Выбрать главу

Dostarczono nam tyle podstawowej wiedzy i zaordynowano tyle ćwiczeń, ile tylko byliśmy w stanie znieść. Darva musiała być „wyleczana” przede mną, ale to ja byłem tym, który mógł panować nad wszystkim na tyle, żeby wykonać zadanie — a było to zadanie, którego nikt za nas wykonać nie mógł. Nie był to wyłączanie problem usunięcia oryginalnego czaru. To wystarczało w początkowym etapie; teraz jednak sprawy zaszły za daleko. „Wardenki”, uwolnione od wszelkich czarów, natychmiast i bez wahania wepchnęły nas z powrotem do świata zwierzęcego, najpierw Darvę, a za nią — mnie.

Po dwóch miesiącach poczyniłem postępy wystarczające, aby wykonać to zadanie, chociaż byłem świadom, że opanowanie zasad i maksymalne ich wykorzystanie to dwie zupełnie różne sprawy. Mogłem już rzucić czar, a nawet stworzyć odmieńca. Potrafiłem zrobić to wszystko, do czego był zdolny Korman i jego czele, a nawet jeszcze więcej, jednak opanowanie tego wszystkiego wymagałoby zapewne całych lat ćwiczeń i eksperymentowania. Bez trudu mogłem odczytać czar Isila i kopię tego czaru wewnątrz samego siebie, a nawet — dostrzec, w którym miejscu i dlaczego zboczył on z właściwej drogi. Myślałem nawet, że mogę się uwolnić, że mogę zerwać łączące mnie z Darvą połączenie… Jednak oznaczałaby to porzucenie jej przeze mnie. Zabawne. Dawny „ja” nie wahałby się ani przez moment; była użyteczna, była świetnym kompanem, ale nie była już przecież niezbędna. Stary „ja” porzuciłby ją w tym momencie i skoncentrował się na zupełnym opanowaniu wa i na stworzeniu nowego, doskonalszego życia. Z logicznego punktu widzenia była to jedyna rozsądna droga postępowania.

A przecież nie umiałem porzucić Darvy. Po prostu nie mogłem tego zrobić. Przyznaję, że męczyłem się strasznie, podejmując decyzję, nie dlatego jednak, że była to tak trudna do podjęcia decyzja. Raczej dlatego, że mogłaby ona oznaczać fiasko mej własnej misji… O ile naturalnie ciągle jeszcze chciałem tę misję wypełnić. Wydawało się rzeczą równie logiczną, iż moje interesy związane są z przyszłością Charona, a nie Konfederacji, chociaż tutaj interesy tych dwu sil mogły okazać się zbliżone. Aeolia Matuze musi naturalnie zostać usunięta, tak samo jak i Morah, o ile reprezentował on obcych. Ale czy to ja muszę do tego doprowadzić? Sądząc po wyglądzie tego miejsca, Koril był nieporównywalnie groźniejszy ode mnie.

I to oczywiście stanowiło ostateczny powód mojej decyzji. Przede wszystkim — lojalność wobec samego siebie i następnie — ocalenie Darvy. Jeśli to mogło w jakiś sposób zaszkodzić reszcie… cóż, trudno. Byłem tu zresztą ledwie częścią zespołu i nie mogłem nie zastanawiać się, po co w ogóle Konfederacja wysłała mnie do takiego miejsca jak Charon, gdzie przecież funkcjonowała doskonale przygotowana i wyposażona organizacja buntowników.

Chyba że Koril nie był dokładnie tym, kim się wydawał.

