerwowo na przybysza.

Postać stała tam najwyraźniej celowo, po to, by wszyscy mogli ją zobaczyć. Po chwili jednak powoli zbliżyła się do nas. Stanęła pośrodku i przyjrzała się nam po kolei. Zauważyłem jedynie twarz ludzką pod tym kapturem i praktycznie nic więcej.

— Na południu jest burza — wreszcie odezwała się któraś z kobiet.

— Niszczyciel buduje — odpowiedziała nieznajoma osoba głębokim, żeńskim głosem, po czym skinęła głowią i spytała: — Czy to już wszyscy?

— My tutaj i tamta dziewczyna — odpowiedział człowiek — robak.

— Jestem Frienta — przedstawiła się nowo przybyła. — Przykro mi bardzo, że musieliście czekać, ale na drodze jest mnóstwo patroli i wolałam poczekać na nadejście burzy, która dałaby mi niejaką osłonę.

— Czy należysz do organizacji Korila? — spytałem. — Mistrz Koril jest bez wątpienia w to wszystko zaangażowany, choć sama organizacja nie należy ani do niego, ani do nikogo innego — odpowiedziała Frienta stanowczym tonem. — Niemniej musimy wydostać was i setki wam podobnych z tego rejonu, a to jest olbrzymi problem logistyczny. Więcej niż połowa naszych ludzi została już pochwycona lub zabita, a i wam samym ciągle jeszcze zagraża duże niebezpieczeństwo. Musimy szybko dotrzeć do punktu zbornego. Rozejrzała się ponownie.

— Czy jesteście w stanie podjąć długi marsz w tym deszczu?

Młoda kobieta o całkiem ludzkim wyglądzie i człowiek — diabeł jęknęli. Frienta przyjrzała się im, po czym popatrzyła na człowieka — robaka.

— Jak szybko możesz się poruszać?

— Dam sobie radę — zapewnił. — Im jest hardziej wilgotno, tym dla mnie wygodniej.

— No cóż, w takim razie, nasz sukces zależy od waszej dwójki — popatrzyła na Darvę i na mnie. Jesteście najwięksi. Czy moglibyście nieść tych dwoje?

Spojrzałem na Darvę, która wzruszyła tylko ramionami.

— Dlaczego by nie? — odparłem. — Ale muszą się mono trzymać.

Człowiek — diabeł groteskowo wykrzywił twarz, co, jak przypuszczam, miało wyrażać wdzięczność. Młoda kobieta natomiast była bardzo nerwowa i niepewna.

— No, chodź już, wejdź na mój grzbiet i postaraj się przyjąć jak najwygodniejszą pozycję — powiedziałem, starając się, by głos mój brzmiał bardzo przyjaźnie. — Nie truję i nie gryzę, przynajmniej tych, którzy są po mojej stronie, a jazda na oklep w tym błocie na pewno jest lepsza od pieszej wędrówki.

Człowiek — diabeł nie miał najmniejszych problemów z zajęciem miejsca na grzbiecie Darvy, chociaż, sądząc po jej minie, musiał ważyć więcej, niż na to wyglądał. Frienta podeszła do dziewczyny.

— No, chodź. Pomogę ci. Ta druga zerknęła na mnie.

— Nie… nie wiem. Może lepiej już pójdę pieszo… — Nie mam czasu ani cierpliwości, by walczyć z takimi uprzedzeniami — powiedziała ta obca kobieta.

— Ty też nie jesteś w pełni człowiekiem, o czym świadczą najlepiej te dwa rogi.

Młoda kobieta cofnęła się raptownie, najwyraźniej zaskoczona stanowiskiem osoby, którą uważała za swego jedynego sprzymierzeńca. Zdałem sobie nagle sprawę z gwałtownego rozbłysku „wardenków” w ciele tej ciemnej kobiety i wyczułem informację przepływającą z jej wyciągniętego ramienia w kierunku przerażonej dziewczyny. Było to tak, jak gdyby tysiące, a być może miliony cieniutkich jak pajęczyna nici energii połączyło te dwie istoty.

Po chwili dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do mnie i wspomagana przez Frientę wspięła się na mój grzbiet i chwyciła się mocno. Frienta pokiwała głową, cofnęła się i wyrysowała w powietrzu dłonią kilka znaków.