Musiałem przyznać, że miejsce to robiło duże wrażenie, choć znałem co najmniej ze dwa tuziny rodzajów broni, które by sobie z nim poradziły. Naturalnie, żadna z nich nie była dostępna na planetach Rombu Wardena… a dwa rodzaje przy okazji zniszczyłyby całą planetę.
— Poziom najwyższy służy do przyjmowania wahadłowca — kontynuował Koril. — Znajduje się tam duża liczba wind osobowych i towarowych do przewożenia ludzi i towarów w dół i w górę, w większości wykorzystujących bardzo zmyślny system przeciwwagi. Piętro czternaste to apartamenty lorda Rombu Wardena i kwatery mieszkalne służby i tych członków „dworu”, którym lord pozwala tam przebywać. Osiem pięter poniżej zajmuje specjalna gwardia i służby obrony, najwyżsi urzędnicy rządowi i ich personel oraz centrum informacji. Najniższe pięć pięter, poniżej poziomu gruntu, to dział zaopatrzeniowy i magazyny połączone z systemem tuneli, specjalne więzienie, znane jako loch, poziom recepcyjny i biurowy, stacjonują tam także dodatkowe oddziały obronne. Na wielu z górnych poziomów mieszczą się ponadto biura rządowe, laboratoria i tym podobne. W sumie, ogromny kompleks.
Koril nacisnął przycisk i na ekranie ukazał się schemat budowli.
— Musicie się z tym zapoznać. Wszyscy dostaniecie kopie tego planu i chciałbym, żebyście poznali, każde przejście, każdy służbowy korytarz, każdy widoczny na nim zakręt. Za dwa dni przeprowadzę test za pomocą symulacji komputerowej, pokazując wam białe plamy w różnych punktach tego planu. Powinniście orientować się dokładnie w rozkładzie budowli, w przeciwnym razie bardzo łatwo możecie się zgubić. Szybkość gra tu ogromną rolę, a nie chciałbym was stracić w jakikolwiek sposób, włącznie z możliwością utraty przez was obecnego kształtu czy formy.
Nastąpiła zmiana obrazu i ujrzeliśmy poziom najniższy wraz z systemem tuneli.
— To słaby punkt Zamku, o ile w ogóle można powiedzieć, że takowe posiada — ciągnął czart. — Jeśli dobrze się przyjrzycie, zauważycie, że jest to coś więcej niż tylko kompleks tuneli i jaskiń wewnątrz góry. To prawdziwy labirynt. Istnieje możliwość wejścia do tego labiryntu w odległości około dwóch kilometrów od Zamku, jednak dopiero po wniknięciu do środka zaczynają się prawdziwe problemy. Wszędzie tam działają czary i czujniki. W miejscu, gdzie jest pusta przestrzeń, ujrzycie litą skałę, a są tam dosłownie setki takich skalnych zatyczek, które mogą być — i które są — regularnie przemieszczane, zmieniając tym samym cały układ labiryntu. Dosłownie nie ma sposobu, by wiedzieć, jaka w danym momencie jest konfiguracja tego labiryntu. Kiedyś, kilka lat temu, udało — mi się odkryć klucz do niego i wysłałem tam wielu ze swych najlepszych ludzi. Większość przedostała się do Zamku, ale ledwie garstka go opuściła… A i ci nie żyli wystarczająco długo, by do mnie powrócić. Rozumiecie, co to oznacza. Wielu z nich było czartami najwyższej kategorii. Najlepszymi. Dlatego też, jeśli uda nam się dostać do środka, to znaczy, że nie ma dla nas drogi powrotu. Albo zdobędziemy Zamek, albo umrzemy. Innych możliwości nie ma.
Przyszłość rysowała się ponuro, ale wszyscy rozumieliśmy jego punkt widzenia. Ktoś jednak miał pytanie… nie zauważyłem kto.
— Jak rozwiążemy problem labiryntu? — zapytał sensownie.
— Moja jedyna przewaga polega na tym, że znam cały teren. Wiem, co zostało zainstalowane, a co nie, i potrafię zachować orientację nawet w zmieniających się warunkach. W zasadzie bazuję na tym, że potrafię rozwiązać problem labiryntu w oparciu o moją wcześniejszą wiedzę. Jeślibym tego nie potrafił dokonać, to wszystko byłoby skończone.
Po tych słowach w pokoju dało się słyszeć szmer i nerwowe szuranie nogami. Żądano od nas, byśmy wkładali głowy w stryczek przygotowany dla samego Korila i zarazem polegali całkowicie na tymże Korilu, wierząc, że nie dopuści on do zaciśnięcia się pętli.