Tak często powtarzałem w ćwiczeniach te procedury, że kiedy doszło wreszcie do ich praktycznego zastosowania, wydały mi się czymś zupełnie zwyczajnym. Cały personel, Yissim i inni, byli zdumieni moimi błyskawicznymi postępami. Odkryłem, że istnieje pewien względny system klasyfikacji czarców, w którym I oznacza najsilniejszych (takich jak Koril i Morah), a V — najsłabszych. Niższą kategorię stanowią czelcy — VI do X. Tully Kokul, o którym nie miałem żadnych wiadomości od spotkania na tamtej plaży, należał do kategorii IV lub V; Korman do II. W normalnej sytuacji każdy mógł osiągnąć kategorię X, przechodząc jedynie odpowiednie szkolenie; zakładało się, że komuś takiemu jak ja, pochodzącemu z Zewnątrz i posiadającemu niezbędną kontrolę psychiczną, osiągnięcia kategorii VI zabrałoby od roku do dwóch, podczas gdy tubylcowi, szkolonemu od dzieciństwa na czelca, zajęłoby to około dziesięciu lat. W kategoriach powyżej VI nie stanowiło problemu zapoznanie się z procedurą, ale raczej jej rozumienie i stosowanie, rozwinięcie kontroli psychicznej, pewności siebie i zebrania takiej ilości wiedzy, która pozwoliłaby na zwiększenie zasięgu wpływu jednostki na otoczenie. Minęły zaledwie trzy miesiące od momentu, w którym w namiocie Kakula rozpocząłem ćwiczenia, a tutejszy personel już przypisywał mnie do kategorii V. Naturalnie fakt, że poza tym nie miałem nic do roboty, nic mi nie przeszkadzało, miałem najlepszych instruktorów i że była to sprawa — dosłownie — życia i śmierci zarówno dla Darvy jak i dla mnie — wszystko to bez wątpienia miało wpływ na szybkość opanowywania tej umiejętności, tak samo zresztą, jak i moje własne wychowanie, doświadczenie i praca w charakterze agenta.

To, co miałem uczynić, z mojego punktu widzenia było absurdalnie proste. Wspomniałem już, że zmysł Wardenowski przypominał otwarte linie energii, sieć łączności o nie skończonej złożoności, wiążącą mnie ze wszystkim wokół. Zamierzałem tedy wysłać złożone, przygotowane wcześniej przesłania — rozkazy do mózgu Darvy, do grupy sprawujących kontrolę „wardenków”, które odpowiadały za sytuację, w jakiej się znajdowaliśmy. Następnie zamierzałem kierować procesem jej samonaprawy, punkt po punkcie, obszar za obszarem. W tym zadaniu byłem wspomagany przez miejscowe komputery wykonujące dla mnie większość trudnych prac przygotowawczych. Stanowiło to, w pewnym sensie, miarę różnicy pomiędzy mną a takim, powiedzmy, Morahem, że ja nie dobrnąłbym tak daleko bez pomocy komputerów, a on — jak twierdzili wszyscy zainteresowani — dokonałby tego bez trudu.

Nauczyłem Darvę podstawowych technik hipnotycznych i teraz użyłem ich zarówno w stosunku do niej, jak i do siebie. Byłem świadom, że towarzyszyła nam w tym przedsięwzięciu jakaś publiczność, choć nikogo nie widziałem. Eksperci mieli pojawić się w razie potrzeby, a poza tym trzymali się z dala od naszych oczu… i naszych umysłów. Wiedziałem, że wiele ważnych osobistości obserwuje nasze poczynania. Yissim powiedziała, że nasz przypadek dostarczył im mnóstwo nowego materiału, co w końcu tak naprawdę było jedynym powodem, dla którego to wszystko w ogóle się odbywało.

Największym problemem zawsze było pozbycie się dodatkowej masy ciała. Można ją było redukować bardzo powoli, przez całe lata, ale przecież nie o to nam chodziło. Miałem tutaj do czynienia z dwustu dwudziestoma kilogramami, co stanowiło niewątpliwie trudne zadanie. Co więcej, chciałem, aby z tamtego starego czaru nie pozostał najmniejszy ślad; nie chciałem bowiem, by kiedyś w przyszłości „wardenki” straciły nad sobą kontrolę i zredukowały nas ponownie do statusu zwierząt. Musieliśmy więc stać się czymś, co nie posiadało odpowiednika w rzeczywistości poza tym, co znajdowało się w moim mózgu.