Выбрать главу

— W porządku — powiedziała, najwyraźniej usatysfakcjonowana. — Będziesz tam tak długo, dopóki cię nie uwolnię!

— Ruszamy! — zwróciła się teraz do wszystkich. — Podążajcie za mną jak najszybciej! To nie jest odpowiedni czas, by przebywać dłużej w jednym miejscu!

Wyczuwałem sztywność ciała kobiety na moim grzbiecie i dlatego odezwałem się do Frienty:

— Jesteś czelem.

— Pomniejszym — odparła króbko.

I po tej odpowiedzi ruszyła w ciemną i nasiąkniętą deszczem dżunglę, a my podążaliśmy za nią.

Podróż była długa i męcząca, ale udało nam się utrzymać niezłe tempo. Frienta, której twarzy ani razu wyraźnie nie widziałem i której ciało zamaskowane było czarną peleryną, okazała się wyjątkowo szybka i zwinna, a poza tym — najwyraźniej niestrudzona. Dodatkowy ciężar był jednak bardzo męczący i dla Darvy, i dla mnie, ale nie mieliśmy wyboru. Człowiek — robak i Hemara utrzymywali tempo, pomimo niesprzyjających warunków, chociaż tak naprawdę żadne z nas nie było do takich warunkóv dostosowane. Frienta wydawała się wyczuwać, kiedy jedno czy więcej spośród nas było zmęczone i musiało odpocząć, w związku z czym przerwy były odpowiednio dobrane i o wiele rzadsze niż byśmy sobie tego życzyli.

Maszerowaliśmy całą noc przez kompletne pustkowie. Po jakimś czasie żadne z nas nie wiedziało już, gdzie jesteśmy, jaką drogę przebyliśmy i w jakim kierunku podążamy. Wreszcie dotarliśmy do niewielkiej polanki, na której Frienta zarządziła dłuższy odpoczynek. Mogliśmy zbierać pożywienie, zgodnie z naszymi indywidualnymi upodobaniami, i nawet mogliśmy przespać się nieco. Poinformowała nas także, że podróżowanie za dnia jest raczej niebezpieczne i że przed sobą mamy jeszcze dwie noce marszu.

Mimo iż pozbyliśmy się na jakiś czas naszych ciężarów, oboje z Darvą czuliśmy się wyczerpani, a przecież wiedzieliśmy, że właśnie teraz potrzeba nam szczególnie wiele sił. Nie prowokowaliśmy walki z jakim większym zwierzęciem i zadowoliliśmy się jakimś drobiazgiem, uzupełnionym dzikimi owocami, po czym przespaliśmy większą część dnia.

Frienta nie ukazała nic więcej ze swojej osoby w ciągu dnia, intrygując nas coraz bardziej. Byliśmy przekonani, że ona również jest odmieńcem, choć nie byliśmy w stanie ustalić, jakiego rodzaju. Pełniliśmy na zmianę straż, tak żeby każdy miał szansę się wyspać, a ja trzymałem ciągle pad ręką pistolety laserowe. Większość towarzystwa i tak nie potrafiłaby z nich skorzystać. a dwoje po prostu nie byłoby w stanie ich użyć z powodów czysto fizycznych. Poza tym, tak naprawdę to nie ufałem nikomu z wyjątkiem Darvy, która zresztą i tak nie umiała strzelać.

Następna noc była podobna do poprzedniej, tyle że przestało padać. To wielka ulga. Moja pasażerka nie odezwała się ani razu podczas całej podróży, za co zresztą byłem jej autentycznie wdzięczny. Zbyt byłem zmęczony, by podtrzymywać jakąkolwiek konwersację.

W połowie trzeciej nocy nagle wyszliśmy na piaszczystą plażę. Dotarliśmy do wybrzeża, jak się okazało, również południowego, tyle że w tym miejscu położonym jakieś sto kilometrów na zachód od Bourget.

Z ulgą stwierdziliśmy, że oznacza to kres naszej podróży. Nasza tajemnicza przewodniczka bezbłędnie doprowadziła nas poprzez gęstą dżunglę na właściwe miejsce, unikając zarazem tego, co jest najgorsze i w dżungli, i na bagnach.

— Teraz jesteśmy już bezpieczni — zapewniała nas. — Najwyższe czary chronią to obozowisko przed wszelkimi intruzami.

— Obozowisko? — rozejrzałem się.

— Chodźcie za mną — przywołała nas gestem dłoni i poszliśmy plażą do miejsca, w którym brzeg tworzył niewielką zatoczkę. Wyglądała na całkowicie pustą do momentu, w którym skręciliśmy w głąb lądu na, południowym ramieniu tej zatoczki. — Nagle znaleźliśmy się w dużej, dość prymitywnej osadzie, pełnej namiotów, ognisk i pochodni. Widok był tak zaskakujący, że kilkorgu spośród nas wyrwały się okrzyki zdumienia. Zatrzymałem się, odwróciłem, cofnąłem kilka kroków i proszę bardzo: prawdziwy obóz i setki obozujących, ludzi i odmieńców.