— Wydaje się, iż potknięcia i tym samym zaalarmowanie żołnierzy, są nieuniknione — ciągnął Koril. — Ale mnie to nie martwi i nie powinno również was niepokoić. Żaden z nich nie należy do wyższej kategorii czartów, co najwyżej reprezentują oni VII kategorię czeków, a najprawdopodobniej należą do IX. Najsłabsi spośród was należą do VII, a większość do znacznie wyższych. Naturalnie utrzymują ich celowo w tak niskich kategoriach, by zapobiec wewnętrznym buntom. Nie oszukujcie się jednak… W Zamku znajdują się bardzo potężni czarcy. Sama śmietanka. Najlepsi, jakich znam. Jeśli dopisze nam szczęcie, nie napotkamy tam więcej niż czterech czy pięciu członków Synodu… Większość czasu spędzają oni bowiem na podróżach. Wszystko wskazuje na to, że może ich tam być właśnie taka liczba, ale nie możemy zapominać o Morahu. Miejmy nadzieję, że go akurat tam nie będzie… I spróbujmy przeprowadzić to wszystko na naszych warunkach.
— A co z Matuze? — spytał ktoś inny.
— Ona na pewno będzie na miejscu. Rzadko wyjeżdża i nigdy na dłużej. Naturalnie bez niej Zamek jest bezwartościowy, czuję jednak, że los w tym wypadku nam sprzyja. Jeśli zaś chodzi o Moraha, to w południowym regionie, tak daleko od Zamku jak to tylko możliwe, wywołamy rozruchy. Przy odrobinie szczęścia on tam wyruszy. Wówczas my wchodzimy do Zamku. Wreszcie, dla odwrócenia uwagi, nastąpi powszechne powstanie i dobrze skoordynowany, choć bezskuteczny, atak na sam Zamek. Nasze własne ruchy będą zależały zarówno od wydarzeń wewnątrz jak i od rozkładu lotów wahadłowca, który dobrze znamy. Ląduje on o czwartej po południu i pozostaje na miejscu przez godzinę. Oznacza to, że akcja na południowym wybrzeżu zacznie się na dzień przed naszą akcją. Wchodzimy do niej o piątej następnego dnia. Kiedy nas odkryją, nie mamy już odwrotu. Musimy osiągnąć nasze wszystkie cele przed powrotem wahadłowca następnego popołudnia. Jeśli tego nie uczynimy, jeśli nas zatrzymają na dolnych poziomach, wówczas wystarczy, że Aeolia odleci tym wahadłowcem na stację kosmiczną, a my wszyscy będziemy martwi — zamilkł na moment, po czym dodał: — Nie zapominajcie, że bierzecie w tym udział na ochotnika.
Być może tak było… jednak jego propozycja zawierała trochę za wiele tych „jeśli”. Jeśli wszystkie ataki będą skoordynowane. Jeśli uda się odciągnąć stamtąd Moraha. Jeśli nie będzie na miejscu większej liczby członków Synodu, niż jesteśmy w stanie pokonać. Jeśli wahadłowiec będzie się trzymał rozkładu lotów.
Jeśli Aeolia Matuze będzie na miejscu. I jeśli my będziemy w stanie myśleć, walczyć i „przeczarcić” się przez tę ogromną budowlę w jeden dzień.
Popatrzyłem w panującym półmroku na Darvę, wiedząc, że myśli to samo, co ja.
— Naprawdę wolałbym, żebyś nie brała w ty m udziału — powiedziałem do niej. — Nie jesteś dość silna, by walczyć z czarcami, a jednocześnie jesteś sztyletem przytkniętym do mego gardła. Zabiją ciebie, to dopadną i mnie.
— Ale posiadam pewne inne umiejętności — przypomniała. — Znajomość broni nabyta tutaj także się liczy. I nie bardziej jestem sztyletem przystawionym do twego gardła, niż ty do mojego. Wolałabym nie otrzymać śmiertelnego ciosu gdzieś z dala od akcji.
— W porządku — uśmiechnąłem się i ścisnąłem jej dłoń. — Wobec tego tworzymy zespół.
W odpowiedzi uśmiechnęła się słabo. Wiedziałem, że sądzi, iż zginiemy, i rozumiałem jej chęć udziału, w wyprawie szczególnie dlatego, że chodziło o sprawy ważne.
Sądzę, że ona mnie też rozumiała. Do diabła, przecież do samego końca nie spodziewałem się, że będą w tym wszystkim brał udział, w każdym razie nie bezpośrednio. A teraz wyglądało na to, iż będę miał więcej zabawy niż w ciągu ostatnich dziesięciu latach.
Rozdział piętnasty
Przejście przez mrok