— Ponieważ sam zostałem mu poddany. Nie jestem i nigdy nie byłem Parkiem Lacochem. On zmarł… a ja wziąłem jego ciało.
Chociaż Darva wiedziała, że jestem agentem, to jednak nie miała pojęcia o tej wymianie umysłów i dlatego teraz przyglądała mi się dość dziwnie.
Z kolei Dumania rozpromienił się cały i zwrócił się do Korila.
— A widzisz? — powiedział z wyraźną satysfakcją w głosie.
Koril westchnął i pokręcił głową.
— Nie mam pojęcia, skąd mogłeś o tym wiedzieć.
— Wiedzieć, co? — spytała Darva.
— Że twój przyjaciel i partner jest skrytobójcą z Konfederacji i przybył tu z oczywistą misją zamordowania Aeolii Matuze — odpowiedział jej Dumonia.
— Ach, zatem o to chodzi — powiedziała Darva, zaskakując i zdumiewając obydwu mężczyzn.
— Ja też chciałbym to wiedzieć — odezwałem się. — W końcu nie obnosiłem się z tym, że jestem agentem.
— To proste — odparł Dumona. — Kiedy już odkryłem, że na Cerberze jest agent, zacząłem podejrzewać, iż są również inni. Gdy wyszło na jaw, iż jeden powiązany jest ze śmiercią Kreegana na Lilith, musiałem założyć, że wysłano co najmniej po jednym agencie na każdą planetę Rombu Wardena. Sprawdziłem, kogo zesłano, przeczytałem raporty dotyczące zachowania zesłańców i podjąłem decyzję. Jedyne, co mnie zdziwiło to fakt, że już się tutaj znajdujesz. Myślałem, że mój przyjaciel Koril będzie zmuszony cię szukać po całej planecie, żeby cię tu sprowadzić.
Skinąłem głową, czując pewną ulgę.
— I to dlatego tu jestem.
— Tak… i ja zresztą też — odparł Cerberejczyk. Bo widzisz, wydaje mi się, że zaczyna nam brakować czasu. Jestem przekonany, podobnie jak władze Konfederaci, że ad wojny dzieli rias niecały rok. Wojny na ogromną skalę. Nawet teraz może już być za późno, by jej zapobiec. Musimy jednak spróbować. Odsunięcie Cerbera wydaje się niemożliwe, ale tam przynajmniej mamy pewną kontrolę nad wydarzeniami. Jednakże obcy przejawiają niezwykłe wręcz zainteresowanie Charonem. Jak już zauważyłeś, nie odgrywa on najważniejszej roli w tym wszystkim… a jednak z jakichś — powodów posiada żywotne znaczenie dla obcych… W przeciwnym razie, po cóż by wprowadzali Moraha i obalali Korila dla Aeolii Matuze? Cóż, musimy odsunąć to zagrożenie. Ty musisz. W obecnych układach mogę jedynie służyć ci pomocą techniczną i poparciem moralnym.
— A one są nieocenione, mój przyjacielu — Koril poklepał go po ramieniu. — W przeciwnym razie byłbym teraz zwariowanym pustelnikiem na pustyni. Musimy zacząć stąd i to jak najszybciej. Choć z drugiej strony… jak zabić kogoś takiego jak Morah? Jest równie potężny jak ja, jeśli chodzi o kontrolę nad wa…, a na dodatek jest o wiele mniej śmiertelny.
— Można go zabić — oznajmił Dumonia. — Tyle że wymaga to skoncentrowanego ognia z ciężkiej broni. Trzeba go dokładnie usmażyć… stopić go. Albo wysadzić w powietrze za pomocą najpotężniejszego środka wybuchowego, jakim dysponujecie. Nic innego nie będzie skuteczne. Promieniowanie takie, jak z pistoletów laserowych nie tylko jest w stanie zaabsorbować, ale jeszcze wykorzystać jego energię. Stopić go albo rozerwać na strzępki — to jedyne sposoby. Opisałem ci już przedtem, do czego są zdolne te roboty.
— To duży problem — Koril westchnął. — Poza tym Morah podporządkował sobie Synod, a Aeolia korzysta z jego mocy, by rządzić Charonem. Nie dziwota, że nie mogłem go pokonać! Nie przypuszczasz chyba…? Ile może być tych robotów?
— Właściwie każda liczba — odparł Dumania. Kto to wie? Może Matuze. Nie zapominaj wszakże o własnej mocy. Ich umysły są ciągle takie same, a ich Wardenowska moc nie może być większa, niż gdyby byli ludźmi.
— To okropny problem… tutaj — Koril skinął głową. — Broń ciężka może zawieźć. Coś jednak wymyślimy. Będziemy działać.
— Wkrótce?
