— Nic do niej nie czujesz, prawda?
— Tym nie musisz się zupełnie przejmować — nie mogłem powstrzymać śmiechu. — Nigdy tak naprawdę nic do niej nie czułem. Och, na początku byłem nieco zafascynowany… no wiesz, te dwa umysły, cała ta tajemnica. Kiedy jednak była ciągle tą samą prostą, myszowatą, małą Zalą, bardzo szybko stała się nudna. A poza tym, nie należymy teraz nawet do tej samej rasy.
— Mimo wszystko, wolałabym iść tam z tobą.
— Nie! To musi być spotkanie sam na sam. Nie zapominaj, że ja nie wyglądam teraz tak jak przedtem i jeśli ona nie dysponuje wyjątkowo świetnymi szpiegami, to w żaden sposób nie skojarzy sobie mnie z Pankiem Lacochem. A to daje mi ogromną przewagę. I ponieważ ciągle nie wiemy, co się może wydarzyć, nie chcę dodatkowo martwić się o ciebie.
Doszliśmy do naszego celu. Pocałowałem Darvę i uśmiechnąłem się.
— Życz mi powodzenia.
— To zależy — powiedziała bez przekonania, ale pozwoliła mi wejść do pokoju bez dalszych protestów. Pokój został przygotowany zgodnie z moimi instrukcjami, co oznaczało, że było w nim jedno krzesło, mały stolik, i nic poza tym. W drzwiach schyliłem nisko głowę, co stało się już niejakim przyzwyczajeniem, i wszedłem do środka.
Zala podniosła na mnie wzrok. Jej twarz wyrażała połączenie zdumienia i strachu, które nie mogło być udawane… tak mi się przynajmniej zdawało. Jakby nie było, naprawdę robiłem imponujące wrażenie. Stałem przez chwilę w milczeniu i przyglądałem się jej. Drzwi zamknęły się bezszelestnie za moimi plecami.
Muszę przyznać, że nie wyglądała źle. Gdyby nie luźne, niebieskie spodnie i koszula, świadczące o jej statusie pracownicy obsługi, nie różniłaby się niczym od tamtej dziewczyny, którą ujrzałem na ulicy tyle miesięcy temu. Ciągle też miała na sobie znak Moraha, ale te dwa różki tak do niej pasowały, że wydawały się elementem całkiem naturalnym.
— Zala Embuay? — spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać.
Skinęła głową i przełknęła nerwowo ślinę, ale się nie odezwała.
— Zalo, na samym początku zapoznam cię z najbardziej podstawowymi regułami — kontynuowałem. — Po pierwsze, zauważyłaś być może te dwa małe urządzenia w kątach pokoju. Jedno to kamera; to, co się tutaj dzieje jest rejestrowane. To drugie, to automatyczna broń laserowa, która będzie zawsze wymierzana w ciebie, niezależnie od sytuacji. Drzwi pozostaną zamknięte, chyba że ja udzielę pozwolenia na ich otwarcie, a może je otworzyć wyłącznie osoba obsługująca kamerę. Rozumiesz?
Skinęła ponownie głową, ale…
— 0… o co tu chodzi? Co ja takiego zrobiłam? — zebrała się na odwagę i zapytała drżącym głosem.
— Sądzę, że wiesz. Na początku myśleliśmy, że nie wiesz, ale uświadomiliśmy sobie, że musisz wiedzieć, a przynajmniej powinnaś podejrzewać.
— Nie… nie wiem, o czym mówisz.
— Myślę, że wiesz. Powiedz mi, czy byłaś członkiem kultu Niszczyciela w Bourget?
Skinęła z wahaniem ;głową.
— Kto był przywódcą tego kultu?
— Nie… nie mogę tego powiedzieć. To zabronione. — Zalo, jak dobrze wiesz, to my jesteśmy przełożonymi tej organizacji. Doskonale znamy to imię. — To dlaczego mnie o nie pytasz?
Uśmiechnąłem się. Nie była aż tak przestraszona, jak udawała.
— Ponieważ chcę sprawdzić, czy ty wiesz.
— Oczywiście, że wiem. Powiedziałam już przecież, że jestem członkiem.
— Wobec tego, podaj to imię.
Widziałem, jak za tymi przestraszonymi oczami zachodzi szybki proces myślenia.
— Nie…, nie mogę. Rzucano na nas czar, który nam nie pozwala tego odkryć, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. To taka forma ochrony.
