Выбрать главу

Niemniej ciągle prowadziliśmy bezustanną, psychiczną walkę z własnymi zwierzęcymi reakcjami i odruchami. Bez ustanku musiałem się powstrzymywać od ryku, atakowania wszystkich i wszystkiego, i w ogóle od zachowania typowego dla bunharów. Uzmysłowiłem sobie w pewnym momencie, że moim głównym zmartwieniem jest to, iż Davra może tę walkę przegrać. Pragnąłem całym sercem, byśmy oboje odnieśli sukces.

Dzień, w którym skoncentrowaliśmy się na naszych krtaniach, był jednym z najbardziej ekscytujących w moim życiu. Z dnia na dzień uzyskiwałem bowiem coraz większą kontrolę nad własnym ciałem i własnymi czynami… stając się, bez wątpienia, najbardziej inteligentnym i posiadającym największą nad sobą kontrolę bunharem w całej historii tej planety. Ten czar był bardzo złożony, ale w zasadzie sprowadzał się on do „rozkazania” „wardenkom”, by utworzyły taki aparat głosowy, który działałby w naszych bardzo prymitywnych gardłach. Nie miałem pojęcia, jak coś takiego może wyglądać, ale czułem się jak dzieciak, który otrzymał nową zabawkę, kiedy poczułem, że coś rośnie i przybiera jakieś konkretne kształty wewnątrz mojego gardła… I wydałem pierwsze dźwięki, które nie były ani rykiem, ani warczeniem. Nie był to głos ludzki. Wydobywał się gdzieś z głębi mojego gardła i był niezależny od moich ust, które i tak nie byłyby zresztą w stanie wyartykułować żadnych słów. One nie mogły, a to coś nowego, ta narośl mogła.

Pełen podniecenia zauważyłem, że Darvie również się to udało, chociaż dźwięk, który wydała, przypominał bardziej beknięcie niż cokolwiek innego. Na tym etapie dano nam trochę czasu i możliwość ćwiczeń. W bardzo krótkim czasie zaczęliśmy tworzyć słowa i krótkie zdania. Był to przełom i to taki, który wskazywał, że podążamy we właściwym kierunku. Ile czasu jednak zabierze nam ta cała reszta?

Podczas rozmów wyszło na, jaw, iż Darva toczyła o wiele cięższe ode mnie boje ze swą zwierzęcą jaźnią, a przecież ja sam ciągle jeszcze nie wygrałem tej bitwy do końca. Dr Yissim była świadoma sytuacji i podczas. indywidualnej sesji, jaką z nią miałem, powiedziała:

— Jeśli mamy sprowadzić ją całkowicie do poprzedniego stanu, musimy zastosować jeszcze jedną rady kapną procedurę.

— Jakiego rodzaju? — wyskrzeczałem swym nowym głosem, który, choć brzmiał bardzo dziwnie, nawet dla mnie, to jednocześnie bardzo pasował do bunhara, o ile oczywiście bunhary mogłyby mówić.

— Poczyniłeś ogromne postępy, jeśli chodzi o zakres kontroli nad twoim ciałem. Wa w tobie jest potężne i umiesz je kontrolować. Gdybyśmy jednak usunęli was z tych laboratoryjnych warunków, oboje bardzo szybko uleglibyście przemianie regresywnej. U niej nastąpiłoby to znacznie szybciej niż u ciebie. Być może tobie udałaby się z tym walczyć, ale jej zapewne nie. Potrzebne wam jest wzmocnienie motywacji, a zyskać je możecie w obecnych warunkach jedynie od siebie nawzajem. Nazywamy je — to wzmocnienie „połączeniem wa” i ono może być dla niej jedyną nadzieją; jednak decyzja należy wyłącznie do ciebie.

— To znaczy, że istnieje jakieś zagrożenie. Skinęła głową.

— Wiesz, że wa jest jednością, pozostającą w stałej łączności z wszystkimi innymi wa.

— Tak.

— Jednak to twoja własna świadomość zawiera to wa, steruje nim i dzięki temu wa jednej świadomości może być przenoszone do innej świadomości i tam stabilizowane. Powstaje w ten sposób trwałe połączenie.

— Chcesz przez to powiedzieć, że nasze umysły „stapiają się” w jedno?

— Nie. Wa sterowane jest myślą; ono samo tą myślą nie jest. Nie, to wasze ciała stopią się w jedno na poziomie wa, to znaczy na poziomie metafizycznym. Cokolwiek uczyni się z jednym przy pomocy drugiego, może zostać odtworzone w tym drugim. Jej umysł dostarczyłby ci tej niewielkiej ilości energii, niezbędnej nie tylko do kontrolowania, ale i do sterowania znajdującym się w twym ciele wa. I na odwrót, kiedy już osiągniesz ten stan, proces ów da się bez problemu odwrócić. Jednakże takie totalne połączenie, przypominające rzucanie czaru, ale o wiele bardziej skomplikowane, ma pewną wadę. Jeśli już zostanie skutecznie zapoczątkowane i jest w stanie działać na tym poziomie, nie może być zerwane. Wa jednego będzie wa obojga. Jeśli więc przejdziecie do wyższego etapu w szkoleniu związanym z wa, zyskacie olbrzymią moc. Olbrzymią. Będziecie jednak wówczas absolutną jednością. Nawet skaleczenie, które przydarzy się jednemu z was, będzie odczuwane przez to drugie. — A to zagrożenie?

