Выбрать главу

Szukano lekarstwa, ale bez rezultatu. Wyglądało na to; iż „organizm Wardena” zmieniał metabolizm wewnętrzny nosiciela w taki sposób, że nie był on dłużej w stanie funkcjonować bez swego nosiciela. A poza tym istniało coś jeszcze — coś, co nie było całkiem jasne. Kiedy zainfekowana osoba opuszczała Romb, „organizm Wardena” ginął, a wraz z nim — jego nosiciel.

Mutacja była tak powszechna, że mieszkający na jednym ze światów Wardena mogli prze — nosić się z planety na planetę, ale już nigdy nie byli w stanie opuścić systemu. Mogli żyć, pracować i budować tylko wewnątrz Rombu Wardena.

Tym samym, stał się on doskonałym więzieniem dla superkryminalistów.

Pierwsi zatem byli naukowcy — badacze; po nich przyszła elita przestępcza. Po ponad dwustu latach na wszystkich czterech planetach mieszkała także ludność tubylcza i stanowiła ona zdecydowaną większość mieszkańców. Jednak elitą i klasą rządzącą były elementy kryminalne. Przestępcy ci nienawidzili Konfederacji za to, jak z nimi postąpiła, a mając już w sobie „organizm Wardena”, nie czuli się stuprocentowymi ludźmi, lecz kimś innym, obcym, bez poczucia lojalności czy chociażby jakiegoś pokrewieństwa i wspólnoty ze światami cywilizowanymi. Bardzo szybko zyskali kontrolę nad własnymi światami i szybko też wykorzystali łączność międzygwiezdną, by wznowić kontakty z rozrzuconymi po całej galaktyce imperiami przestępczymi, włącznie z tymi, które znajdowały się na terenie samej Konfederacji. Dość wcześnie uświadomili sobie fakt, iż Romb Wardena z jednej strony co prawda trzyma ich na miejscu, lecz z drugiej utrzymuje Konfederację z daleka… Dzięki — temu sami kontrolowali los wszystkich zesłanych na Romb Wardena i nawet najlepsi agenci Konfederacji nie dość, że musieli znaleźć się na ich łasce, to w dodatku, tak jak wszyscy inni, wpadali w pułapkę bez wyjścia, bez żadnej możliwości odwrotu.

Zazwyczaj trwało to jakiś czas, nim owi agenci uświadamiali sobie, z którą stroną wiążą ich interesy. Ich starzy kumple „na Zewnątrz” zorientowali się bez trudu, iż wszędzie, z wyjątkiem Lilith, można skraść „Mono Lisę” i zostawić ją gdziekolwiek w Rombie na widoku publicznym; a nikt jej nawet nie tknie, nie mówiąc już o próbie odzyskania. A przecież; skoro „Mono Lisa” wykonana była z naturalnych barwników i płótna, i była nieożywiona; nie mogła „umrzeć” w sytuacji, gdyby złodziej zażądał jej wycofania poza zasięg życia wardenowskiego. Romb Wardena był więc doskonałą przechowalnią, bowiem nawet policja nie miała najmniejszych szans skonfiskowania znajdujących się tam dowodów rzeczowych.

Z powodu swojej całkowitej niedostępności Romb stał się dla władców Konfederacji sejfem barokowym. Wiele dóbr i wiele sekretów ogromnego międzygwiezdnego imperium przepływało przez Romb Wardena, który tym bardziej zyskiwał, udowadniając, jak można polegać na jego kompetencji i dyskrecji.

Przywódcy jego czterech światów — najlepsi spośród najlepszych, elita kryminalna, najzdolniejsi przestępcy, jakich mogła stworzyć ewolucja — zgromadzili olbrzymią władzę i bogactwa, stając się prawdopodobnie najpotężniejszymi spośród wszystkich żyjących ludzi.

Czterej Władcy Rombu.

Mimo to nienawidzili Konfederacji tak bardzo, iż byli gotowi uczynić wszystko, by się na niej zemścić.

A teraz okazało się, że jakaś obca rasa o nieznanej formie, nieznanych rozmiarach i nieznanych celach, odkryła istnienie ludzkości, nim ludzkość była w stanic odkryć jej istnienie. Odkryła, badała i sondowała tak długo, aż doskonale poznała system stworzony przez człowieka.

Poznawszy sposób, w jaki Konfederacja potraktowała inne obce cywilizacje, wiedziała, iż wojna jest nieunikniona, ale nie była całkowicie przekonana, że ją potrafi wygrać. Dlatego właśnie obcy skontaktowali się z Czterema Władcami Rombu, zawarli z nimi spektakularny układ.