— Tak szybko, jak to będzie tylko możliwe. Jeśli tylko będziemy mieć ułamek szansy na zwycięstwo. — Musimy się tedy tym zadowolić — powiedział Dumonia.
I nagle, ni stąd ni zowąd wrzasnąłem:
— Zala! Zala Embay!
Wszyscy odwrócili się do mnie i patrzyli jak na wariata. Wyraz twarzy Darvy był najmniej przyjemny z całej tej trójki.
— A skąd ci ona przyszła do głowy? — rzuciła ostrym głosem.
W ogóle nie rozpoznałem w tym pytaniu nuty zazdrości.
— Ona jest z Takanny! Z tego samego świata, co Morah!
— O kim mówisz? — Koril utkwił we mnie nieruchomy wzrok.
— O kobiecie, która wraz ze mną przybyła na Charona — odparłem. — Mieszkaliśmy przez jakiś czas razem w Bourget przed tamtymi pamiętnymi wydarzeniami.
Opowiedziałem pokrótce całą resztę… Włącznie ze sprawą jej oczywistego zaangażowania w grupę Niszczyciela i sprawą jej podwójnej osobowości.
— Prawdę mówiąc — dodałem — Korman był przekonany, że to ona jest tym skrytobójcą z Konfederacji.
— Czy to możliwe? — Koril spojrzał na Dumonię. — Dwoje z nich… tutaj?
— Możliwe. — Dumonia wzruszył ramionami. — Nic jednak o tym nie wiem, choć mówiąc szczerze, Konfederacja i ja ufamy sobie w równym stopniu… A wiesz, co to oznacza.
— Wobec tego, ta kobieta… — czarc zachichotał cichutko. — Możliwe, że ona tu jest.
— Nie widziałem jej w obozowisku Tullyego i w ogóle jej nie widziałem od czasu tamtej strzelaniny powiedziałem. — Skoro jednak ona tu może być, czy też jest, przyszedł chyba czas, żeby poszukać paru odpowiedzi na pewne pytania.
— Całkowicie zgadzam się z tobą — Koril skinął głową.
Rozdział trzynasty
Kira
Ogromny kompleks pod powierzchnią pustyni Gamush robił równie wielkie wrażenie po bliższym zapoznaniu się z nim, jak i na pierwszy rzut oka. Nowoczesny, świetnie wyposażony i z kompetentnym personelem był potężną twierdzą, całkowicie, podstępnie skrytą przed najpotężniejszym wzrokiem. Wybudowany jako nowoczesne laboratorium a zarazem odosobnione schronienie, w czasach kiedy Koril znajdował się jeszcze u władzy, celowo nie był nigdy dokładnie zaznaczony na żadnych mapach. Tych, którzy go z jakichś powodów odwiedzili, dezorientowano za pomocą czarów tak, że nie tylko nie byli w stanie zdradzić jego lokalizacji, ale i sami nie mogli powtórnie tam trafić bez pomocy odpowiednich osób. Na `.ej samej zasadzie tamtejszy personel techniczny był całkowicie bezradny bez dostaw zapewnianych przez Korila i nie mógł go zdradzić czy uciec, jeśli by nawet miał na to ochotę. Dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych wypalonej słońcem pustyni, wyglądającej tak samo we wszystkich kierunkach, zamieszkałej przez niewielkie, lecz groźne drapieżniki piaskowe stanowiły potężną i praktycznie nieprzekraczalną barierę. Poza tym nad pustynią krążyły posiadające całkiem wysoką inteligencję narile, gotowe rzucić się i pożreć wszystko, co żyje.
Jeśli przeto Zala tu dotarła, to prawdopodobnie ciągle się tu znajdowała. Urzędnicy Korila znaleźli ją bardzo szybko. Przybyła tu jeszcze przede mną i została przydzielona do służb obsługi. Biedna Zala… nawet w twierdzy, będącej kwaterą główną buntowników, skazana była na mycie podłóg.
— Nie może być przecież najmniejszego związku pomiędzy tą kobietą a Morahem — protestowała Darva, kiedy szliśmy oboje długim korytarzem. — To znaczy — ona ma nie więcej niż dwadzieścia kilka lat… a Morah przybył tu co najmniej piętnaście lat przed jej urodzeniem. To, że pochodzą z tej samej planety musi być czystym przypadkiem.
— Koril sądzi podobnie — powiedziałem. — Ale mnie to nie przekonuje: Za dużo tajemnic wiąże się z jej osobą, nawet jeśli nie weźmiemy pod uwagę tych nowych danych. Doda j do tego jeszcze jej związki z kimś postawionym bardzo wysoko we władzach charonejskich, a trudno ci będzie przyjąć wersję przypadku. Za dużo jest światów, a — za mało zesłańców; by się na taką wersję zgodzić.