— Gdyby jej instynkty wa zyskały nad tobą przewagę, pociągnęłaby cię za sobą w dół.

— A jeśli tego nie zrobimy?

— Wówczas będziemy w stanie za jakiś czas sprowadzić cię z powrotem; ona jednak będzie stracona na zawsze. Nie posiada po prostu tego psychicznego treningu, który ty wydajesz się skądś mieć.

— Wobec tego, zróbmy to.

Rozdział dwunasty

„Wa uważa was za jedność”

Z oczywistych powodów od przybycia na miejsce niewiele widziałem z tej twierdzy Korila, ale bez wątpienia działy się tutaj rzeczy i sprawy, których — na podstawie dotychczasowego doświadczenia na Charonie — nie tylko nie mógłbym przewidzieć, ale w które nigdy bym wcześniej nie uwierzył. Zniknął bez śladu ów niezrozumiały, pseudomistyczny bełkot, a wszelkie odniesienia do czarów służyły raczej wyrażaniu rzeczy skomplikowanych prostym językiem niż jakiemuś mistycyzmowi. Była to po prostu autentyczna baza naukowa, gdzie kompetentni, świetnie wyszkoleni profesjonaliści prowadzili badania i powiększali do granic możliwości zasób wiedzy na temat mocy i osobliwości „organizmów Wardena”. Technologia, stanowiąca materialną podstawę tych badań, pochodziła głównie z Cerbera, jedynego spośród czterech światów Wardena, ma którym istniał w miarę nowoczesny przemysł. Baza ta mogła działać nieprzerwanie dzięki swemu wyjątkowemu położeniu pod powierzchnią pustyni. Koril wybrał jedyne możliwe miejsce na całym Charonie i stworzył tam odpowiednie warunki do pracy.

Najwyraźniej jednak miejsce to nie zostało zagospodarowane podczas tych pięciu lat, które minęły od jego obalenia. Była to a wiele bardziej dalekosiężna i o wiele bardziej ambitna operacja niż taka, którą byłby wstanie przeprowadzić jakiś jeden buntownik, niezależnie od tego, jaką by dysponował mocą. Stacja była potajemnie zasilana i wspomagana z zewnątrz, nawet z innych światów Wardena. Ta twierdza — schronienie została wybudowana i wyposażona w latach, kiedy Koril był jeszcze władcą Rombu i ktoś, na pewno nie Czterej Władcy, dostarczał jej ciągle niezbędnych materiałów i części zapasowych.

Używane tutaj komputery nie dorównywały tym z Konfederacji, prawdę mówiąc, były wręcz niewiarygodnie prymitywne, ale niewątpliwie o niebo lepsze od kalkulatorów i liczydeł, z których musiałem korzystać jako miejski księgowy.

Poziom informacji, której nam udzielono, wskazywał na olbrzymi postęp w rozumieniu mechanizmów działania „organizmu Wardena”, choć pozostawało ciągle tajemnicą, skąd czerpią one moc i informacje. To tak. jak z grawitacją — całe wieki po tym, jak ją odkryto i wykorzystano, ciągle jeszcze — nie całkiem była ona zrozumiana. Nawet ci, którzy nie rozumieli, czym ona jest, byli w stanie korzystać z jej efektów, pomimo zasadniczej niewiedzy na jej temat.

Ćwiczenia były poważne, złożone i wymagały olbrzymiej ilości wiedzy z dużej liczby przeróżnych dyscyplin, jeśli miały w ogóle odnieść jakiś skutek. Dlatego właśnie najlepsze wyniki osiągali albo byli więźniowie z Konfederacji, albo tubylcy od bardzo wczesnej młodości kształceni na czelów. W mojej pracy posiadanie jak największej wiedzy, a przynajmniej rudymentarnej znajomości wielu dziedzin — było absolutnie niezbędne i fakt ten dawał mi olbrzymią przewagę podczas całego szkolenia. Darva natomiast nie posiadała żadnego wykształcenia i niewielkie doświadczenie, jeśli chodzi o zachowanie ludzi spoza własnej grupy; i to stanowiło znaczne utrudnienie. Moje techniki kontrolowania umysłu i umiejętność autohipnozy bardzo się przydawały, a moje rozumienie zachowania ludzkiego, a w szczególności własnego zachowania, dawały mi wielką przewagę. Zarazem czar, za pomocą którego uczyniono ze mnie odmieńca, był czarem jedynie naśladowczym. Zostałem bowiem uwięziony w tym kształcie za pomocą tego samego czaru, który kiedyś zastosowano wobec Darvy i stąd jego słabości, jej słabości, zostały powtórzone we mnie. Ona nie była w stanie kontrolować swego wa i dlatego jej wa usiłowało obrać drogę jak najmniejszego oporu. A to, co robiło jej wa, było odtwarzane przez moje własne, skoro jej niedostatecznie wyszkolona prababka poszła na skróty, podłączając mój czar do jej czaru. Nie był to bowiem problem wykonania tylko pewnych określonych gestów i spowodowania, że krzesło ukazuje się czy znika; miałem tu do czynienia ze skomplikowaną wiedzą psychologiczną i biologiczną oraz zawirowaniami wywołanymi przez ten maleńki „organizm”, nie mający odpowiednika poza światem Wardena.