Frienta zatoczyła ramieniem koło i powiedziała:

— Znajdźcie sobie jakieś wygodne miejsce i ulokujcie się tam. Żywności jest pod dostatkiem, ale obawiam się, że brak dostatecznej liczby namiotów, i w ogóle są kłopoty z jakimś dachem nad głową. Jeśli nie uda wam się znaleźć, możecie korzystać z tego, co daje leżąca obok dżungla. Czar zabezpiecza cały teren na południe od zatoki, ale jedynie na głębokość dziewięćdziesięciu metrów od plaży. Jeśli zanurzycie się dalej w las, musicie być bardzo ostrożni.

Nasza niewielka grupka szybko się rozproszyła. Nasi towarzysze podróży prawie natychmiast odnaleźli znajomych w tłumie istot kłębiących się na plaży. Moja nerwowa pasażerka z wid — oczną ulgą przyłączyła się do grupy jej podobnych osób.

— I co teraz? — Darva popatrzyła na mnie.

— Chyba się prześpimy — wzruszyłem ramionami. — Jutro zastanowimy się, co dalej.

Przyglądałem się istotom na plaży; niektóre z nich wyglądały koszmarnie. Charon przyjął kryminalistów i szaleńców, i obdarzył ich wielką mocą. Pamyślałem sobie, że szaleństwo to znalazło swoje odbicie w ofiarach widocznych na plaży, tak jak znalazło je w wyglądzie naszych towarzyszy podróży. Wiedziałem, że Koril może okazać się człowiekiem bardzo współczującym; niemniej to polityk, zdetronizowany król, pragnący odzyskać swe dawne stanowisko i zdecydowany na bardzo wiele, by tego dokonać. Przecież ten sam system istniał już, kiedy on był u władzy, nawet przedtem, a on nie uczynił nic, by go zmienić. I ten fakt, naturalnie, umknie uwadze większości tych ludzi, szczególnie odmieńców; prawie wszyscy byli tubylcami, i już to samo tłumaczyło ich naiwność, do której teraz należało jeszcze dodać rosnącą ufność, zrodzoną z rozpaczy i z nadziei.

Czym się różnimy od obcych, pytała mnie Darva… i ja rzeczywiście nie byłem pewien, czy znam odpowiedź na to pytanie. Jeśli ja jej nie znałem, to być może i Karil nie widział zbyt wyraźnie tych różnic. To mało prawdopodobne, by zechciał wyeliminować zagrożenie zewnętrzne, pozwalając jednocześnie na powstanie zagrożenia wewnętrznego. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że ludzie ci są wykorzystywani, jak to zresztą zwykle bywa. Wiedziałem, że wcześniej czy później coś należy z tym zrobić.

Darva odeszła na parę minut, aby sprawdzić, czy nie spotka jakichś swoich znajomych. Kiedy zobaczyłem, że rozmawia z grupką osób w pobliżu dużego namiotu, postanowiłem się do niej przyłączyć.

Zauważyła, że się zbliżam, uśmiechnęła się, skinęła głową i ponownie zwróciła się do trójki rozmówców, grzejących się przy ognisku. W jednym z nich rozpoznałem człowieka — żabę, inny był jakąś ptasią istotą. Podszedłem wprost do nich. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ktoś uchylił poły stojącego za moimi plecami namiotu i usłyszałem znajomy głos:

— Moje uszanowanie, Darvo! Cześć, Park! Naprawdę kapitalnie ci w tym nowym garniturku!

Zaskoczony, obróciłem się błyskawicznie na pięcie i… stanąłem twarzą w twarz z Tullym Kokulem.

Rozdział jedenasty

Twierdza Korila

Spacerowałem z Tullym wzdłuż plaży.

— Powiedz mi — spytałem — czy to ty jesteś Korilem?

— Ależ skąd! — roześmiał się. — Nie godzien byłbym wiązać rzemyków u jego sandałów! Jestem bardzo prostym człowiekiem, Park. W czasach starożytnych byłbym zapewne wiejskim proboszczem, człowiekiem szukającym miejsca odpoczynku i miejsca do kontemplacji i eksperymentów z dala od zgiełku. Bourget było dla mnie takim spełnionym marzeniem. Nie miałem tam nad sobą nikogo, kto wydawałby mi rozkazy, mieszkałem w spokojnej wiosce, której mieszkańcy byli dobrymi, prostymi, nastawionymi na zysk ludźmi, a odległy rząd pozostawiał nas w spokoju. Byłem tam nadzwyczaj szczęśliwy.