Przyjęli kontrakt na likwidację cywilizacji człowieka.

Czterej Władcy, których motywację stanowiła zemsta i jakieś nieznane zachęty ze strony obcych, mieli uzyskać pełen dostęp do obcej technologii, wspomagającej ich własną, szeroko rozbudowaną sieć przestępczą i ich własne doświadczenia zdobyte na czterech izolowanych światach. Obcy mieli pozostać w ukryciu, podczas gdy Czterej Władcy staliby się tak potężni, iż byliby praktycznie nietykalni.

— Macie rzeczywiście twardy orzech do zgryzienia — powiedział młody mężczyzna ze zrozumieniem. Nie macie na światach Wardena nikogo, na kim moglibyście polegać, a cip którzy są zdolni zrobić to, co należy, natychmiast przechodzą na drugą stronę. Cóż więc możecie uczynić?

Komandor Krega, szef Bezpieczeństwa — Urzędu Ochrony Konfederacji, skinął głową, przyznając rację swemu rozmówcy.

— Jest dokładnie tak, jak mówisz. Sam widzisz, w jakiej to nas stawia sytuacji. Naturalnie, mamy tam swoich ludzi. Żaden nie jest godzien stuprocentowego zaufania i każdy z nich poderżnąłby ci gardło, gdyby tylko uważał, że leży to w jego interesie. Mamy też pewne przekonywające argumenty — zapłata w tej czy innej formie, mały szantażyk wobec tych, którzy mają bliskich krewnych w Konfederacji — to daje nam pewne możliwości manewru. Niestety niewielkie, bowiem Czterej Władcy są całkowicie bezwzględni, gdy uznają, że ktoś ich zdradził. Naszym jedynym atutem i szansą jest fakt, że te stosunkowo niedawno odkryte światy, są jeszcze dość rzadko zaludnione. Na żadnym z nich nie istnieje totalitarna kontrola wszystkich i wszystkiego, na każdej z czterech planet panuje inny system społeczny i inna hierarchia władzy.

Młodszy mężczyzna pokiwał głową.

— Mam dziwnie nieprzyjemne uczucie, że do czegoś zmierzasz. Może ci przypomnieć to, co mi powiedziałeś o agentach z przeszłości? Ą poza tym byłbym jednym, jedynym agentem na całej dużej planecie!

Komandor Krega uśmiechnął się.

— To nie całkiem jest tak. Jesteś cholernie dobrym detektywem i dobrze o tym wiesz. Zdarzało ci się wyśledzić i dopaść faceta w miejscu, w którym nikt inny by go w ogóle nie szukał; mimo niewątpliwie młodego wieku przechytrzyłeś i wyprowadziłeś w pole najbardziej wyrafinowane komputery i najbystrzejszych przestępców. Jesteś przecież najmłodszym oficerem w randze inspektora w całej historii Konfederacji.

— Stoją przed nami dwa różne problemy. Pierwszy — to ustalenie tożsamości i miejsca, skąd pochodzi ta obca rasa. Musimy odkryć kim są, gdzie się znajdują i jakie mają zamiary. Pewnie już jest za późno, ale i tak musimy działać. Drugi problem — to neutralizacja ich kanału informacyjnego, czyli, inaczej mówiąc, wyłączenie z gry Czterech Władców. Jakbyś się do tego zabrał?

Młody mężczyzna uśmiechnął się.

— Zapłaciłbym Czterem Władcom więcej niż obcy. Niech pracują dla nas — zasugerował.

— To niemożliwe. Myśleliśmy o tym — odpowiedział komandor ponuro. — Nie, zawarcie jakiegoś układu nie wchodzi w grę. Po prostu, nie mamy żadnych kart w ręku.

— To oznacza, że musicie wysłać kogoś na każdą z tych planet, żeby poszukał informacji dotyczących obcych. Przecież muszą się kontaktować z nimi bezpośrednio, muszą odbierać informacje i przekazywać swoje zabaweczki, takie jak ten genialny robot. Agent może co prawda zdradzić, ale jeśli będzie ochotnikiem, nie będzie nim kierować chęć zemsty i będzie się czuł bliższy ludziom, a nie jakiejś obcej rasie o nieznanym wyglądzie i strukturze.

— To prawda. Musi być także najlepszym z najlepszych. Kimś, kto nie tylko przeżyje, ale i dostosuje się do miejscowych warunków, potrafi zebrać dane i przesłać je na zewnątrz. Jest tylko jeden szkopuł brakuje nam czasu.