— Oboje wiemy, że to nieprawda — nieźle, pomyślałem sobie. — Podaj to imię. Nie wyjdziesz stąd, jeśli tego nie uczynisz.
— Na… naprawdę nie mogę — potrząsnęła głową. Naprawdę rzucano ten czar. Byłam przerażona…
— Nie możesz mi powiedzieć — uśmiechnąłem się. — To prawda, ale nie z powodu jakiegoś czaru. Nie możesz mi powiedzieć bo po prostu nic nie wiesz. Nie pamiętasz nawet tych zebrań, prawda?
— Ja…, oczywiście, że pamiętam! To niedorzeczne!
— Gdybyś rzeczywiście pamiętała, wiedziałabyś, że przywódca kultu występował pod zmienioną czarem postacią, tak jak i większość wyznawców. Nie mogłaś więc znać przywódcy… niepotrzebny był żaden czar, by cię powstrzymać od wyjawienia jego imienia. Kłamiesz, Zalo Embuay. Nigdy nie byłaś członkiem tamtej grupy.
— Ja… oczywiście, że byłam! Popatrz! — wskazała dłonią na rogi. — A jakże inaczej mogłabym je mieć?
— Właśnie na to pytanie usiłujemy tu odpowiedzieć. Widzisz bowiem, w tym całym zamieszaniu nie było dość czasu i możliwości, by sprawdzić tożsamość każdego i porównać ją z listą członków. Musieli zabrać wszystkich, którym nagle wyrosły rogi. Już wykryliśmy kilku szpiegów.
To było kłamstwo, chociaż myśl taka przyszła do głowy Korila i jego personelu i zaczęto sprawdzać historie każdego po kolei. Prawdą natomiast było, że nie można było mieć pewności i dlatego umieszczono pod obserwacją wszystkich i nie pozwolono nikomu wyjechać, ani też nie dopuszczano żadnej z tych osób, z Zalą włącznie, na teren lądowiska i magazynów.
— Przekonali się, że tutaj, najłagodniejszą z kar dla szpiega jest śmierć.
W tym momencie sięgnąłem ku niej i nawiązałem kontakt z jej wa, bez trudu narzucając mu łagodny czar. Zala krzyknęła przeraźliwie i wstała. Musiałem zastosować lekkie paraliżujące uderzenie w jej nogi, w przeciwnym bowiem razie nie mogłaby się powstrzymać od bezsensownej szamotaniny i prób ucieczki. Musiałem zastosować dramatyczne efekty — jednocześnie zachowując ostrożność, jeśli chodzi o masę jej ciała ponieważ miał to być tylko krótkotrwały czar. Normalnie mijały całe dni, a nawet tygodnie nim wa dokonało całkowitej zmiany wyglądu fizycznego, jednak postrzeganie takich zmian było natychmiastowe.
Zala obserwowała, jak kurczą się jej dłonie i ramiona, zmieniają się, przybierają kolor plamistej zieleni i brązu, po czym robią się coraz większe i cięższe, i przekształcają w ohydne, wyposażone w przyssawki macki, które dla niej miały ciężar co najmniej pół tony.
— Nie! — zawyła.
— Chcesz lusterko, żeby się obejrzeć w całości? prowokowałem, choć nie było to dla mnie przyjemne, mimo, że zdawałem sobie sprawę z konieczności takiego postępowania. Korman powiedział przecież, że załamie się ona dopiero w sytuacji maksymalnego stresu, a to niewątpliwie taka sytuacja.
— Nie! Nie! Nie! — zawołała. — Kira! Pomóż mi, proszę! Kira! Kira!
Nagle poczułem się trochę lepiej. A jednak wiedziała! Obserwowałem ją i czekałem, co będzie dalej. Korman powiedział kiedyś, że pewnego dnia będę postrzegał wa równie dobrze jak on… A ja znajdowałem się już przecież poza tak określonym punktem. Widziałem wyraźnie obydwa mózgi Zali Embuay, całkowicie oddzielone i bardzo dziwne. Ze skrzywianego nieco punktu widzenia wa wyglądały na równe sobie wielkością, każdy mniejszy od normalnego ludzkiego mózgu. Jeśli dana osoba dysponowała mocą, można było dostrzec przepływ informacji z wa do wa… Zala nią nie dysponowała… Ale ktoś ją posiadał. Ktoś bowiem zaczął nagle czynić to, co jest niemal niemożliwe.